Zjazd rodu Rodowiczów w Wilnie

Litewskie szlaki Maryli Rodowicz.

Polsko-litewska rodzina odbudowała barokowy ołtarz w kościele Bernardynów.

Gdybym otrzymywała takie honoraria jak Madonna, to odbudowałabym całe Wilno – mówiła Maryla Rodowicz, wyraźnie wzruszona po wyświęceniu ołtarza św. Dydaka. Na ceremonię poświęcenia do Wilna przybyło kilkudziesięciu przedstawicieli rodu.

Jesteśmy jedną rodziną i nieważne, że ktoś ma nazwisko Radaviczius, a ktoś Rodowicz. Wszyscy mamy wspólnych przodków – mówi główny inicjator tej akcji, wileński nauczyciel historii i wychowania obywatelskiego Żilvinas Radaviczius.

Spędził wiele czasu w archiwach, badając genealogię rodu. Stworzył drzewo genealogiczne sięgające 1491 roku i obejmujące 18 pokoleń. Obie gałęzie – i polska, i litewska – organizowały co prawda już wcześniej zjazdy rodzinne, z reguły jednak dotyczyły one krewnych z jednego kraju. Radavicziusowie w ubiegłym roku zrobili zjazd na Żmudzi, która jest kolebką całego rodu. Jednak dopiero w czwartek doszło do wspólnego spotkania Rodowiczów i Radavicziusów. Po uroczystości w kościele bernardyńskim odbyła się uroczysta kolacja w pałacu hrabiów Tyszkiewiczów w Białej Wace pod Wilnem, który obecnie jest siedzibą Królewskiego Związku Szlachty Litewskiej.
Czy czujecie się wspólną rodziną? – pytam Erimijusa Radavicziusa, menedżera jednej z wileńskich spółek. – To dopiero początek naszego spotkania. Większość gości z Polski widzę po raz pierwszy, więc trzeba się będzie bliżej poznać – odpowiada po litewsku. Przyznaje, że nie zna polskiego, ale, jak twierdzi, nie będzie z tym problemów: ktoś zna angielski, ktoś rosyjski. – Najważniejsze, że doszło do takiego spotkania – dodaje. A doszło do niego dzięki pomysłowi Żilvinasa Radavicziusa, by odbudować ołtarz św. Dydaka w zniszczonym przez Sowietów kościele Bernardynów w Wilnie zwróconym zakonowi dopiero przed 15 laty.

Jesteśmy rodem szlacheckim, a ludzie szlachetni powinni coś dawać innym – twierdzi. Inicjatywę bez wahania poparła Maryla Rodowicz. Późnogotycka bernardyńska świątynia była szkolnym kościołem jej mamy.

Jestem stuprocentowym Wilniukiem. Wilno mam po prostu we krwi. Stąd pochodzą zarówno moja mama, jak i ojciec, który wykładał na Uniwersytecie Stefana Batorego. Dziadkowie mieli aptekę Pod Łabędziem, koło Ostrej Bramy. Urodziłam się już w Polsce, ale w mojej rodzinie tyle się zawsze mówiło o Wilnie, że gdy przyjechałam tu po raz pierwszy w 1984 roku, nie potrzebowałam mapy czy przewodnika. Po prostu znałam to miasto, jego uliczki z opowiadań rodziny – mówi piosenkarka.

Z pierwszego pobytu ma niewesołe wspomnienia: władze radzieckie nie zezwoliły jej wówczas na koncert w Wilnie. Obawiano się ponoć, że koncert gwiazdy z Polski, gdzie przed niespełna trzema laty zdelegalizowano “Solidarność”, może się łatwo przeistoczyć za sprawą miejscowych Polaków w antysowiecką demonstrację. Występ przeniesiono w związku z tym do odległego o 100 kilometrów i prawie całkowicie litewskiego Kowna. Do miasta w ślad za piosenkarką udało się jednak sporo młodzieży polskiej z biało-czerwonymi flagami, skandowano patriotyczne hasła. Interweniowała milicja, aresztowano kilkanaście osób. Tym razem gwiazda miała wystąpić w piątek na koncercie podczas I Światowego Zjazdu Wilniuków na placu Ratuszowym, w samym sercu wileńskiej Starówki. Do Wilna przywiozła swoich najbliższych: męża i najmłodszego syna Andrzeja. Odwiedzili między innymi cmentarz Bernardyński, na którym spoczywają pradziadkowie, dziadek i ciotka piosenkarki.

autor: Robert Mickiewicz
zdjęcie: archiwum M.
źródło: Rzeczpospolita/ 14.08.2009

Powrót