Z Marylą Rodowicz rozmowa o ciuchach

Każdy jej koncert to show piosenkarski i niezapomniana rewia kostiumów. Kreacje, w których występuje, jednych zadziwiają lub śmieszą, innych szokują i wyprowadzają z równowagi. Ale słuchają jej wszyscy.

Czy strój zmienia kobietę? W każdym czuje się pani inna?

Nie, w każdym czuję się sobą. Stroje zaspokajają moją kobiecą próżność. Lubię się przebierać.

Pamięta pani swój pierwszy kostium estradowy?

Pierwsze szyła mi babcia. Ten, w którym śpiewałam na festiwalu studenckim, pochodził z paczki od wujka z Chicago. To była nowa suknia z lejącego się materiału. Z koleżankami z akademika obcięłyśmy ją na mini i nabrała modnego sznytu.

Dużo poświęca pani czasu na obmyślanie strojów?

Na każdy koncert, program TV, staram się przygotować nowy kostium. Do kilku piosenek miałam specjalne suknie. “Małgośkę” śpiewałam w kreacji projektu Rafała Olbińskiego, z gołymi plecami i biało-niebieską, bananową spódnicą. Niektóre kostiumy tak uwielbiam, że noszę je, aż się rozpadną. Na przykład ten, który wymyśliłam rok temu na chłodne wiosenne koncerty w plenerze, nosiłam i latem, choć spływałam potem. Płaszczyk z imitacji skóry, ciężkie buty, spodnie wojskowe z panterki – wszystko to działało jak kojący kompres.

Przechowuje pani swoje kostiumy?

Tak, mam ich pełną skrzynię i starą szafę. Bywa, że je nawet wykorzystuję, bo moda przecież wraca. Teraz znowu szałem są spodnie “dzwony”, jak w latach siedemdziesiątych. Albo ubrania hipisowskie: spódnica z falbanami, spodnie z frędzlami, kamizelki. Czasem przebieram w nie cały zespół.

Czyli przechowuje je pani z oszczędności?

Ależ skąd! Aż tak oszczędna nie jestem. Lubię je. To część mojego życia.

Dopuszcza pani kogoś do projektowania dla siebie ubrań?

Korzystam z pomocy projektantek, ale muszę zaakceptować każdy szczegół. Na koncert na Torwarze w listopadzie ubiegłego roku Halina Piwowarska zaprojektowała chyba sześdziesiąt kostiumów, w tym dla mnie sześć czy siedem. Oglądając projekt, od razu widzę, co mnie może oszpecić.

Co jest w stroju najważniejsze?

Odpowiedni fason. Nie włożę garsoneczki bizneswoman. Jest zbyt bezosobowa. Lubię dzianinę, swetry, ciuchy ze stretchu, coś przezroczystego z dużym dekoltem.

Ubiera się pani odważnie, co widać choćby na zdjęciu reklamującym płytę “Złota Maryla”.

Byłam na nim goła. Tylko z przodu trzymałam snopek zboża. Nie ubieram się tak na co dzień.

Który kostium lubi pani najbardziej?

Te, w których występuję teraz. Tych z przeszłości teraz nigdy bym nie włożyła. Nazbyt często ulegałam modzie, wkładałam coś ohydnego. Gdy czasami oglądam siebie na starych zdjęciach czy w powtórkowym programie w telewizji, myślę: co za koszmar. Nawet moja fryzura, którą miałam na ostatnim koncercie, budzi we mnie niesmak.

Nie spojrzała pani w lustro?

Patrzyłam i nawet się sobie podobałam. Zwykle przed koncertem prostuję włosy u fryzjera. Nie toleruję u siebie ani loków, ani fal. A wtedy pozwoliłam, aby włosy spływały mi falami na ramiona. Ale kamera bezlitośnie wydobywa z człowieka to, co najgorsze. W rezultacie miałam wielki łeb. Eksperyment więc mi nie wyszedł.

Dużo czasu spędza pani w sklepach z ciuchami?

Zakupy to moja słabość. Mam swoje ulubione sklepy. Na przykład takie, w których kupuję tylko buty. Mam ich setki. Te mniej używane trzymam na strychu w kartonach. A te podręczne upycham w garderobie. Lubię się ubierać. Lubię patrzeć, jak ubrali się inni. Strój bardzo dużo mówi o człowieku – czy jest odważny, czy zachowawczy, czy chce się wbić w tłum, czy raczej wręcz przeciwnie – wyróżnić.

A co mówią stroje o pani?

To zależy od nastroju. Kiedy chcę przemknąć niezauważalnie, potrafię ubrać się jak myszka, w szarość od stóp do głów. Kocham czarny kolor, bo dobrze na jego tle rysuj ą się włosy. Ale lubię też czerwony, ciepły pomarańczowy. Również przymazane, latynoskie barwy. Marzę o tym, żeby wybrać się na Kubę. Tam wszystkie kolory nabierają barw.

A w czym pani chodzi po domu?

Boso i w starych sportowych T-shirtach z numerami. Wycinam w nich nożyczkami dekolty, bo denerwują mnie bluzki pod szyję.

Ubiera się pani czasem pod gust męża?

Mąż lubi bardziej kobiece stroje, jak każdy mężczyzna. Żeby była widoczna nóżka, pantofelki na szpilkach. Nie cierpi buciorów na płaskich podeszwach, które z kolei ja uwielbiam. Łączy nas tylko słabość do dekoltów. Ponieważ chce widzieć kobiety kobiece, czasami dla niego przebieram się za kobietę. Kiedy idziemy na kolację czy do teatru, wkładam szpilki i spódnicę z głębokim rozcięciem.

I jak się pani wtedy czuje?

Męczę się, ale czego się nie robi dla miłości.

Czy on to docenia?

Myślę, że tak.

rozmawiała: Laura Ormińska
zdjęcie: Hanna Prus
źródło: Claudia/ grudzień 1999

Powrót