Wyjechałam ze Starki na odkurzaczu

Po raz pierwszy na Krajowym Festiwalu Polskiej Piosenki była pani w 1968 roku. W sumie tych występów w Opolu ma pani za sobą już trzydzieści i za każdym razem zaskakuje pani kostiumami. Te, w których pani wystąpi w tym roku, są podobno wkładane warstwowo i będzie je pani zrzucać z siebie jeden po drugim…

Warstwowo nie będzie, bo wyglądałabym jak beczka, ale rzeczywiście strojów będzie kilka i będę się przebierać na scenie. Poszczególne części kostiumów łączone są na rzepy, więc wystarczy coś oderwać, a coś przypiąć, żeby zmienić strój, charakter, epokę…

Pokaże pani historię festiwalu poprzez stroje?

Nie całą, ale będę miała stroje nawiązujące stylem do lat 60., 70. Kostiumy szyją się pełną parą od kilku tygodni, miary mam co dwa dni w mojej piwnicy, gdzie znajduje się spory stół krawiecki i maszyna. Pracuje nad nimi kilka krawcowych.

A co pani zaśpiewa?

Miałam kłopot z dobraniem repertuaru. Byłam w Opolu 30 razy i sporo przez ten czas wyśpiewałam. A recital potrwa tylko trzydzieści kilka minut… Gdybym śpiewała całe piosenki trwające średnio trzy minuty, to czasu starczyłoby na zaledwie kilka… Dlatego śpiewam skrócone wersje. Mam nadzieję, że śpiewać będzie też publiczność, bo na zamontowanych na scenie telebimach mają być wyświetlane refreny. Nie obejdzie się bez “Małgośki” czy “Niech żyje bal”, a recital zakończę utworem “Ale to już było”.

Tak a propos tego, co już było – często powtarza pani, że festiwale sprzed lat miały inną atmosferę za kulisami. Artyści po koncertach bawili się i biesiadowali w opolskich restauracjach do białego rana, a dziś już tego nie ma. Młodzi są za sztywni na takie spotkania?

Wiek nie gra tu roli. Chodzi raczej o to, że mimo młodego wieku ludziom brak jakby spontaniczności. Ja widzę, że jestem dużo bardziej żywiołowa niż większość moich młodych kolegów. Ciągle są zmęczeni, ciągle się gdzieś śpieszą. Może przez to, że inaczej toczy się teraz życie w show-biznesie. Każdego następnego dnia jest jakiś koncert, nagranie. To narzuca dyscyplinę.

A gdzie pani zazwyczaj się bawiła?

Głównie w dawnym hotelu Opole, czyli obecnym Mercure. Niestety, stracił on wiele ze swego dawnego klimatu. Kiedyś mieli świetne kucharki, które gotowały pyszne, polskie jedzenie. Było chyba z piętnaście zup w karcie, a jedna lepsza od drugiej. A że festiwal wtedy odbywał się zawsze pod koniec czerwca, to były już nowalijki. Młode ziemniaki, kapustka, truskawki. Teraz kuchnia jest tam taka… “ą”, “ę”, bardzo udziwniona. Nikt poza zbłąkanymi niemieckimi turystami tam już nie przesiaduje. Ale z atmosferą nie jest tak źle. A przynajmniej nie było przed rokiem. Tyle że festiwalowe nocne życie przeniosło się do restauracji na tyłach amfiteatru, nad wodą… Nie pamiętam jej nazwy…

Starka?

Tak! Jedzenie jest rewelacyjne i przychodzą tam wszyscy! Zresztą ta restauracja na czas festiwalu jest zarezerwowana właśnie dla artystów. W ubiegłym roku, po całonocnej biesiadzie po swoim występie, wyjechałam, jak to się mówi… na odkurzaczu. Razem z Robertem Gawlińskim.

Co to znaczy “wyjechałam na odkurzaczu”?

To powiedzenie mojego męża. Twierdzi, że zazwyczaj kończę imprezy, kiedy już odkurzają restauracje, stawiają krzesła na stołach, żeby sprzątnąć. Zawsze jestem ostatnią klientką, bo nie mogę przestać gadać i biesiadować. Strasznie lubię taką atmosferę, a poza tym po koncertowym stresie muszę odreagować.

To wróćmy do festiwali. Pamięta pani piosenki “Zabierz moje sukienki” i “Co ludzie powiedzą”?

Tak, oczywiście! Zaśpiewałam je w 1968 roku podczas mojego pierwszego występu na festiwalu w Opolu! To był mój debiut. Na pewno to nie była moja muzyka. Dostałam je z przydziału. Zupełnie tych piosenek nie czułam, śpiewałam wtedy w klubach rock’n’rolla, a to były inne klimaty… A nie miałam ani siły przebicia, ani odwagi, żeby się sprzeciwić. Samo to, że mi zaproponowali, żebym wtedy wystąpiła w Opolu, było dla mnie czymś! Więc wykonałam te piosenki i… poniosłam klęskę. Nikt mnie wtedy w Opolu nie zauważył.

Długo musiała Pani czekać na pierwsze laury?

Do następnego roku. Miałam wtedy już swój dwuosobowy zespół gitarzystów i z nimi zagrałam “Mówiły mu”, piosenkę, którą też wprawdzie dostaliśmy z przydziału, ale zaaranżowaliśmy ją po swojemu, przerobiliśmy, bo to też pierwotnie był walczyk. Zrobiliśmy z niego żywe country, wyszłam na scenę boso w sukience z kawałków różnych materiałów, którą uszyła mi babcia. I piosenka dostała jedną z głównych nagród. Mieszkałam wtedy w prywatnej kwaterze w Opolu u pewnej przemiłej pani, która pomogła mi skompletować strój. Szukałam bluzki. Okazało się, że moja gospodyni ma starą, drewnianą skrzynię pełną ludowych kostiumów. Dostałam od niej piękną, haftowaną chyba ręcznie bluzkę, w której potem wystąpiłam. Kupiłam sobie do tego w Cepelii metalowe łańcuchy z kamieniami i hop na scenę.

Na festiwale, prócz artystów, zjeżdżali zawsze i zjeżdżają dziennikarze. A jak się zjadą dziennikarze, to wyszukują jakieś ploteczki zza kulis i tropią, kto z kim i dlaczego. Przez lata kolportowana była w mediach wieść, że ma pani na pieńku z Urszulą Sipińską. To prawda?

Byłyśmy trochę nadąsane na siebie. Mnie się wydawało, że Urszula kopiuje mój styl ubierania i śpiewania. Nagle zaczęła grać country, tak jak ja, i nosić męskie kapelusze i hippisowskie spódnice, jak ja. Wcześniej ubierała się porządnie, po poznańsku, kręciła włosy. Napięcie wisiało w powietrzu…

A z Agnieszką Osiecką łączył podobno panią strach przed stabilizacją.

Lubiłyśmy życie niezależnych kobiet. Agnieszka kilka razy wychodziła za mąż, ale były to krótkie związki, po których zawsze wracała do mamusi na Saską Kępę do małego, dwupokojowego mieszkanka. Ja też myśl o stałym związku i dzieciach odsuwałam na dalszy plan. Czułam chyba po prostu, że jak już zostanę mamą, to mnie to pochłonie. No i tak się stało. Jak się dzieci pojawiły, to okazało się, że potrafię być odpowiedzialna! Radziłam sobie mimo ciężkich czasów. To był początek lat osiemdziesiątych. Niczego wtedy nie było, wybuchł stan wojenny. Mieszkaliśmy w mieszkaniu na Ursynowie, gdzie często nie było wody i bez przerwy psuła się winda. Agnieszka jakiś czas jeszcze wtedy mnie odwiedzała, ale jak się zorientowała, że nie da się mnie wyrwać wieczorem na imprezę, zaczęła szukać innych koleżanek.

Wróćmy do pani. Odkąd stanęła pani na scenie, płyta goni płytę, gra pani koncert za koncertem. Nie ma pani czasem ochoty odpocząć?

Płyt nagrałam 31, dokładnie tyle, ile festiwali opolskich, w których brałam udział. A odpocząć nie mam potrzeby, bo nie jestem zmęczona.

Właśnie to podobno powtarzała pani Andrzejowi Smolikowi podczas pracy nad ostatnią płytą. I nie siadała nawet na moment…

Bo u niego tak naprawdę nie ma gdzie usiąść! Ma studio przerobione ze starego mieszkania, w nim tysiące gitar, akordeonów, sprzętu i jedno metalowe, niewygodne krzesło. Wolałam na nim nie siadać. Poza tym jak już stoję przed mikrofonem, to mogę nagrywać do rana. To młodsze pokolenie jest jakieś słabe fizycznie…

Pani najnowsza płyta “Jest cudnie” jest jakby… nie pani. Spokojna, liryczna, bez fajerwerków, do posłuchania wieczorem. Gdzie energiczna Maryla, która porywa słuchacza?

Mam dwie natury. Lubię się wyładowywać, lubię ekspresję, ale z drugiej strony – lubię też repertuar refleksyjny. A dzięki Andrzejowi Smolikowi, który mnie całkowicie opanował i zdecydował, że cała ta płyta będzie taka, jest na niej spokojnie.

Od początku to pani zaakceptowała i tak po prostu poddała się Smolikowi?

Niekoniecznie… Na początku delikatnie protestowałam, nie byłam pewna reakcji słuchaczy. Zastanawiałam się, czy takie granie zaakceptują, czy materiał będzie strawny. Okazało się – nieoczekiwanie dla mnie – że krążek sprzedaje się bardzo dobrze. W pierwszym dniu stał się złotą płytą.

A jak będą wyglądać koncerty Maryli Rodowicz z tym spokojnym materiałem? Pani podczas występów zawsze kipi, robi show.

Jakoś to połączę. Przecież często potrafię po prostu stać z gitarą przed mikrofonem i śpiewać. “Niech żyje bal” czy “Wsiąść do pociągu” wykonuję bez fajerwerków i wygibasów.

Będzie pani oglądać naszych piłkarzy?

Oczywiście! Nawet jadę na pierwszy mecz polskiej reprezentacji z Niemcami. Miałam też być na meczu Polska – Austria, ale tego dnia mam próbę generalną w Opolu… Na pewno jednak będę oglądać ten mecz za kulisami amfiteatru! Mam nadzieję, że inne też będzie mi dane śledzić. Może poza spotkaniem Holandia – Francja, które odbywać się będzie w ten wieczór, kiedy śpiewam recital…

Występuje pani nawet w tym samym czasie, gdy trwa mecz… Podobno TVP koncertami wielkich gwiazd granymi nietypowo wcześnie, bo o godz. 20, chce odciągnąć widzów, którzy mają śledzić mecze w Polsacie. Edyta Górniak stwierdziła, że jej to nie pasuje. Godzina jest zbyt wczesna, jest za jasno, by wystąpić, więc się wycofała. Pani miała taki dylemat: wystąpić mimo wczesnej pory czy nie?

Owszem, nie byłam szczęśliwa, kiedy dowiedziałam się, że gram tak wcześnie i przy dziennym świetle. Ale wierzę w technikę, że dopalą światłami i będzie dobrze.

Jakie wyniki spotkań Polaków pani typuje?

Z Austrią wygramy 3:0, z Chorwacją zremisujemy 2:2.

rozmawiała: Katarzyna Kownacka
zdjęcie: Hanna Prus
źródło: Nowa trybuna Opolska/ 12 czerwca 2008

Powrót