Taką Marylę Rodowicz znamy wszyscy. Pełną energii i siły. Zmęczyć może ją ewentualnie… odpoczywanie. Wakacje? Rzadko. Tylko kiedy rodzina się uprze. Na co dzień? Wystarczy dobry krem i sen. Botoks? Może za jakiś czas. Są pilniejsze sprawy…
Podobno w bardzo prosty sposób możemy oszukać nasz mózg. Wystarczy się bez powodu uśmiechnąć, a do niego w moment popłynie informacja, że ” jest cudnie”. Pani często tak oszukuje?
Nie analizuję, więc nawet nie wiem, kiedy to się dzieje. Mam taką naturę, że nie myślę o przykrych rzeczach. Nie myślę o tym, że czas mija, że istnieją choroby, być może dlatego, że te najpoważniejsze mnie nie dotknęły. Więc tak sobie żyję z dnia na dzień. Nie lubię planować do przodu. Wystarczy, że wiem, co będzie za miesiąc.
A ten najbliższy to Euro 2008. Pani jest zagorzałym kibicem i wierzy, że nasza drużyna wyjdzie z grupy. Ta nadzieja też może mieć coś wspólnego z oszukiwaniem mózgu?
Można się śmiać, ale naprawdę uważam, że coś w tym jest. Przecież myśl jest energią. 8 czerwca my będziemy wysyłać swoją, a Niemcy swoją dobrą energię. Trzeba jednak pamiętać o tym, że oni zawsze wychodzą na boisko świetnie przygotowani: taktycznie, fizycznie, technicznie. Mam nadzieję, że Leo Beenhakker, który jest dla mnie mistrzem motywacji, i tym razem skutecznie zmobilizuje naszą drużynę. Niemcy wyjdą stoczyć bitwę, a my prawdziwą wojnę. W piłce wszystko jest możliwe.
I wstydu nie będzie?
Skąd!
Byłaby Pani świetnym piarowcem reprezentacji: Jak uniknąć obciachu? Pani też chciała go uniknąć i dlatego odmówiła przyjęcia Fryderyka za całokształt twórczości?
Fryderyk sam w sobie nie jest obciachem. Ale przyznanie go akurat mnie było kompletnie niezrozumiałe, przynajmniej dla mnie. Jeżeli kapituła chce dzisiaj uhonorować całokształt mojej twórczości, której przez długie lata kompletnie nie dostrzegała i którą lekceważyła, sądzę, że to nie jest nagroda dla mnie. Uznali, że już mam całokształt? Otóż nie mam całokształtu, a dowodem na to są kolejne regularnie wydawane płyty. Chociażby ta ostatnia, “Jest cudnie”, czy trzy lata temu płyta “Kochać”. Oczywiście państwu moja muzyka może się nie podobać, ale uważam, że będąc obiektywnym, należy przyznać, że śpiewam całkiem w porządku, że jestem piosenkarką. Po prostu. Tam też jest taka kategoria jak wokalistka roku. Nigdy nie zostałam w niej nominowana. Nie czuję się legendą, więc uznałam, że przyjęcie takiej nagrody byłoby sprzeczne z moimi przekonaniami.
Pani, ze swoją pozycją na rynku, naprawdę przejmuje się brakiem nominacji w kategorii najlepsza wokalistka roku?
Każda kolejna płyta to parę lat pracy wielu ludzi: autorów, kompozytorów, producentów. Zbieranie materiału, wymyślanie, próby, produkcja. Każda płyta to nadzieja i niepokój. Nie wierzę tym, którzy mówią, że nie ma dla nich znaczenia, co napisze krytyka. Każdy z nas po premierze zaczyna dzień od kartkowania gazet i szukania recenzji. Taka jest prawda. Ja też to robię.
Zażartowała Pani, że nie pozwolono Maryli Rodowicz wystąpić z nową piosenką na opolskim festiwalu w koncercie premier, bo to obciach.
No tak, gwiazda, która występuje ze swoim recitalem, za chwilę ma wskoczyć w inny kostium i rywalizować w konkursie premier? Szkoda, bo mam taką fajną piosenkę (śmiech). Ale wiem też, że to ryzyko. Parę lat temu wystąpiłam w premierach. Potem siedziałam po cichutku w swojej garderobie i wiedziałam, że nie jest dobrze, bo nikt się u mnie nie pojawiał. Po chwili ze sceny usłyszałam zespół Łzy. Wiedziałam, że już jest po ptakach. Ale ryzyko w tym zawodzie to codzienność. Nigdy nie mam pewności, co się wydarzy, bo doświadczyłam już wszystkiego. Może nikt nagle nie przyjść na mój koncert, mogą ustawić mi pod samą sceną rzędy dla VIP-ów. Siedzą tacy nieruchomo, garniturowcy, kompletna “zima” (śmiech). Towarzystwo nie do rozruszania. Wolę ludzi pod sceną, na wyciągnięcie ręki.
Pani jest chyba w stanie rozruszać każdego. Andrzej Smolik powiedział, że jest Pani osobą, która nigdy się nie męczy, w ogóle nie musi odpoczywać.
Pokolenie Andrzeja Smolika czy moich dwudziestoparoletnich muzyków to słabeusze. Naprawdę. Ciągle marudzą, że głodni, że zmęczeni, że może dokończymy jutro: “Nie, szefowa, przecież już dwie godziny gramy…”. No, ludzie!
Ale wakacje od czasu do czasu Pani lubi?
Kiedy rodzina już się uprze, to wsiadam w samolot i… cierpię.
Bo sama wybrałaby Pani Mazury?
Nigdzie indziej bym nie jeździła. Uwielbiam zapach wsi, obornika, ziemi po deszczu.
Podobno nawet krowiej kupy.
Chyba jestem wieśniaczką. Myślę, że odzywają się korzenie, atawistyczne upodobania. Czuję się bardzo dobrze wśród przyrody. Ona mnie uspokaja. Patrzenie na zieleń to chyba jedyna rzecz, która przynosi mi ukojenie. Dlatego w naszym nowym domu tak sobie specjalnie skonstruowałam łazienkę, że umywalka jest pomiędzy dwoma dużymi oknami. Mimo że architekt zaprojektował ją w innym miejscu.
I zamiast liczyć w lustrze kolejne zmarszczki, liczy Pani wiewiórki za oknem?
Nie ma się co sobie nadmiernie przyglądać, a zmarszczek nie mam. Ot, taki fenomen natury.
Żartuje Pani, że zna kobiety, które po wakacjach odpoczywają u fryzjera, kosmetyczki, w spa. Pani tak nie robi.
Nie, chociaż ciągle się do mnie zgłaszają z jakimiś superofertami. Chcą mi pomóc (śmiech). Nie mam na to czasu.
Ostrzykiwanie się różnymi preparatami i poprawianie natury to według Pani obciach?
Nie, skąd. Widzę moje niektóre koleżanki, pięknie wyglądają, dobrze im to robi.
Pani nie próbowała?
Jak się dobrze umaluję, to wydaje mi się, że jeszcze przyzwoicie wyglądam. To nie jest żadna filozofia życiowa, pewnie coś bym sobie poprawiła, ale, szczerze mówiąc, trochę się boję. Poza tym trzeba mieć trochę wolnego czasu, żeby móc się potem nie pokazywać światu i w spokoju goić. W moim przypadku są pilniejsze interwencje, na które też nie znalazłam wolnej chwili. Na przykład reperacja palca u nogi, który sobie kiedyś tam złamałam i lekarz powiedział, że trzeba to zoperować. Ale my, kobiety, lubimy dobrze wyglądać, lepiej, niż wskazywałaby na to nasza metryka.
I dlatego tak Pani pilnuje, żeby każde Pani zdjęcie przeszło porządną obróbkę?
Jeszcze jak pilnuję! Ostatnio robiłam sesję z Beatą Wielgosz. Przysłała mi zdjęcie do autoryzacji, a ja napisałam: “Beata, zrób coś, żebym wyglądała lepiej”. Ona na to: “Ale tu już wyglądasz jak sześciolatka, czy jesteś pewna, że chcesz wyglądać młodziej?”. Odpisałam: “Oczywiście”. Kiedy przeglądam gazety i patrzę na reklamy kosmetyków i te wszystkie kobiety z twarzami przypominającymi niemowlęce pupy, myślę sobie: “Dlaczego mam wyglądać gorzej?”. Po co pokazywać, że kobieta się marszczy czy że posypał jej się owal? Jane Fonda zgodziła się pokazać swoje zmarszczki, Beata Tyszkiewicz też. Podziwiam, ja bym się nie zgodziła.
Bo?
Bo jestem próżna!
Usłyszała Pani kiedyś, że jest kiczowata?
Wielokrotnie.
To przemyślana strategia?
Kiczowate są białe kozaczki w szpic na srebrnej szpilce czy kobiety o świcie w wieczorowym makijażu. Kiczowate jest to, co przerysowane, ale na co dzień, a nie na scenie. Jeżeli śpiewam muzykę latynoską, to staram się robić show, przedstawienie muzyczne. To nie są ponure dźwięki, więc ściągam kubańskich gorących tancerzy i nie wkładam małej czarnej, tylko kwiaty, falbany. Wtedy jestem kolorowa i mogę być przerysowana.
Bo to się dobrze sprzedaje?
Bo to tworzy całość. I jak będę występować z piosenkami dla dzieci, to przebiorę się za księżniczkę, ale to nie znaczy, że następnego dnia w stroju Kota w Butach pojadę do Auchan. Ubrania sceniczne są dla mnie wyzwaniem. Kupuję najnowsze gazety modowe, różne wydania “Vogue’a”, są dla mnie inspiracją. To jest mój konik. Śledzę trendy, wiem, co jest na czasie. Lubię być modna, mieć rzeczy, które się akurat nosi.
Projektantka, z którą Pani pracuje – Halina Piwowarska, żartuje, że Pani dopytuje zawsze, czy dekolt nie mógłby być trochę głębszy…
Kostium musi być seksowny.
A jak ma być zwykłą bluzką, to namalujmy na niej piersi, będzie wyglądało, jakby Maryla Rodowicz śpiewała nago.
To też była inspiracja z gazety. Halina użyła materiału, specjalnej siateczki, z której szyje się stroje dla tancerzy, i namalowała na nim piersi. Pamiętam, że kiedy czekałam w garderobie na swój występ, przyszła do mnie szefowa PR wytwórni płytowej, a ja odruchowo zasłoniłam marynarką tę bluzkę, bo bałam się, co powie. Nie wiedziałam też, jak zareaguje publiczność. Spodziewałam się, że to może być szok.
Prowokacja?
Uwielbiam. Ale wiedziałam przecież, że publiczność po chwili zorientuje się, że to tylko żart. Dowiedziałam się jednak po jakimś czasie, że kiedy wyszłam na scenę, kamerzysta, który miał pokazywać moje zbliżenie, dostał sygnał do słuchawki: “Odjedź, nie pokazuj jej z bliska”. Bo myśleli, że jestem nago. Zapadła cisza. Fajna, ale już po chwili wiedziałam, że muszę powiedzieć: “Na-ma-lo-wa- -ne”. Polska na to czekała (śmiech).
Kiedy Pani mówi, że kobieta tak naprawdę stworzona jest do sprawiania przyjemności i usługiwania mężczyźnie, to też ma być prowokacja?
Nie, ja tak po prostu myślę. Jednak to kobiety tańczą na rurze, w klubach, tańce erotyczne. Nie wiem, czy tak bardzo z tego powodu cierpią. Zarabiają pieniądze. W kobiecej naturze leży chęć podobania się, obnażania.
Dlatego na okładce swojej nowej płyty wystąpiła Pani nago na tygrysie? Pani mama powiedziała, że to skandal.
Rzeczywiście tak powiedziała: “Nie dość, że nago, to jeszcze na tygrysie?”. Ale mama jest mamą. Taka funkcja. Jaki skandal? To malarstwo naiwne, tak nazywa się ten kierunek (śmiech). Przecież to tylko obraz. A wracając do nagości: nie ma w niej nic złego. Wystarczy spojrzeć, co dzieje się na ulicach, kiedy tylko zaczyna się robić ciepło. Kobiety odsłaniają i epatują, czym tylko mogą albo uważają, że mogą. Pokazują nogi, brzuchy, ramiona, dekolty. Mają świadomość swojego ciała i uważam, że to jest w porządku. A to, że lubią usługiwać? Taka jest rola kobiety. Mężczyzna idzie na wojnę i wraca z tym, co upolował. Kobieta to ciepło, zapach, estetyka. Mężczyznom, w każdym razie przeważającej większości, jest wszystko jedno, jak zjedzą. Mogą jeść na stojąco przy blacie, prosto z garnka albo na gazecie. To kobieta dba o to, żeby dom “pachniał”. Takie jesteśmy. Różnimy się od mężczyzn.
I trzeba ich traktować jak opóźnione dzieci, tak Pani powiedziała.
Powiedzmy, że później dojrzewają. Powiedzmy, że to miałam na myśli. Do pięćdziesiątki ciągle jeszcze dzieci.
Myślę jednak, że feministki nie byłyby zadowolone, że Maryla Rodowicz tak postrzega rolę kobiety.
No, bo one są feministkami…
A Pani co sobie o nich myśli?
Jestem tolerancyjna. Niech każdy żyje po swojemu, tak jak sobie wyobraża. A właściwie to o co walczą feministki? O to, żeby mężczyźni nie znęcali się nad kobietami, tak?
O to też walczą.
O to też bym chętnie zawalczyła. Gdybym była ministrem ochrony kobiety, to doprowadziłabym do powstania w każdym mieście specjalnego domu, do którego maltretowana kobieta mogłaby uciec. Ale co to ma wspólnego z tym, że inna tańczy na rurze czy podaje swojemu mężczyźnie obiad, że to ona wychowuje dzieci?
Pani jest kobietą domową i lubi te wszystkie kobiece obowiązki-przyjemności?
Bardzo je lubię, ale, chcąc być szczera, może powinnam powiedzieć, że lubię je dlatego, że tak rzadko je wykonuję.
Wiemy, co dobre, a co złe, a ciągle kuszą nas głupoty, tak Pani powiedziała. Z czasem kuszą coraz rzadziej?
Ciągle kuszą, chociaż nauczyłam się żyć w dyscyplinie. Wiem, że jeżeli następnego dnia np. mam program telewizyjny, to muszę się wyspać. Zamiast pójść na bankiet, położę się do łóżka. Głos i wygląd to moja broń.
Ale mimo to nie śledzi Pani zmian?
To, że wybieram wiewiórkę za oknem, nie znaczy, że nie mam świadomości, jak się zmieniam. Ale nie dajmy się zwariować.
Pani mama dopiero niedawno powiedziała, że może powoli zaczyna się starzeć. Z Panią będzie podobnie?
Jestem pewna, że młodość ducha uwarunkowana jest genetyczne. My nigdy nie jesteśmy zmęczone. Długowieczna rodzina. Lubimy ruch. Mama często powtarza, że ruch to życie, a bezruch to śmierć. Ciągle nas nosi. Z ciekawości życia.