Sernik z Bristolu, kawa z Europejskiego

Królowa polskiej piosenki opowiada, gdzie niegdyś chodziło się poplotkować, które drzewo na Bielanach ma zaklętą moc i co działo się w domu Agnieszki Osieckiej. Z Marylą Rodowicz spaceruje Dominika Węcławek.

Bielany, zwłaszcza zaś teren Akademii Wychowania Fizycznego, to jedno z pierwszych miejsc, które Maryli Rodowicz kojarzy się z Warszawą. Tutaj rozpoczęła studia, tu też odbywały się jej pierwsze występy w klubie studenckim. Nic też dziwnego, że od AWF-u właśnie rozpoczynamy naszą wspólną podróż po stolicy. Spod lipy w luksusy – Teren Akademii jest ogromny, zielony, pośrodku placu zaś rośnie wielka wyschnięta lipa. Studencka legenda mówi, że jeśli jakaś dziewica opuści mury uczelni, to ta lipa wypuści listki – opowiada z uśmiechem artystka, która do dziś z wielką przyjemnością odwiedza AWF. Stąd Maryla, już po pierwszych sukcesach na festiwalach piosenki studenckiej, trafiła prosto do… hotelu Bristol. Miejsce to do dziś jest jednym z ulubionych, choć przeżyła tu dramatyczną przygodę. – Skończyłam właśnie studia, musiałam napisać pracę magisterską, a nie miałam gdzie mieszkać. Zamieszkałam więc w Bristolu. Tutaj mój pies, młodziutki bokser, regularnie dewastował pokój, z tęsknoty za mną podgryzając meble. Skończyło się na tym, że miałam zakaz wstępu do hotelu – wspomina Rodowicz. Dziś często zagląda do kawiarni, w której nie potrafi odmówić sobie sernika. Naprzeciwko secesyjnego Bristolu stoi Hotel Europejski. Tam artystka przychodziła na ploteczki, bo przed godz. 13 można było w hotelu spotkać niemal każdego. – Z Agnieszką Osiecką umawiałyśmy się tu na rozmowy przy kawie – mówi wokalistka. To także ważny punkt na jej prywatnej mapie stolicy. Do ciasnego hotelowego pokoiku przychodziła bowiem nie tylko po to, by się wypłakać. – Przynosiłam gitarę, siadałyśmy razem, Agnieszka włączała magnetofon i nagrywałyśmy rybkę, czyli utwór z pozbawionym sensu tekstem, w którym zgadzała się jedynie liczba sylab. Najczęściej już po kilku godzinach Agnieszka miała gotowy tekst – wspomina wokalistka. Często bywała też na spotkaniach w domu poetki. Nigdy nie zapomni oblężenia jej mieszkania, kiedy gościł w nim legendarny rosyjski bard Bułat Okudżawa.

Suki-yaki na Powiślu

Z Saskiej Kępy blisko na Powiśle. Maryla jest częstym gościem ukrytej między blokami restauracji Tokio. Poleca sushi oraz podawane na olbrzymiej żeliwnej patelni suki-yaki, które można przygotowywać własnoręcznie.

Trudno jej odwiedzać wiele miejsc z powodu nadmiernej ciekawości gapiów, ale ma jeszcze jedną swoją oazę w sercu ukochanych Łazienek – restaurację Belvedere. Stoliki ukryte są tu w gąszczu egzotycznych roślin, nad głowami gości zaś latają ptaki. Maryla zagląda też do Fukiera: – Szczególnie lubię siadać przy stoliku pod oknem, zwłaszcza w zimowy wieczór, kiedy rynek pokryty jest śniegiem, a lampy dają ciepły blask, jest tu bardzo romantycznie.

Czar Konstancina

Dziś najważniejszy dla artystki jest dom w Konstancinie. Nawet podczas pracy nad nową płytą “Jest Cudnie” udało jej się tam pracować. Przyjeżdżali do niej Magda Umer, Andrzej Poniedzielski czy Seweryn Krajewski. Zanim jeszcze Maryla Rodowicz wyprowadziła się pod Warszawę, marzyła o kupnie starego domu właśnie w Konstancinie. Każdy weekend spędzała na odwiedzaniu zrujnowanych posesji i sprawdzaniu, które można by kupić. – Na jedną z takich wypraw pojechał pewien kolega. I kiedy spacerowaliśmy po dzikim ogrodzie wokół absolutnie zapuszczonego, przepięknego pałacyku, nasze spojrzenia się skrzyżowały i od tego momentu zaczęliśmy być razem – mówi Maryla.

Romantyczna historia zakończyła się nie tylko kupnem wymarzonego domu, ale także udanym małżeństwem.

autor: Dominika Węcławek
zdjęcie: PAP
źródło: Życie Warszawy/19.06.2008

Powrót