Salto w chmurach z Marylą

Na trapezie anioł z czerwonymi skrzydłami. To Maryla Rodowicz. Nic nie jest dla niej niemożliwe. Ma w sobie gen szaleństwa i wybuchową energię. Przekracza własne ograniczenia. Eksperymentuje i zaskakuje. W maju z wielkim cyrkowo – popowym widowiskiem promującym jej najnowszą płytę Przed zakrętem odwiedzi dziesięć polskich miast.

Trzymaj się swoich chmur to widowisko o snach, przyziemnym życiu, ludziach i aniołach. Autorem scenariusza i reżyserem spektaklu jest Krzysztof Jasiński, o którym Maryla mówi, że jak nikt w Polsce zna się na połączeniu cyrku, teatru i surrealizmu. Ta mieszanka spodobała jej się, kiedy grała w Szalonej lokomotywie, którą Jasiński wyreżyserował według Witkacego w Teatrze Stu. W piosenkach, które śpiewa Maryla Rodowicz, jest nasz świat zwykłych ludzi, prześwietlony ciepłymi emocjami, liryzmem i przerysowanym humorem. Dlatego w tym muzycznym widowisku zderza się mały realizm z senną fantastyką. W wynajętym od cyrku Corona potężnym czteromasztowym namiocie trwają próby. Od trzech dni i nocy (z krótką przerwą na sen) ponad trzysta osób pracuje na pełnych obrotach. W maju podczas trasy koncertowej Maryli Rodowicz publiczność będzie mogła obejrzeć efekty tej pracy. Skala przedsięwzięcia przypomina zachodnie produkcje rockowych zespołów. Czego tu nie ma? Lasery, suchy lód, sztuczny dym, podświetlony deszcz, akrobacje, tańce, przecinanie piłą i sztuczne ognie. Wszystko to fabularnie splecione, filmowo zmontowane i podporządkowane muzyce. Siedzę na drewnianej ławce i przyglądam się, jak ze znanych przebojów, które stały się już klasyką: Małgośki, Wielkiej wody czy Niech żyje bal, i z tych całkiem nowych, premierowych: Łza na trzęsie, Czy było warto?, powstaje kalejdoskop cyrkowych obrazów. Maryla wjeżdża na arenę wojskowym jeepem. Ma czerwony makijaż i długi skórzany płaszcz. Ze ślepego kałasznikowa strzela nad głowami kręcących się w cyrku ludzi. Spada deszcz kolorowych konfetti. Kiedy rozlegają się pierwsze takty Małgośki (“To byt maj, pachniała Saska Kępa”), mam wrażenie, że oglądam szybki amerykański film: balet w stylu militarnym, zamaskowani terroryści i zdradzona Małgośka. Ta najnowsza wersja przeboju Agnieszki Osieckiej jest jak popularne kino akcji. Dobrze znane, wiecznie żywe. Na scenie klowni z Kijowa, akrobaci z Ałma Aty, tancerze z grupy Volt, mistrzowie samby z Kuby i aktorzy na szczudłach z Teatru Prawdziwego z Bielawy. Razem ponad czterdziestu wykonawców, którzy przez dwie i pół godziny wypełniają arenę tańcem, magią i jarmarcznym kuglarstwem. Jak w prawdziwym cyrku są też zwierzęta: białe konie araby, tresowane gołębie i posłuszna wilczurzyca Elza. Konie: Turoń, Egon, Emeryk, Perlon i Wiślak, przywożone są codziennie z Cyrku Wielkiego. Dobrze znoszą podróże i czekanie, ale źle głośną muzykę i sztuczne dymy. Treser uspokaja je kostkami cukru. Maryla lubi konie, ale obawia się podejść do stającego dęba pegaza, czyli 9-letniego białego Emeryka z przypiętymi do siodła skrzydłami z białych piór. Skąd tyle skrzydeł? Z fantastyki i z marzeń.

Sceny realistyczne mają teatralną przestrzeń: pokój z meblami, trapez w kształcie okna z firanką, ulica z anonimowymi przechodniami. Sceny fantastyczne są rodem z cyrku. Wszystko, co nierealne, dzieje się w chmurach pod kopułą namiotu. Przewodnikiem po tym świecie muzyki, teatralnej iluzji i cyrkowej rozrywki jest Maryla, która jak za dotknięciem różdżki zmienia kostiumy i role. Jest klownem, obserwatorem, aniołem i gwiazdą.

Podczas próby widać, z jaką łatwością przechodzi z rozbujanych lirycznych nastrojów refrenu “Och, Jerzy, nie uwierzysz, jak pięknie można życie przeżyć” do dramatyzmu i wzruszeń.

Zwłaszcza w części poświęconej Agnieszce Osieckiej, kiedy śpiewa Niech żyje bal i Łatwopalnych, porusza serca. Potem równie łatwo przeskakuje do kabaretu. Daje się pokroić cyrkową piłą. Dwie połówki skrzyni, jedna z jej głową, druga z doklejonymi nogami, krążą po arenie w rytm piosenki o czarnych charakterach i mafii Sing-Sing. Ma zaskakującą kondycję fizyczną i umiejętność koncentracji mimo panującego wokół cyrkowego zamieszania.

Jestem tak skupiona, że ani walenie młotkami, ani nawet niedźwiedź przechodzący obok nie może wyprowadzić mnie z równowagi. Niczego nie widzę, niczego nie słyszę. Poza muzyką. Odwrotnie niż Krzysztof Jasiński, który musi ogarnąć całość, ale i dostrzec i usłyszeć drobne szczegóły. Zachrypniętym głosem (z powodu infekcji), w kamizelce puchowej (z powodu zimna) tłumaczy wszystkim wykonawcom finał pierwszej części koncertu, w którym Maryla śpiewa słynne Kolorowe jarmarki. Gołębie fruwają, klowni tańczą, a z pochodni strzela w górę ogień. Prawdziwy jarmark pełen cudów. Próby generalne w cyrku przed warszawskim koncertem zostały poprzedzone technicznymi doświadczeniami przeprowadzonymi na makiecie namiotu. W PolyGramie, firmie fonograficznej, z którą związana jest Maryla Rodowicz, przy wielkim stole z miniaturowym modelem cyrku, rysunkami technicznymi i harmonogramami odbywały się wielogodzinne dyskusje. Producentka Katarzyna Kanclerz porównuje wysokość kosztów realizacji Trzymaj się swoich chmur do budżetu galowego koncertu na festiwalu w Opolu. Ale o skali tego estradowo-muzycznego przedsięwzięcia świadczą liczby: ponad 150 osób od świateł, dźwięku, laserów, podnośników i obsługi sceny oraz ponad 40 artystów, balet, chór.

Marylę podniecają trudności – mówi Katarzyna Kanclerz. – Nie istnieje dla niej słowo “niemożliwe”. Na tym polega jej tajemnica. Nigdy nie rezygnuje. Praca nad przedstawieniem trwała pięć miesięcy. W przerwie, późnym popołudniem, kiedy Maryla szybko połyka bułkę z serem, żartuje, że energia, którą włożyła w przygotowanie koncertu, wystarczyłaby na przeprowadzenie reformy zdrowia z reformą oświaty łącznie. W prowizorycznej garderobie w przyczepie kempingowej obstawionej wieszakami z kostiumami charakteryzatorka poprawia jej przedłużone do połowy pleców włosy i czerwony makijaż. Maryla w biegu zmienia buty. Do długiej spódnicy z przezroczystej żorżety zakłada czerwone wysokie martensy na grubej podeszwie.

Żeby wydobyć z siebie dziki dźwięk, muszę pewnie stać na ziemi – mówi, chociaż w finale przystojny anioł kaskader w czarnym smokingu uniesie ją do chmur. Późnym wieczorem na kolejnej próbie, już z publicznością, kiedy śpiewa “za chwilę wszystko się skończy, za chwilę zgaszą światło”, Maryla musi opanować wzruszenie i lęk przed wejściem na uszkodzony trapez. Wcześniej, pod koniec pierwszej części widowiska, zerwała się lina zabezpieczająca. W przerwie zapleciono nową, ale strach pozostał. Ostatni obraz jest surrealistyczny. Z czarnego futerału od skrzypiec Maryla wyjmuje czerwone skrzydła, zakłada na lśniący płaszcz z sunącym po ziemi trenem, leci w górę i śpiewa “Trzymaj się swoich chmur”, a wygimnastykowane anioły z rozprutych jaśków wydmuchują czerwony puch. Akrobaci zjeżdżają na linach, tancerze i klowni tańczą sambę. Tak kończy się wielki cyrkowy koncert Maryli Rodowicz. Kwiaty, ukłony i bisy. Jak zawsze na scenie i jak zawsze w cyrku.

autor: Małgorzata Terlecka – Reksnis
źródło: Twój Styl/ 1999

Powrót