Najwyższy stopień zasilania

Postanowiłam z Krzysztofem Herdzinem zrobić płytą niekomercyjną, pozbawioną schematów, taką, jaka nam w duszy gra.

MARYLA RODOWICZ, jedna z najpo­pularniejszych polskich piosenka­rek, wspomina przyjaźń z Agniesz­ką Osiecką, mówi o nowej płycie pt. „50”, rodzimym rynku muzycz­nym, pomysłach na kreacje sce­niczne, swoim kolejnym przyszłym albumie oraz o tym, co zamierza przygotować na Euro 2012.

Spotykamy się w Bydgoszczy podczas trasy koncertowej, promującej Pani nowy swingowy album pt. „50” z polskimi pio­senkami, pochodzącymi z lat 50. XX w. (m.in. „Wesoły pociąg”, „Cicha woda”, „Do grającej szafy”, „Czerwony autobus”). W książeczce dołączonej do płyty napisała Pani: “Ten repertuar to powrót do dzieciństwa, do muzyki, która sią wtedy wylewała z domowego radia marki Tesla…”

Tak było rzeczywiście. Lata 50. to okres mojego wczesnego dzieciń­stwa, kiedy w radiu słuchałam pięk­nej swingowej muzyki, którą bardzo polubiłam. Zresztą nie nadawano innej muzyki, poza ludowymi pio­senkami zespołów Mazowsze i Śląsk oraz swingowymi kompozycjami. Utwory z tamtych lat stały się więc dla mnie pretekstem do nagrania al­bumu „50”, do zapuszczenia się w re­jony jazzu, swingu. Obecnie w Pol­sce raczej rzadko można usłyszeć takie brzmienia, chyba że w klubach. Natomiast w latach 50. polscy kom­pozytorzy byli zapatrzeni na Amery­kę i pisali wiele utworów, aranżując je po amerykańsku. Nagranie takiej swingowej płyty było dla mnie fan­tastyczną przygodą – móc wejść do studia i zarejestrować zupełnie in­ny album niż dotychczas, w innym klimacie. Umożliwił mi to Krzysztof I Herdzin, zresztą z Bydgoszczy, wy bitny muzyk jazzowy oraz inni najlepsi muzycy, którzy zostali zapro­szeni do udziału w nagraniu płyty.

Na albumie „50” słychać rozbu­dowane instrumentarium: trąbki, puzony, saksofony, kontrabas, fortepian, brzmienia big-bandów…

Ale są też ballady jazzowe w dość skromnym składzie, są smyczki, solówki, np. Mateusza Smoczyń­skiego, wybitnego skrzypka. To jest płyta muzyczna, jest tam dużo raso­wych dźwięków i o to mi chodziło.

Dlaczego Pani zwlekała aż 20 lat z nagraniem płyty z polskimi utworami z lat 50.? Czy obawiała się Pani tego, jak album będzie przyjęty przez fanów, krytyków muzycznych?

Czułam, że początek lat 90., tuż po przemianach politycznych, nie będzie najlepszym czasem na tego rodzaju muzykę. Pomyślałam, że to może jeszcze za wcześnie, żeby w ogóle dotykać lat 50., bo, wiadomo, te lata to Stalin, straszne czasy. Tyle że ja byłam wtedy dzieckiem i nie miałam świadomości, że to by­ło takie represyjne. Zapamiętałam głównie muzykę. Natomiast w mojej karierze zdarzało się mi już zapusz­czać w rejony swingu. Nagrałam nawet kilka utworów w latach 70. z Janem „Ptaszynem” Wróblewskim i jego zespołem Chałturnik. Później w latach 90. “inne plany zdominowały wydanie swingowej płyty, aż w końcu pomyślałam: „Muszę to nagrać, za chwilę ktoś po to sięgnie”. A jest co nagrywać, jest mnóstwo pięknych utworów z tamtych lat.

Piosenki z Pani nowej płyty, choć mają już kilkadziesiąt lat, zaaranżowane są współcześnie. Podobnie jest z okładką albumu, która w kontekście repertuaru płyty jest-wyraźnie myląca – Pani z gitarą elektryczną, czarne skóry, rozwiane długie włosy…

Świadomie chciałam zrobić sesję zdjęciową, która nie będzie w ża­den sposób stylizowana na lata 50. Oczywiście, najprościej byłoby pójść za hasłem przewodnim płyty i wy­stylizować się na tamte czasy – ko­stium, szeroka spódnica, szpileczki, kok. A ja chciałam tego uniknąć. To samo dotyczy aranżacji piosenek. Z Krzysztofem Herdzinem postano­wiliśmy zrobić bardzo współcześnie brzmiącą płytę. Słuchaliśmy bar­dzo dużo nagrań amerykańskich, utworów z tamtych lat i nie tylko, brzmień big-bandów.  Podarowałam kilka swoich płyt znajomym Amery­kanom, mówią, że świetnie się tego słucha. Może Polska nie jest w stu procentach właściwym miejscem dla tego rodzaju muzyki, ale z dru­giej strony, uważam, że nie można cały czas grać tego samego, czego wymaga rynek, czego oczekują roz­głośnie radiowe. Ja tą płytą sprawi­łam sobie ogromną przyjemność, podobnie jak Krzysztof Herdzin.

Produkcją Pani poprzednich płyt – „Kochać” i „Jest cudnie” zajmow­ali się uznani producenci muzycz­ni. Przy nagrywaniu albumu „50” postanowiła Pani wziąć kwestię produkcji płyty we własne ręce i powrócić do swego przyzwycza­jenia, że to Pani rządzi w studiu i o wszystkim decyduje…

Ja byłam producentem, czyli ja pła­ciłam, więc nikt mi nie stał nad gło­wą, nikt nie mówił, że to za długie solówki, że to nie będzie radiowe. Postanowiłam z Krzysztofem Her­dzinem zrobić płytę niekomercyjną, pozbawioną schematów. To, że by­łam producentem, dawało nam cał­kowitą swobodę. Nawet mówiliśmy: „Bądźmy niekomercyjni. Zróbmy płytę taką, jaka gra nam w duszy”.

Jakiś czas temu stwierdziła Pani, że rodzimy rynek muzyczny jest zaśmiecony przez anglojęzyczną sieczkę, bo rozgłośnie radiowe niechętnie wspierają polską muzykę i grają ją głównie porą nocną. Tymczasem jest nowelizacja ustawy o radiofonii i telewizji, zakładająca zwiększenie udziału w programach radiowych utworów słowno-muzycznych w języku polskim, które mają zajmować 33 proc. miesięcznego czasu nada­wania, z tego 60 proc. w godzinach 5 – 24. Dla Pani te nowe uregulow­ania są satysfakcjonujące?

Nie do końca. To prawda, stacje ra­diowe grają za mało polskiej muzyki i wypełniają te ustawowe procenty przede wszystkim nocą. Gdy wracam z koncer­tu, jest pierwsza w nocy, za­czyna się wówczas w radiu polska muzyka. Leci jeden po drugim polski utwór, na­wet już znam kolejność, bo to idzie z komputera. A to jest niesprawiedliwie, krzywdzą­ce dla polskiego rynku muzycznego. Poza tym, nie mamy szans na kon­kurowanie z artystami zachodnimi. Jesteśmy skazani na teren od Tatr do morza, a oni są grani na całym świecie. Ponadto w branży fonograficznej pracuje rzesza ludzi i z tego żyje, to są m.in.: wykonawcy, autorzy tekstów, kompozytorzy, producenci, muzycy. W innych państwach Europy gra się znacznie więcej miejscowej muzyki niż w naszym kraju.

Wróćmy do lat 90. W jednym z wywiadów mówiła Pani: „ja jakoś nie mogłam się wtedy odnaleźć. Żadna wytwórnia płytowa nie była zainteresowana kontraktem ze mną. Radia nie chciały grać moich piosenek, byłam dla nich reliktem przeszłości”…

Jeżeli chodzi o muzykę, to ja się świetnie odnajdowałam, bo ta mu­zyka, która powstawała w latach 90., nie była jakaś inna od tej, któ­rą grało się wcześniej. Tylko wtedy przyszły do nas duże wytwórnie płytowe, m.in.: EMI, PolyGram, Sony, BMG, Warner. I one głównie interesowały się młodymi artysta­mi, których wówczas bardzo du­żo się pojawiło, np. Bartosiewicz, Górniak, Kowalska, Lipnicka, Nosowska. Artyści ci zdominowali rynek. I mimo że ja nagrywałam płyty (bardzo dobre albumy, je­stem z nich dumna – „Złota Mary­la”, „Przed zakrętem”), to nikt nie chciał ze mną rozmawiać w rozgłośniach radiowych. Pracowali tam młodzi dziennikarze, dla których wszystko to, co kojarzyło się z poprzednią epoką, nie było warte uwagi. „Rodowicz, Wodecki, Kraw­czyk, przecież to komuna” – tak mó­wiono. A nam po prostu przyszło żyć i tworzyć w tamtych czasach. I w tym sensie miałam pod górkę. Pomogła mi telewizja, która trans­mitowała koncerty promocyjne moich nowych płyt. Znowu zaczę­łam mieć dużą widownię, ale to za­jęło wiele lat.

Promocja albumu „50” jeszcze się nie skończyła, a Pani przygotowuje już kolejną płytę, tym razem z nieznanymi tekstami Agnieszki Osieckiej, które odnalazła Pani w swoim archiwum…

Przeprowadziłam się parę lat te­mu do nowego domu, ale miałam ciągle nierozpakowane kartony. W wolnych chwilach, których mam niewiele, wypakowywałam kartony i wertowałam kartki. Znalazłam du­żo tekstów Agnieszki Osieckiej, któ­ra mi je co jakiś czas zastawiała mó­wiąc: „Mańka, weź, może się kiedyś przydadzą. Przeczytasz w domu”. Poza tym, postanowiłam, że muzykę do odnalezionych tekstów Agnieszki napiszą kompozytorzy, z którymi od lat współpracuję: Kasia Gaertner, Ja­cek Mikuła i Seweryn Krajewski.

Premiera tej płyty będzie jeszcze w tym roku?

Chciałabym, żeby ukazała się jesienią. Na razie pracuję z gitarzystą przy nagrywaniu demówek, usta­lamy tonację, formy, tempa, itd. Tych utworów jest nawet za dużo, część z nich trzeba będzie, niestety, odrzucić.

Panią i Agnieszkę Osiecką łączyła przez lata niezwykła przyjaźń…

Agnieszka była ode mnie starsza o 10 lat, ale twierdziła, że w moim towarzystwie czuje się dużo młodsza, zresztą ona duchem była bar­dzo młoda. Lubiła towarzystwo moich młodych muzyków, jeździła ze mną na koncerty. Ja nie miałam jeszcze dzieci, więc włóczyłyśmy się, jeździłyśmy razem na wakacje. Agnieszka była takim superkompanem, bardzo dowcipna, wnikli­wa obserwatorka życia, świetnie opowiadała. Bycie w jej towarzy­stwie sprawiało wielką przyjem­ność. Dzięki niej poznawałam wielu ludzi, których prawdopodobnie nigdy bym nie spotkała, z jej środowiska literackiego. Pamiętam takie zdarzenie z 1992 r. Powiedziałam: „Agnieszko, chciałabym napisać książkę, biografię, ale nie wiem, jak się do tego zabrać”. I umówiłam się z nią gdzieś w knajpie. Okazało się, że ona w tym samym miejscu spotkała się ze swoimi kolegami, m.in. Januszem Głowackim, Tadeuszem Konwickim – same tuzy pisarstwa, z 8-10 osób. I ona mówi na forum tak: „Słuchajcie, Mańka chce napisać książkę i nie wie, jak się do tego zabrać”. Spaliłam się ze wstydu, to było straszne, taki żar­cik Agnieszki. Tak było… Agniesz­ka chodziła w moich ciuchach, nosiła długie spódnice z frędzlami, czuła się hipiską.

Pani nieodłącznym wizerunkiem scenicznym są niekonwencjonal­ne stroje. Skąd czerpie Pani pomysły na kreacje?

Interesuję się modą, obserwuję, co się nosi. Kupuję różne żurnale modowe, zawsze wiem, co jest na topie. I ten trend tegoroczny, letni,’ jest absolutnie zgodny z moim ulu­bionym trendem hipisowskim.

Podczas koncertów wyzwalają się w Pani ogromne pokłady energii. Ostatnio powiedziała Pani: „jestem jak elektrownia, mam tyle energii, że pewnie mogłabym zasilić jakąś wioskę, a może nawet całe miasto”…

Energia jest we mnie uśpiona. Na co dzień jestem spokojną oso­bą. Kiedy wchodzę na scenę, widzę publiczność i rusza muzyka, wtedy dostaję takiego „speeda”. Natomiast gdy zejdę ze sceny, wsiądę do samo­chodu i manager zawiezie mnie do domu, zaczynam powłóczyć nogami, siadam wtedy ze swoimi kotami.

Otrzymała Pani w ubiegłym roku tytuł Przyjaciela UEFA Euro 2012. Czy ma Pani już jakieś plany związane z tym wyróżnieniem?

Bycie Twarzą Euro 2012 jest dla mnie wielką nagrodą i daje mi wiele radości, ponieważ na­prawdę bardzo interesuję się piłką nożną. Wiem, co się dzieje u nas w lidze, wiem, jak gra nasza re­prezentacja. Czasem oglądam li­gę niemiecką. To nie jest tak, że Rodowicz jest Twarzą Euro 2012, żeby coś się działo! Natomiast jak oni mnie wykorzystają, tego nie wiem. W każdym razie, przygoto­wuję na wszelki wypadek na mi­strzostwa piosenkę. Mam świetną kompozycję Seweryna Krajewskie­go Jeszcze tylko kwestia tekstu, ale to jest już znacznie mniejszy pro­blem.

rozmawiał: Grzegorz Wroński
zdjęcia: Jarosław Antoniak
źródło: Express Bydgoski 95/2011

Powrót