Mam w głowie wiosnę

“Rodzina zastępcza” to debiut filmowy Maryli Rodowicz? Nasze gratulacje dobrze Pani idzie.

Zagrałam epizod w “Akademii pana Kleksa”, a teraz na planie “Rodziny zastępczej” przechodzę przyspieszony kurs aktorstwa. Zabawny był pierwszy dzień, bo grałam zbyt wyraziście – przewracałam oczami, wykonywałam jakieś dziwne miny, gesty, ruchy. Zupełnie jak w filmie rysunkowym taka Myszka Miki. Coś okropnego! Sądziłam, że tak trzeba, ale mnie pan reżyser szybko sprowadził na ziemię. Nawet się dziwiłam, że znakomici aktorzy, Gabriela Kownacka i Piotr Fronczewski, są tacy spokojni, właściwie obojętni. Myślałam, że może im się nie chce grać, że sobie odpuszczają, bo to tylko telenowela.

W serialu Jest Pani troszkę taką ciotką – intrygantką. A dla swojej prawdziwej rodziny?

Jestem za dobra: pozwalam dzieciom prawie na wszystko. Uważam, że mają prawo do swobody. Dziecko też człowiek. Tolerancja, umiłowanie wolności, swobody – to mi zostało z hipisowskich czasów i jednocześnie jest moją naturą. A przy tym jestem jak kwoka. Dzwonię do moich dzieci co pięć minut. Martwię się o 17-letnią córkę Kasię, która szybko ulega fascynacjom. Ostatnio motocyklistami.

Boi się Pani o córkę, a jednak daje jej wolną rękę?

Przecież nie zamknę jej w wieży. Zawarłyśmy układ: będziesz się uczyła, to będziesz mogła wychodzić. Jak nie, to szlaban. Jak się nie możemy dogadać, dzwonię do jej ojca – Krzysztofa Jasińskiego. On zwykle dobrze radzi. Tyle że na odległość: ja mam być ostra, a on będzie dobrym tatusiem.

A Pani młode lata? Też była Pani taka swobodna? Kiedyś Pani powiedziała: “W dzieciństwie byłam nadmiernie uzdolniona”. Nadmiar talentów to kłopot?

W grze na skrzypcach byłam najlepsza w klasie, co mnie tak rozbestwiło, że przestałam ćwiczyć. To samo z baletem: od razu przeniesiono mnie do najstarszej grupy. Kiedy zaczęłam uprawiać lekkoatletykę, po roku byłam trzecia w Polsce w biegu na 80 m przez płotki. W liceum ciągle podkreślano, że mam bardzo dobrą koordynację ruchową…

To się później przydało na Akademii Wychowania Fizycznego.

Głównie na estradzie. Skończyłam AWF, ale nie zrobiłam magisterium, bo “poszłam w śpiewanie”. Może kiedyś dokończę pracę. To był ciekawy temat z pogranicza socjologii: ocena światopoglądu młodzieży. Można by porównać z dzisiejszymi postawami młodych ludzi. Zachowałam stare ankiety. Pamiętam, jak opracowywałam je, rozkładając stosy papierzysk w hotelowych pomieszczeniach. W Hotelu Bristol. Skąd mnie zresztą pognali.

Za hulaszczy tryb życia?

Za prezent od ówczesnego narzeczonego z Pragi. Dostałam malutkiego szczeniaka – bokserka, który pogryzł stylowe meble. Zapłaciłam odszkodowanie, ale miałam zakaz wstępu do Bristolu. Teraz już mnie wpuszczają.

Nic dziwnego – taka sławna…

Ale bezpośrednia i szczera, co przysparza mi wrogów. Zręcznie sobie ich produkuję – to, że przez tyle lat utrzymuję się na estradzie, może być powodem nienawiści.

Rzeczywiście, “Maryla wiecznie żywa”! To może wkurzać. Podobno Maryla zna przepis na eliksir młodości.

Są na to sztuczki. Muszę być wiecznie młoda, nie mam wyjścia. Estrada nie toleruje starych ludzi. Dzięki Bogu, na moje koncerty przychodzi publiczność w różnym wieku: i dostojne osoby, i dzieciaki.

Nie zawsze tak było…

Na początku lat 70. Przyszło pierwsze załamanie: pustawe sale, mało koncertów. W show-biznesie nie zawsze noszą cię na rękach.

To musiało boleć?

Zawsze rozsadzały mnie pomysły. Zaciskałam zęby: “Te-raz Wam pokażę!”. Moje załamania nie trwają długo, szybko się budzę do życia, bo mam wiosnę w głowie przez cały rok. Więc wychodziłam z dołków. Być może na Zachodzie, gdzie są proste reguły: dobry robi dobre pieniądze, tych dołków byłoby mniej. W Polsce, za “byłego systemu”, nieraz nie miałam na czynsz.

Ale jeździła Pani Porsche?

Przecież go nie ukradłam, kupiłam za uczciwie zarobione pieniądze. To był stary grat, który ciągle się psuł. Nie ma czego wypominać.

Pieniądze szczęścia nie dają, ale może dają je faceci…

Wiem, że miłość to nie jest “wiszenie” na mężu. I zawsze starałam się nie być uzależnioną od mężczyzny, zwłaszcza finansowo. Z drugiej strony podoba mi się, gdy mężczyzna jest silniejszy, dominujący.

Więc jednak tacy duzi, mocni motocykliści? Czemu Pani dziwi się Kasi?

Fakt, w pewnym sensie lubię, gdy mężczyzna ma ten swój motor… Ma jakąś pasję, coś, co go napędza.

Mężczyzna musi mieć siłę życiową? Na początku lat 70. niejaki Frantiszek miał?

O, tak, tak! Był świetnym menedżerem, tylko trochę nerwowym. Próbował mnie całkowicie sobie podporządkować.

I przez tego świetnego menedżera nie zrobiła Pani światowej kariery.

Po prostu nie pojechałam do Londynu, gdzie ukazała się po angielsku moja płyta “Mówiły mu”. Miałam mieć wielki koncert. Moje zdjęcie wielkości kamienicy wisiały w środku miasta. Trasa koncertowa z udziałem zespołu amerykańskiego The Beach Boys była przygotowana. I trwała wielka kampania radiowa. A ja, głupia, wysłałam do naszej agencji artystycznej Pagart telegram, że jechać nie mogę, bo mama zachorowała!

Żałuje Pani?

Troszeczkę, bo na pewno inaczej potoczyłoby się moje życie.

To rzeczywiście ten czeski motor musiał być wielki! Mogła Pani zostać Mickem Jaggerem w spódnicy.

Trochę jestem. Oczywiście na polską skalę. A wtedy wydawało mi się, że będę miała takie propozycje co pół roku. Po czterech latach pojechałam do Londynu z Agnieszką Osiecką, żeby się spotkać z tamtym menedżerem i powiedzieć: “Hallo, jesteśmy!”. Nawet gitarkę ze sobą wzięłam, zaśpiewałam mu kilka piosenek. A on nic – kamienna twarz, zimny wzrok. Jakby mnie nie było…

Podobno Pani mąż polubił Frantiszka?

Poznali się pod koniec lat 80-tych i polubili.

Małżonek Andrzej to przyjemny człowiek?

Potrafi być bardzo miły. Mąż to typowy Skorpion. Jak mu się nadepnie na ogon, to do końca życia będzie pamiętał. Ale jak się z nim gra fair, to jest bardzo lojalny. Dla niego bardzo ważna jest rodzina.

Dla Pani też. Ta prawdziwa rodzina, nie zastępcza?

Chciałam nawet zaadoptować parę dzieci. Jak się ma troje, to wystarczyłoby jeszcze na dwoje. Przecież oddaję całe worki ubrań i butów…

Ubrania to nie wszystko. Musi być jeszcze uczucie.

Jeśli jestem w domu, własnym dzieciom poświęcam bardzo dużo czasu i serca. Ale Andrzej nie chce mieć więcej dzieci. Byłam kilka razy w domach dziecka. To coś strasznego wychowywać się bez miłości. A tak łatwo można by je uszczęśliwić, dać im trochę ciepła.

Rozmawiali: Marta Kossecka i Bogdan Maciejewski
Zdjęcie: Marcin Tyszka

Powrót