Ludzka muzyka bez udziwnień

“Od początku inspirowałam się muzyką amerykańską, bo jest fantastyczna. Ale moim zdaniem nie da się uciec od słowiańskiej melodyki, którą też bardzo lubię. Zawsze byłam rozdarta. I na nowej płycie to wszystko jest: melodyka zawsze słowiańska i trochę rzewne klimaty.”

Dużo amerykańskiego folku, instrumenty przede wszystkim akustyczne, w tym orkiestra z fantastyczną sekcją smyczkową…

… osiemnaście smyczków, rzadko kto teraz wykorzystuje tak duże składy.

… do tego sekcja dęta, ale dość szczególna, powiedziałabym pop-bandowa, jak z Herba Alperta. To bardzo tradycyjne, wręcz klasyczne brzmienia. Znudziły się Pani eksperymenty?

Taki był zamysł, żeby nie eksperymentować, tylko nagrać bardzo ludzką muzykę. To światowy trend. Coś takiego wisi w powietrzu, że artyści bez umawiania się wracają do pewnych brzmień. Tak też pomyślał Smolik, który jest od początku do końca autorem pomysłu na tę płytę. Zgodziliśmy się już przy pierwszych rozmowach, że to ma być płyta prawdziwa, akustyczna, bez żadnych udziwnień, bardzo prosta. Takie pożenienie amerykańskiego folku ze słowiańskim zaśpiewem i melodyką słowiańską.

A chwilami nawet zaśpiewem cygańskim…

(śmiech) Taka jest słowiańszczyzna. Bliskie jest to, co nam w duszy gra. A my ciągle patrzymy w stronę Ameryki, zresztą oboje ze Smolikiem też zerkamy w tym kierunku. Nie ukrywam tego. Od początku inspirowałam się muzyką amerykańską, bo jest fantastyczna. Ale moim zdaniem nie da się uciec od słowiańskiej melodyki, którą też bardzo lubię. Zawsze byłam rozdarta (śmiech). I na nowej płycie to wszystko jest: melodyka zawsze słowiańska i trochę rzewne klimaty.

Smolik, jako producent, a przede wszystkim kompozytor, okazał się, mam wrażenie, bardzo wiernym uczniem Seweryna Krajewskiego.

Myśli pani?

Na przykład piosenka “Pół oddechu”. Gdybym nie wiedziała, że skomponował ją Andrzej Smolik, stawiałabym właśnie na Krajewskiego.

Troszkę tak, ale Seweryn jest kompozytorem osadzonym w naszych rejonach, właśnie takich rzewnych. Moim zdaniem jest to bliskie naszej duszy. Trudno mi odpowiadać za Smolika, czy skłaniał się on raczej w stronę Seweryna, czy po prostu w stronę słowiańskości.

Nie odmówiła sobie Pani przyjemności zaśpiewania na nowej płycie duetu z Krajewskim.

To jest absolutnie pomysł Smolika. Chciał, żeby Seweryn zaistniał na tej płycie.

A co z Pani pomysłami na tę płytę?

Podporządkowałam się Smolikowi. To on jest producentem, zresztą producentem bardzo zdecydowanym. Nie jest na tyle łatwy we współpracy, żebym mogła mu coś narzucać, absolutnie nie. Oczywiście rozmawialiśmy o każdym utworze. Pewne rzeczy sugerowałam, ale bardzo delikatnie i zgadzaliśmy się w takich sytuacjach. Nie było między nami walki. Ale muszę przyznać, że gdybym ja robiła tę płytę jako producent, nie poszłabym tak daleko w stronę tradycji, nie odważyłabym się pójść w stronę na przykład brzmień gitar w stylu lat 60.

Faktycznie, można chwilami wyłapać brzmienia Shadowsów.

Dokładnie! (śmiech) Jest też klarnet w stylu piosenki francuskiej lat 70. Widocznie Smolik lubi takie klimaty. W niedzielę grałam koncert w Londynie i spotkałam się tam z Victorem Davisem, Anglikiem, który skomponował dwie piosenki na tę płytę. Według niego taki rodzaj muzyki jest na Zachodzie bardzo popularny. Bardzo dobrze sprzedaje się kameralne granie. Prawdopodobnie zapoczątkowała to Norah Jones, podobnie gra także Katie Melua.

Poprzednią płytę “Kochać” nagrała Pani z tekstami Kasi Nosowskiej. Na nowej także znalazł się utwór z jej słowami, ale poza tym jest cała plejada tekściarzy: Magda Umer, Andrzej Poniedzielski, Jacek Cygan, ale też Kayah.

Jeśli chodzi o autorów, były to również sugestie Andrzeja. Zna i widocznie lubi tych ludzi. Cieszę się, że tak się stało. To krąg autorów nowej generacji. Nie są to ludzie dwudziestoletni, ale pokolenie Smolika, osoby około czterdziestki.

A skąd wzięła się na płycie piosenka Andrzeja Brzeskiego?

Jestem jego fanką, bardzo wzruszają mnie jego teksty. Pierwszy raz zagrałam przepiękną piosenkę z jego tekstem i muzyką “Walc dla outsiderów” na płycie “Złota Maryla” w 1995 roku. Wracając niedawno, może rok temu z koncertu, usłyszałam jego audycję w radiowej Trójce. Zadzwoniłam do niego, on pokazał mi parę swoich piosenek i spośród nich Andrzej Smolik wybrał właśnie “Za pierwszą chmurą”. Cieszę się, że znalazła się w tym gronie i wpasowała się.

Co dalej? Trasa koncertowa promująca płytę?

Już zaczęłam cykl koncertów, na ogół dużych plenerów, ale nie jest to trasa promująca album. Naturalnie podczas każdego występu będę śpiewała parę piosenek z nowej płyty. Premiera pierwszego utworu – “Na odległość” – odbyła się podczas koncertu w słynnym klubie Koko w Londynie.

Dlaczego nie brała Pani udziału w gali rozdania Fryderyków?

(śmiech) No tak! Przez całe lata… Ile było tych Fryderyków? Czternaście? Mimo, że wydaję płyty regularnie co dwa-trzy lata, nigdy nie byłam nawet nominowana w kategorii “wokalistka”. Tak jakby mnie nie było. A jednak śpiewam.

I jest Pani najpopularniejszą polską wokalistką według najnowszych sondaży.

Pomijam popularność, ale śpiewam nie najgorzej. Takie pomijanie było dla mnie dosyć przykre, nie ukrywam. Nagrodzenie mnie teraz Złotym Fryderykiem jest tym bardziej przykre. Pomijano mnie przez tyle lat, a teraz mam być nagrodzona za całokształt. Przecież nie jestem artystką, która żyje legendą. Robię bardzo dużo nowych rzeczy. Mogą się one nie podobać, ale nie można nie zauważać, że je robię i że istnieję.

rozmawiała: Magdalena Walusiak
zdjęcie: Hanna Prus
źródło: tom’kultury 8/2008

Powrót