Maryla Rodowicz łatwopalna

Bezbłędnie kreuje siebie. Jest jedną z tych gwiazd, nielicznych w Polsce, których wygląd i styl bycia pamięta się równie dobrze, jak przeboje. Wkrótce wydaje dwudziestą czwartą płytę “Czy warto…”

To o płycie chciałam rozmawiać. Na chęciach się skończyło. Jakie to będą piosenki? – spytałam. Nowe – odpowiedziała zgodnie z prawdą. Tonem wyjaśnienia dodała, że najbardziej bawią ją zaszokowane miny widowni, dlatego na koncert “Wchodzimy do Europy” wyszła w buciorach. Potem były czarne płyty i czarne zęby, zdziwiona wątroba, za ciasna Polska, NATO na estradzie, w domu Sting…, a może odwrotnie. Po dziesięciu minutach zapanowałam nad sytuacją: pozwolić taśmie się kręcić, pytania zadawać krótkie. Maryla Rodowicz bezbłędnie kreuje siebie. Zostawiając rozmówcom złudne wrażenie, że mają w tym swój udział.

Czy kiedykolwiek wygwizdano Panią, na scenie?

Pamiętam występ w Opolu, w 1985 czy 1986 roku. Piękną liryczną piosenkę “Rozmowa przez ocean” wykonywałam po Janie Pietrzaku, który zaśpiewał “Żeby Polska była Polską”. Ludzie oszaleli! Bisował kilkakrotnie. Krzysztof Materna próbował mnie zapowiedzieć, a tu jeden wielki gwizd! Boże, wtedy ma się miękkie nogi, łzy w oczach. I trzeba wyjść na scenę. Miałam później dreszcze, temperaturę, oblewałam się zimnym potem. Dziwne objawy choroby, reakcja na stres.

Ale depresja nie dla Pani?

Krótko przeżywam klęski. Bez względu na to, czyj dotyczą życia zawodowego czy prywatnego, mobilizują mnie. Wtedy podniosłam się dzięki mężowi, to on mi pomógł. “Słuchaj, ciebie w ogóle nie ma w radiu… Masz czarne płyty, a teraz są kompakty…” Sfinansował i wypromował płytę “Marysia biesiadna”, potem – razem z Polskim Radiem – wydał “Antologię”. Następna była “Złota Maryla” i “Łatwopalni” ze starymi piosenkami Agnieszki Osieckiej i jedną nową, tytułową.

Co będzie na płycie “Czy warto…”?

W większości piosenki napisane przez autorów, z którymi dotąd nie pracowałam. Przez ostatnie lata byłam zasypywana tekstami, często przez ludzi nieznanych. Udało mi się zgromadzić mnóstwo pięknych utworów. Niełatwo mnie przekonać do marnej literatury.

Czy to prawda, że nie ma Pani najlepszych stosunków ze środowiskiem?

Tak. Doświadczyłam tego podczas tegorocznego festiwalu w Opolu. Starsi koledzy mówili: “cześć”, nic poza tym, ewentualnie zdawkowe rozmowy. Natomiast mam dobre kontakty z moimi muzykami, lubię ich. Poza tym – jestem tak zajęta zawodem i rodziną, że na nic innego nie wystarcza mi czasu.

Czy podoba się Pani sobie?

Nie bardzo. Podobam się sobie, jeżeli jakiś fotograf dobrze mnie sfotografuje. Zawsze byłam zakompleksiona. Ale to nie znaczy, że siebie nie lubię. Nie mogłabym tak bardzo otworzyć się na scenie. Nie zabiję się przecież dlatego, że mam kilka centymetrów więcej w biodrach. Smakosz ze mnie, a wszystkie dobre rzeczy są grzeszne, bo kaloryczne. Chętnie wyskakujemy razem z mężem do ulubionych restauracji. Wychodzimy z domu, żeby nie dzwonił telefon, żeby pobyć ze sobą. Butelka dobrego wina i coś smacznego… Świadomy grzech. Po koncertach gadam z zespołem, pijemy. Bomby kaloryczne na noc! W tym zawodzie żyjemy niehigienicznie… moja wątroba jest na pewno mocno zdziwiona. Ale jakie smutne byłoby życie higieniczne! Łykam tabletki na przyspieszone trawienie i zmazuję grzechy w siłowni – to przychodzi nie łatwo. Trenerka opracowała dla mnie specjalny program. Ćwiczę cztery razy w tygodniu po 3 godziny, gram w tenisa. Męża też w to wciągnęłam. I są efekty: zapinamy paski na bliższe dziurki.

Ekscentryczne stroje na scenie, przebieranki. Lubi to Pani?

Chowam się trochę. Dodaję papugi, klatki, zaklejam na czarno zęby… Bo kompleksy, strach. Ale też uwielbiam prowokacje i zaszokowane miny, zwłaszcza na dostojnych imprezach. Ostatnio brałam udział w koncercie “Teraz Polska”. Smokingi, długie suknie, pani prezydentowa na sali. Odbywał się pod hasłem “Wchodzimy do Europy”. Piosenkarze mieli przygotować utwory włoskie, francuskie, niemieckie. Mnie przypadła wiązanka rosyjska. Pomyślałam, że połączę Rosję z Ameryką. Rap z czastuszkami. Bawiłam się, wymyślając kostiumy. Zespół pojawił się ubrany od pasa w dół raczej rapersko, góra – fragmenty rosyjskich mundurów. Ja w ulubionych buciorach, panterce, wielkiej, sportowej bluzie z numerem i w czapce uszatce. Chyba mieliśmy większą frajdę niż widownia.

Pani stroje na co dzień nie są prowokacjami, ale to awangarda. Na przykład spodnie z dużymi kieszeniami po bokach.

Bojówki od paru lat noszą skate’owcy. Zawsze mnie to bawiło. Skąd wziąć takie portki? – myślałam. Polowałam na nie w sklepach deskowców. W Berlinie znalazłam damskie fasony. Nie mieć bojówek tego lata w Opolu to dyshonor. Wszyscy mieli. Podobają mi się koszulki z dużymi cyframi, literami. Na początku lat 80., kiedy jeździłam do Stanów, korzystałam z tego, że zwykle grało się w piątek, sobotę i niedzielę, reszta tygodnia była wolna. Kupowałam wtedy masę olbrzymich bluz, m.in. w sklepach dla hokeistów. Gdy występowałam “na Fryderykach” z Kasą, to ja go ubrałam.

Czasem pojawia się Pani w nobliwej sukience i w butach na obcasach.

Nie mam klasycznych sukienek, mimo to potrafię ubrać się przyzwoicie. Dla męża przebieram się za kobietkę – wkładam buty na wysokich obcasach i męczę się jak potępieniec.

Pani córka Kasia “podciąga” Pani stroje?

Ona nie włożyłaby pewnych rzeczy. Jest bardziej konserwatywna. Ale przetestowała wszystkie moje buty.

Jest do Pani bardzo podobna. Zawsze była też muzykalna. Czy pójdzie w Pani ślady?

Nie wiem. Interesuje się muzyką, zna kilkaset tekstów piosenek po angielsku, zapamiętuje wszystko błyskawicznie. Rzeczywiście mnie przypomina – jest uparta, zdecydowana.

Pani słucha tego, co córka, czy raczej odwrotnie?

Wymieniamy się z dziećmi płytami. One odkrywają to, czego ja kiedyś słuchałam, np. klasycznego rocka, Zeppelinów, Deep Purple. Dzięki nim wracam do tej muzyki. Chłopcy wolą rocka, Kasia – raperów, hip-hop, trochę techno, soundtracki filmowe i czarną muzykę. Kupuję mnóstwo płyt. Chcę wiedzieć, co jest grane, jak to teraz brzmi, jak jest aranżowane.

Kogo zawsze Pani lubiła?

Stinga, Claptona, chociaż jego ostatnia płyta rozczarowała mnie. Wychowałam się na czarnym rhythm and bluesie – James Brown, Ray Charles – i białym rock and rollu – Stonesi, Beatlesi itp. Krótko mówiąc, lata 60. Fascynowałam się Bobem Dylanem, raczej ze względu na ideologię, ruch hippisowski. I dwie kobiety: Aretha Franklin i Janis Joplin. Próbowałam śpiewać jak one.

A spośród naszych piosenkarzy?

Agnieszka Chylińska, Kayah, Piasek. Cenię Edytę Górniak, jest piękna i utalentowana – to ogromne atuty. Podziwiam Beatę Kozidrak, moim zdaniem, nie docenioną: wielki głos i charyzma na scenie. Ma to coś, co powinien mieć artysta. W opolskim koncercie 35-lecia zabrakło mi Seweryna Krajewskiego i Marka Grechuty.

Wróćmy do dzieci. Dwunastoletni Jędruś jest synem Pani obecnego męża, biznesmena Andrzeja Dużyńskiego. Kasia i Jasiek to dzieci reżysera Krzysztofa Jasińskiego. Taki układ bywa łatwy tylko w filmie. Czy można kochać tak samo dzieci swoje i cudze?

Mąż stara się mieć ze starszymi układy partnerskie, takie “partnerstwo dla pokoju”. Jak my z NATO. Kasi jest chyba łatwiej – otwarta, ma dużo wdzięku, chociaż ma też swoje humory. Jasiek częściej manifestuje potrzebę bycia niezależnym i swoje przekonania.

Czy spotykają się z ojcem?

Mężczyźni są znudzeni małymi dziećmi. To dla nich na ogół wystarczające usprawiedliwienie. Teraz, kiedy ich ojciec trochę podrósł i wydoroślał, są partnerami. Według mnie, mężczyzna dojrzewa do ojcostwa po pięćdziesiątce. Od czasu, kiedy Jasiński wyreżyserował “Złotą Marylę” (to zresztą był pomysł Andrzeja), w dobrych kontaktach pozostają również obaj panowie.

Czy rozmawiała Pani z córką na temat seksu?

Czasami próbuję coś wykrztusić, lecz ona robi takie miny…

… ale chłopcy się koło niej kręcą.

Ona się koło nich kręci. Do tej pory nie było jednak sytuacji zagrożenia. W tym roku wysłałam ją na obóz żeglarski. Studenci AWF-u, płaskie brzuchy… Wróciła zachwycona. Niepokoiłam się (chociaż wiedziałam, że znajomi instruktorzy mieli na nią oko), ale przecież nie mogę trzymać jej pod kloszem. Ma 16 lat, nie było sensu ciągnąć jej ze sobą do Juraty, a potem oglądać zdegustowaną minę. Ja nie jestem dla niej towarzystwem. Jasiek z kolei pojechał z koleżanką do Zakopanego. “Sam? W tym wieku jeździ się z grupą!” – oburzała się moja mama. On ma już 18 lat! Muszę zaufać dzieciom, chociaż wiem, że w wieku nastu lat robi się głupstwa. Mówiłam już, że moim zdaniem, mężczyźni dojrzewają znacznie później. Kobieta powinna mieć dzieci po trzydziestce. Znam, oczywiście, młode odpowiedzialne matki, ale stanowią wyjątek. Na ogół są rozgoryczone: tam dyskoteka, tu pieluchy i zarwane noce. Po co tak wcześnie? Dziecko z kolegą ze szkoły? Nie ma nic gorszego.

Kiedy Pani przestała być frywolną panienką, a słała się odpowiedzialną kobietą?

Pojawiło się dziecko, skończyła się ekstrawagancja, chociaż moja mama jest innego zdania.

Czego nauczył Panią trzynastoletni związek z Andrzejem Dużyńskim?

Stałam się tolerancyjna. Wcześniej mówiłam: “Nie, to nie”, brałam walizkę i wychodziłam. Oczywiście, nadal mam żelazne zasady – mąż musi mnie kochać, być dobry i uczciwy. Jeśli z czymś się nie zgadzam? To są drobiazgi. Nie da się zmienić człowieka – tłumaczę sobie.

Mówiąc o uczciwości, myśli Pani o uczciwości małżeńskiej?

Tak, nie wybaczyłabym zdrady, choćby ze względu na dzieci. Inaczej – właśnie ze względu na dzieci. Uważam, że atmosfera w domu, w którym mąż zdradza żonę, nie może być normalna. Dzieci, jak barometry, czują to momentalnie. Dla ich dobra konieczne jest wyrzucenie kogoś takiego. Usprawiedliwienia: bo dziecko musi mieć ojca… lepszy byle jaki niż żaden… to bezsens.

Kto rządzi w domu?

Nie umiem być z mężczyzną, który podporządkuje mi się całkowicie, lubię męską dominację. A ponieważ oboje jesteśmy apodyktyczni, staram się panować nad swoimi dyktatorskimi zapędami. Często ustępuję albo próbuję przeforsować swój pomysł czy decyzję stopniowo. Drążę, rozmiękczam. To niełatwe, są jednak kobiece sposoby, żeby osiągnąć cel i żeby mężczyzna myślał, że jemu się udało.

A jak jest z pieniędzmi?

Mam własne. Pod tym względem jestem kobietą niezależną. Nie muszę mówić mężowi: “Słuchaj, kupiłam sobie kosmetyki”. Ceny dobrych kosmetyków przekraczają wyobraźnię mężczyzny. Oni tego nie rozumieją. Inwestuję sporo w zawód. Trzy opolskie kostiumy zaprojektowane przez Dorotę Ogonowską (wykłada na krakowskiej ASP) i ekstrawagancka peruka z włosami do ziemi, sprowadzona z Niemiec, przekroczyły moją gażę za koncert. Mąż utrzymuje dom.

Czy chciała Pani kiedyś poznać własnej przyszłość?

Nie jest mi to do niczego potrzebne. Miałam kiedyś szansę zrobić światową karierę, ale co innego było mi wtedy w głowie. Nie żałuję, nie urodziłabym tych dzieci. Nie narzekam na brak sukcesów, mam się kim opiekować, jestem kobietą spełnioną. Niedawno spotkałam znajomego Amerykanina, który po obejrzeniu mnie w Opolu powiedział: “Polska jest dla ciebie za ciasna…” Czy chcę mieszkać poza Polską? Mieć kilka domów tu i tam, czemu nie… Ale zaraz żeby mieszkać?

rozmawiała: Ewa Piasecka
zdjęcia: Marek Straszewski
źródło: Elle 1998

Powrót