To był tylko żart…

Podobno w jednym z lubińskich przedsiębiorstw zaproponowano pani etat piosenkarki?

To zdarzyło się po koncercie, jaki miałam w zakładzie transportu. Dyrektor zaproponował, że zaangażuje mnie, żebym śpiewała na wszystkich akademiach i uroczystościach. Główny księgowy dodał, że dostawałabym urlopy okolicznościowe na koncerty zagraniczne czy występy w telewizji…

I co?

To był tylko żart…

Jak wspomina pani swój debiut?

Był nieudany. Po prostu nie umiałam śpiewać, byłam zupełną amatorką, a o doborze repertuaru decydował przypadek. Swój styl wykształciłam dużo później, bardzo nad tym pracowałam. Zaczęłam zwracać uwagę na dobór dobrych piosenek, a kiedy stworzyłam zespół, ustalił się ostatecznie styl mojego śpiewania.

Jak dobiera pani swój repertuar?

Zawsze wiem, jakiej piosenki mi brakuje. Łączy się to z przeżyciami osobistymi. Po prostu czuję o czym chciałabym śpiewać i piszę wtedy do swoich stałych “tekściarzy” (Osiecka, Bryll) na jakim tekście mi zależy. Kiedy jest już gotowy, ktoś dorabia muzykę… Ale to nie jest regułą. Zdarza się, że wszystko zaczyna się od muzyki. Zdarza się, że dostaję gotową piosenkę – niespodziankę.

Do każdej piosenki wkłada pani odpowiadającą sukienkę. Czy to specjalna reżyseria?

Tak, ale tylko wtedy, gdy nie śpiewam kilku piosenek na raz i mam czas się przebrać. Sama szyję swoje sukienki i staram się, żeby kreacja podkreślała charakter piosenki.

Gdzie będzie pani teraz występować?

Będę miała nagrania radiowe w NRD, a potem koncerty w Czechosłowacji. Pod koniec lutego odbędzie się we Wrocławiu wręczenie mi złotej płyty, którą otrzymałam rok temu za pierwszy longplay. Dopiero teraz będę miała czas, żeby ją odebrać…

rozmawiała: Zofia Gebhard
zdjęcie: Pavel Jasansky
źródło: Konkrety 3/1973

Powrót