Tak się jakoś zaczęło

W młodym wieku wyszła pani za mąż.

Z początku było to trochę dziwne małżeństwo, gdyż zostało zawarte pod presją wydarzeń wojennych. Poznałam męża, gdy miałam zaledwie szesnaście lat, on był o dwadzieścia lat starszy. Wkrótce wyszłam za niego, ponieważ Niemcy wywozili z Wilna panny, a mężatkom pozwalali zostać. Zawierano więc fikcyjne małżeństwa, by uchronić dziewczęta przed wywózką. Jednak moje małżeństwo nie było fikcyjne. Niebawem zaszłam w ciążę i urodziłam Marylę. Ważyła sporo poniżej normy, była chuda i śmieszna. Co wtedy czułam? Wstyd mi się przyznać, ale ulgę i radość, że nie będę już gruba. Takiej młodej dziewczynie brzuch szalenie przeszkadzał. A ja lubiłam życie towarzyskie. W Zielonej Górze, gdzie się przenieśliśmy, bywaliśmy z mężem na balach i przyjęciach. Na jednym z nich wybrano mnie królową. Bardzo mi się takie sukcesy towarzyskie podobały.

Miała pani, jako młoda matka, problemy z opieką nad dzieckiem?

Szybko się uczyłam i dojrzewałam w błyskawicznym tempie. Czasy były wyjątkowo trudne. Jechałam samiusieńka z dzieckiem na ręku eszelonem na Ziemie Odzyskane. Ale nie brakowało i radosnych chwil. Pamiętam, że na chrzciny Marylki pewien znajomy porucznik załatwił piękną bryczkę i parę ognistych rumaków, które miały zawieść dziecko i chrzestnych do kościoła. Konie jednak poniosły i przystojny porucznik musiał z narażeniem życia ratować całą trójkę. Może to był taki znak na przyszłość? Może dlatego Maryla przez życie pędzi jak młody huzar z gorącą krwią?

Maryla podobno w dzieciństwie była grzecznym dzieckiem.

Niepokorną indywidualistką stała się dopiero jako nastolatka. Wcześniej była wzorem dobrze wychowanego dziecka. Całymi godzinami bawiła się w kącie pokoju guzikami z kolekcji babci. Było nam ciężko. Ojciec Marylki zmarł, kiedy miała zaledwie kilka lat. Przenieśliśmy się do Włocławka. Musiałam utrzymać matkę, siebie i dziecko. Nigdzie nie bywałam. Z pracy biegałam do domu, do córki. Los jednak tak sprawił, że w wieku trzydziestu pięciu lat spotkałam swojego mężczyznę. Wkrótce się pobraliśmy. Ojczym pokochał Marylę jak własną córkę i był z niej dumny.

Jak to się stało, że Maryla zaczęła śpiewać?

Mąż kupił jej gitarę od kolegi, a nauka w szkole muzycznej pozwoliła jej poznać zasady harmonii i nuty. I tak to się jakoś zaczęło. Nie przypuszczałam, że Maryla kiedykolwiek zrobi karierę. Widziałam, że jest zdolna, ale sądziłam, że będzie śpiewać tylko dla potrzeb domowych. Chcieliśmy wykierować ją przede wszystkim na dobrego człowieka, a nie na artystkę. Zależało mi, by była prawa i uczciwa. To w naszej rodzinie liczyło się najbardziej. I jest uczciwa, ma szlachetną naturę. Reaguje na ludzką krzywdę. Kocha zwierzęta. Aż do przesady. Kiedyś ją pies pogryzł, a ona i tak nadal do niego zagadywała. Taki już ma charakter.

Kiedy przekonała się pani, że Maryla chce czegoś więcej niż tylko skończyć studia i wieść żywot spokojnej nauczycielki wuefu?

Oj, to trudno powiedzieć. Marylka miała tyle pogody ducha i radości, wszystko ją cieszyło. Interesowała się mnóstwem rzeczy na raz. Czułam diabła, który w niej siedział, ale nie zdarzyło się, by nie wróciła na noc, czy przyszła później niż zapowiedziała. Kiedy wyjechała na studia, to już mogła robić co chciała. Była dorosła – festiwale, występy. Ale zawsze każdego chłopca, w którym się durzyła, targała do domu pokazać mnie i ojcu. Potem, gdy z nim zrywała – ja musiałam biedaka pocieszać. No cóż, jak się ma taką córkę, trzeba ponosić tego konsekwencje.

rozmawiał: Cezary Leszczyński
zdjęcie: archiwum Maryli Rodowicz

Powrót