Przede wszystkim uczucia

Maryla Rodowicz to jedna z największych gwiazd polskiej rozrywki. W zorganizowanym ostatnio przez Polskie Radio plebiscycie na superprzebój wszech czasów, jej utwory zajęły cztery pierwsze lokaty. W dorobku ma ok. 500 piosenek, 20 płyt polskich, po jednej niemieckiej, angielskiej, rosyjskiej i czeskiej, większość z tych albumów osiągnęło status Złotej i Platynowej Płyty. Trudno zliczyć wszystkie wyróżnienia, które otrzymała. Wyrażała się artystycznie w różnych gatunkach muzyki. Ma na swoim koncie również role filmowe, występy w musicalu i operze. Pod koniec września ukazała się jej nowa płyta, “Kochać”, którą przygotowała razem z Bogdanem Kondrackim (odpowiedzialnym za sukces m.in. Moniki Brodki i Ani Dąbrowskiej) oraz Pawłem “U-Zkiem” Jóźwickim. Teksty na album napisała Kasia Nosowska, a muzykę m.in. Jacek Lachowicz ze Ścianki, Paweł Krawczyk z Heya i Mikis Cupas z Wilków. Między innymi o współpracy z wyżej wymienionymi artystami opowiedziała nam Maryla Rodowicz.

Pani Marylo, niedawno śpiewała pani “Już niedługo dorośnie Maryla”. Płyta “Kochać” jest już na rynku. Czy to jest ta dorosła Maryla, czy też zaproponuje nam pani jeszcze coś poważniejszego?

– Ta płyta nie jest aż tak poważna. Nie wiem, czy kiedykolwiek dorosnę w takim znaczeniu, że stanę się jakąś nudną ciotką. Myślę, że nie, bo to jest kwestia natury, podejścia do życia. Sądzę, że będę taka już do końca. Także muszę pana rozczarować.

Wcale mnie pani nie rozczarowała. Proszę powiedzieć jak jest geneza współpracy z osobami, które przyczyniły się do powstania albumu “Kochać”. W podziękowaniach napisała pani, że matką chrzestną projektu była Asia Gajewska. Czy ona też zasugerowała pani współpracowników?

– Absolutnie była matką chrzestną w tym sensie, że – po pierwsze, ona doprowadziła do podpisania mojej umowy z Sony BMG. Znamy się od wielu, wielu lat. Jeszcze z Universalu. Ona mnie obserwowała i bardzo chciała doprowadzić do powstania takiej płyty. Poznała mnie z U-Zkiem, czyli z Pawłem Jóźwickim. I tak naprawdę wszystko wymyślił U-Zek. Wymyślił repertuar, skompletował piosenki, namówił autorów, namówił Kasię Nosowską, powierzył to wszystko Bogdanowi Kondrackiemu. Mało tego, czuwał nad każdym dźwiękiem. Decydował naprawdę o wszystkim. Płyta jest spokojna. Taka do odpoczynku.

Nie tak dawno, na festiwalu w Sopocie, zaprezentowała się pani dość energetycznie. Od czego zależy to, że raz nagrywa pani spokojną muzykę, a później musi pani “przyłoić”?

– Na pewno muszę przyłoić na koncercie, bo wtedy moja energia znajduje ujście. Natomiast z pewnością jest we mnie druga Maryla, która lubi sobie usiąść z gitarą akustyczną i tak trochę “przysmędzić”. Czyli śpiewać spokojnie jakiś refleksyjny tekst. A za chwilę lubię z wykopem poskakać po scenie. Jestem pewna, że niektóre z tych nowych utworów na pewno nadają się na taki koncertowy wykop. Utwór “Venus i Mars”, który już robiliśmy z moimi muzykami, a który będzie – mówiąc językiem branżowym – żarł na koncercie. Kilka innych utworów też da się zagrać bardzo energetycznie. Natomiast faktycznie cała płyta jest taka sącząca się. Ale taki był zamysł U-Zka i ja się temu poddałam.

Mówiła już pani jak dobierani byli współpracownicy. Poza tymi, których pani już wymieniła są jeszcze m.in. Jacek Lachowicz, Paweł Krawczyk, Mikis Cupas z Wilków, Krzysztof Kiljański. Czy pani zostawiła im wolną rękę w tworzeniu muzyki, czy też dodawała pani coś od siebie?

– No niestety, wszystko zostało zrealizowane po myśli U-Zka.

Ale czemu “niestety”?

– Niestety, bo na początku się strasznie buntowałam, ponieważ byłam przyzwyczajona do tego, że to ja rządzę w studiu, o wszystkim decyduję. Począwszy od repertuaru, po brzmienie gitar czy chórki. Natomiast tutaj weszłam w gotową sytuację. U-Zek powiedział, że on tu jest guru. Tak naprawdę po raz pierwszy spotkałam takie duo producenckie, któremu uległam, ponieważ uznałam ich wyższość. Uznałam po prostu, że oni dużo wiedzą, że ja widocznie nie muszę mieć patentu na wszystko, nie zjadłam wszystkich rozumów i muszę dopuścić taką myśl, iż są ludzie, którzy mogą wiedzieć więcej ode mnie i mogą mieć rację. Pomyślałam sobie: “A co ja tracę?”. Tym bardziej, że nagrywałam płytę co kilka lat i miałam problemy z rozgłośniami radiowymi. Mówili mi, że coś jest za mocno zagrane, że to nie jest wyprodukowane jak trzeba, że oni nie będą tego grać. Bardzo cierpiałam z tego powodu. Teraz ma być inaczej. Pomyślałam sobie: “Trudno”.

Podobny zabieg zastosowano przy płycie Krzysztofa Krawczyka. Niektórzy artyści nawet się powtarzają. Okazało się to strzałem w dziesiątkę. Może sprawdzi się to w przypadku pani płyty, czego serdecznie życzę?

– Dziękuję bardzo. Byłam zaskoczona, że ci ludzie z różnych kapel, czasami alternatywnych, napisali takie melodyjne piosenki. To mnie zaskoczyło.

Wszechstronność niektórych z nich, chociażby Jacka Lachowicza, została potwierdzona już wcześniej. Wspomniany przez panią Bogdan Kondracki szarpie cztery struny w grającym mocną muzykę zespole Neuma, a przyczynił się też do sukcesu Moniki Brodki.

– No właśnie. Dobry muzyk, jeśli gra alternatywną muzykę, to i tak pozostaje rasowym muzykiem. To znaczy muzykiem, który czuje harmonię, potrafi napisać piękną linię melodyczną. Ale tak naprawdę najważniejsza jest produkcja. Uważam, że – jak mówi U-Zek – nie ma złych kompozycji, są tylko złe produkcje. Wielkim sukcesem przy tej płycie jest efekt producenckiej wyobraźni Bogdana Kondrackiego. Chylę czoła, bo jego wyobraźnia w studiu zaskakiwała mnie. Początkowo się buntowałam. Myślę sobie: “Loopy. Ojej, to będzie plastikowe”. Poza tym grają nie moi gitarzyści. Na nic nie mam wpływu. Ale w końcu zagrał fantastyczny gitarzysta. To jednak nie miało aż takiego znaczenia. Najważniejsza była produkcja i wyobraźnia Bogdana.

A skoro już jesteśmy przy muzykach, którzy towarzyszyli pani przy tworzeniu płyty, to mamy tu ludzi z Heya, Ścianki, Wilków. To są raczej twórcy, którzy mogliby być idolami pani dzieci, a nie pani. Czy sięgnęła pani np. po twórczość Ścianki, aby przekonać się, co robią oni poza pisaniem dla innych?

– Powiem inaczej, twórczość Ścianki czy Smolika poznałam zanim świat się o nich dowiedział. Dostaję takie materiały od firm płytowych i płytkę Ścianki mam w domu od dawien dawna. Zawsze słucham z ciekawości tego, co się pojawia na rynku, żeby wiedzieć, co to jest, czym się to je, skąd biorą się słowa zachwytu krytyki. Kiedy dostałam taką zieloną płytkę Smolika – dawno, dawno temu – od razu posłuchałam. To samo było ze Ścianką. Wiedziałam, co to są za dźwięki. Natomiast ci muzycy to nie są idole moich dzieci, bo moje dzieci słuchają muzyki rockowej, bluesowej i to jest świat ich dźwięków.

Chodziło mi po prostu o określenie generacji, do której ci muzycy trafiają. Nie konkretnie o pani dzieci.

– Wiem. Powiem inaczej, sprawa generacji w ogóle tu nie ma znaczenia. To słowo nie jest kluczem. Dlatego, że ja słucham na przykład więcej muzyki niż muzycy z mojego zespołu. Chętnie posłucham np. Dave’a Weckla, takiego bębniarza, którego dźwiękami jestem po prostu zafascynowana i uwielbiam je. Mój 18-letni syn zachwyca się bluesem i słucha B.B. Kinga, słucha Claptona, słucha też Weckla. Wymieniamy się płytami. I generacja nie ma tu nic do rzeczy. Czym się zachwyca generacja mojego syna? Zachwyca się hip-hopem. Natomiast on jest w mniejszości, ponieważ takiej muzyki jak on właściwie nikt w szkole nie słucha. Nie ma z kim pogadać. Dopiero jak jedzie ze mną na koncert to może sobie pogadać z moim bębniarzem, który też jest zafascynowany Wecklem. Podaję przykładowo.

Ale proszę zauważyć, że pani syn ma w domu dobry przykład do naśladowania, bo przecież pani zajmowała się w swojej karierze wieloma gatunkami muzycznymi.

– Tak. Ale on nie dzięki mnie zaczął słuchać klasyki rocka. Pamiętam jak mój starszy syn, który ma teraz 25 lat, kiedyś przyszedł w czasach liceum ze szkoły do domu – był chyba wtedy w pierwszej klasie liceum, czyli miał 15 lat – i mówi do mnie: “Mama, czy ty znasz taką kapelę Doors?”. On sam odkrył dla siebie Purpli, Zeppelinów i nie mógł się już od tego odkleić. Potem, kiedy przerobił całą klasykę rockową, to nie był w stanie zachwycić się Oasis czy nową generacją muzyki rockowej, ponieważ wszystkie najlepsze dźwięki zostały zagrane. Synowie ze mną, albo ja z nimi, jeździmy na koncerty np. Purpli. Parę miesięcy temu grałam koncert w Toronto, w takim amfiteatrze, a dzień wcześniej w tym samym miejscu grali Purple, których zresztą widzieliśmy parę razy w Polsce. Krótko mówiąc, naprawdę nie jest to sprawa generacji tylko gustu muzycznego. Np. zdarzyło się tak, że dzwoniłam do syna zanim jeszcze wrócił ze szkoły i prosiłam, żeby kupił mi Joss Stone, i to przed tym jak została znana w Polsce. Gdzieś przeczytałam, że jest taka dziewczyna, która ma 19 lat i niesamowicie śpiewa. Dopiero później ona została skomentowana przez krytyków muzycznych. Świetna dziewucha.

Poruszyliśmy wątek generacyjny. Śpiewa u pani Ania Dąbrowska. Po raz kolejny współpracuje z panią Sławek Uniatowski, uczestnik ostatniego “Idola”. Czy pani szuka takich utalentowanych osób i chce im pomagać?

– Nie. To był pomysł U-Zka. Ania jest jego dziewczyną. Zresztą bardzo muzykalną dziewczyną i dobrym producentem muzycznym – słyszy dźwięki, nagrywała część moich wokali jako realizator. Była prawie codziennie w studiu. Bardzo mi pomagała przy nagraniu tej płyty. Cenię ją za ucho i za gust muzyczny. A Sławek? Po prostu szukaliśmy takiego niskiego głosu. No i padło na niego.

Nie można pominąć w rozmowie Kasi Nosowskiej, której teksty są także ozdobą tej płyty. Bardzo pięknie napisała pani w podziękowaniach, że jest ona kawałkiem pani duszy. Czy podobnie jak w przypadku muzyków, ona także miała wolną rękę?

– Absolutnie. Kasia mogła pisać co chce, o czym chce. Zapytała mnie tylko, czy bym chciała śpiewać o miłości. Ja powiedziałam, że oczywiście tak.

Nawiązując do jednej z piosenek, “Pij z kim trzeba (a zostaniesz gwiazdą)”, istnieje taki stereotyp “warszawki”, w której trzeba mieć znajomości, aby coś osiągnąć. Przekłada się to też na tekst, w którym jest mowa o klęczeniu przed figurą, piciu z kim trzeba aż popękają trzewia. W tekście jest też drugi obraz, kolekcjonowania kurzu, bycia prawym, wiązania końca z końcem. Która z tych dróg pani zdaniem może w dzisiejszych czasach doprowadzić kogoś do zostania gwiazdą?

– Tekst jest ironiczny. Pewnie, że można się wypromować w pierwszy ze sposobów, co też czynią takie młode gwiazdki, które zaczynają. Bywają gdzie trzeba, potem się pojawiają w kolorowych pismach. Ale to jest działalność na krótką metę. Można być zauważonym, można coś tam zacząć, zaistnieć, ale tak naprawdę, żeby zrobić coś ciekawego i prawdziwego trzeba mieć tę prawdę w sobie. Potem życie to weryfikuje, czy po pierwszej płycie przyjdzie druga, czy publiczność to kupi, czy artysta będzie trwał, czy też będzie efemerydą.

Poruszała się pani w takich gatunkach, jak rock, folk, country, pop. Poza samą muzyką był jeszcze teatr, film, opera. Bawiła się pani pastiszem, czego przykładem Różowe Czuby. Trudno znaleźć w pani biografii coś, czego pani nie robiła, proszę powiedzieć, czy w pani głowie powstało coś, czego pani jeszcze nie zrealizowała, a bardzo by chciała?

– Zanim odpowiem, to wrócę jeszcze do tego skąd się wzięła opera. Reżyser, Krzysztof Kolberger, pewnie sobie pomyślał “co by tu zrobić, żeby uatrakcyjnić starą operę polską”, czyli “Krakowiaków i górali”. Wtedy zaangażował mnie do jednej z głównych ról. Była to dla mnie duża trudność, bo jednak zaśpiewać arię takim wokalem, jaki mam to jest wyzwanie. Kilka razy zagrałam tę rolę. Występowanie musicalach czy teatrach sprawiało mi większą frajdę, bo to było dla mnie coś nowego. Otarłam się o teatr i czułam się doceniona. Musical był dla mnie bardzo ciekawym doświadczeniem. Właściwie grałam siebie, mogłam być sobą. Natomiast te różne gatunki muzyczne… Ja zaczynałam od folku. Zawsze ta gitara akustyczna towarzyszyła mi od początku i dalej gram z nią koncerty. Ona była i będzie. To jest taki instrument, który determinuje brzmienie mojego zespołu. Gitary były, są i będą. Czy to będzie granie balladowe, czy mocniejsze, rockowe. Zawsze gitary będę przedkładać nad brzmienie elektroniczne. Czego nie próbowałam, a bardzo bym chciała? Bardzo bym chciała, aby może moja następna płyta była jeszcze bardziej skromna brzmieniowo. Może to będzie tylko jedna gitara i mój głos?

Pani Marylo, czy cały czas jest pani zapalonym kibicem sportowym? Bo przecież zaczynała pani od sportu [Maryla Rodowicz biegała m.in. w sztafecie 4×100 metrów w kategorii młodziczek – red.]…

– Oczywiście.

Czyli rozumiem, że będzie pani oglądać mecz Polska-Anglia?

– Będę w Manchesterze.

Ma pani jakiś typ na wynik?

– Mam, 2:0 dla nas.

Jest pani dużą optymistką.

– Jestem.

Album ma dość wymowny tytuł – “Kochać”. Jest pani zadowoloną i szczęśliwie zakochaną osobą?

– Jestem zakochana, zawsze byłam zakochana. To jest mój motor życiowy – uczucia. Jak nie jestem zakochana to się rzucam na fanów i wylewam z siebie dużo miłości na koncertach. Ludzi mi potem to oddają i krzyczą “Kochamy cię!”.

Nie pojawia się pani zbyt często w kolorowych gazetach, o skandalach z pani udziałem też jakoś nie słychać. Mimo wszystko wygrywa pani mnóstwo plebiscytów, często dostaje pani nagrody. Skąd się bierze ten fenomen popularności Maryli Rodowicz, zdaniem Maryli Rodowicz?

– No nie wiem… Może koncerty? Ja jednak bardzo dużo gram. W sezonie, od maja do września, gram duże plenerowe koncerty. Jeżdżę po całej Polsce. Wystarczy policzyć – jeżeli zagrałam ponad 50 plenerów, bo tyle zagrałam, i średnio było 20 tys. ludzi na każdym, to jest to spora grupa. Bardzo często pojawiam się też w programach telewizyjnych. Ciągle ludzie mnie widzą, ciągle straszę z ekranu.

Najbliższe plany to, w związku z wydaniem płyty, przede wszystkim plany koncertowe?

– I koncertowe, i telewizyjne. Z różnych okazji. W samym październiku mam kilka programów telewizyjnych.

Pani serwis internetowy wygląda bardzo ciekawie, widać, że sporo wysiłku włożono w jego przygotowanie, zwłaszcza dział z rarytasami robi spore wrażenie. Czy mocno pani wierzy w siłę oddziaływania Internetu?

Absolutnie. Mój serwis jest bardzo duży i odwiedzany przez setki tysięcy ludzi. Objętość serwisu, jak pan widział, jest bardzo duża. Jest ogromne archiwum, sporo aktualności. Ja też spotykam się z tymi fanami.

Daje im pani również prezenty gwiazdkowe. W tym roku pewnie będzie podobnie?

– Nagrywam dla nich płyty w liczbie np. 30 sztuk. Tak, nagram kolejną taką płytę, bo dla mnie jest to duża przyjemność. To jest bardzo ważne medium. Moja poprzednia strona, Marylomania, ma sześć lat. W tej chwili jest zawieszona. Ale i tak od ponad sześciu lat ja istnieję w Internecie. Często twórcami moich stron są fani.

Dziękuję za rozmowę.

rozmawiał: Lesław Dutkowski
zdjęcia: Hanna Prus/ archiwum M.
źródło: www.onet.pl/ 13 października 2005

Powrót