Pamiętasz swoje pierwsze Opole?
Pierwszy raz byłam w Opolu w 1968 roku; nikt mnie nie zauważył, więc tego nie liczę. Rok później wezwano mnie do telewizji i dano nuty “Mówiły mu”. Wtedy piosenki dostawało się z przydziału i nie było dyskusji. To był walc świetnego kompozytora Stefana Rembowskiego, ale starej szkoły. Naćkane akordów… A ja grałam wtedy amerykańskie folkowe rzeczy oparte na trzech akordach. W damskim akademiku AWF wraz z moimi gitarzystami przerobiliśmy to na country. Zaprosiłam do współpracy dodatkowo zespół Hagaw, banjo, skrzypce. Publiczność opolska świetnie przyjęła tę piosenkę, jury dało jej jedną z głównych nagród. To był mój pierwszy sukces. Mama policzyła, że bisowałam siedem razy. W 70′ roku też dostałam “z przydziału” piosenkę Rembowskiego “Jadą wozy kolorowe”. I też nie była ona w moich muzycznych klimatach, i podobnie jak rok wcześniej, przerobiliśmy ją. Pamiętam, że wymyśliłam sobie, żeby smyczki orkiestry Rachonia grały takie beatlesowskie intro. Zaprzyjaźniony kompozytor Adam Sławiński napisał mi te smyki w trybie nagłym i wysłał nuty pociągiem w dniu koncertu, na kopercie napisał: “Pogotowie aranżacyjne”. W koncercie konkursowym fajnie to zabrzmiało, ale już na koncercie finałowym nuty zginęły, więc było bez intro.
Ktoś Cię już wtedy nie lubił?
Eee, chyba nie. To raczej bałagan.
A telegram o chorobie mamy?
Podczas jednego z pierwszych moich festiwali nagle wezwano mnie do radiowego wozu transmisyjnego, bo tam był telefon, i ktoś mówiąc, że dzwoni z poczty, odczytał mi telegram, że mama jest w szpitalu. To było tuż przed moim wejściem na scenę.
Oczywiście mama była zdrowa, tylko ktoś nie mógł znieść twoich pierwszych opolskich sukcesów.
To było dawno, prawie o tym zapomniałam…
Wiesz, że te dawne festiwale kojarzą mi się nie tylko z kolejnymi piosenkami, ale też z kostiumami.
Zawsze strasznie kombinowałam, w co się ubrać, bo było bardzo ważne, żeby mieć coś wystrzałowego. To był doroczny przegląd kreacji, publiczność też na to czekała, potem omawiała, krytykowała… Pamiętajmy, że wtedy był jeden kanał telewizyjny i żadnego wyboru, więc festiwale gromadziły przed ekranami cały naród. W 1971 roku nie miałam żadnego pomysłu. Już trochę w panice poleciałam do Cepelii w Opolu i kupiłam dwie wełniane chusty z frędzlami, zrobione z połączonych ze sobą kolorowych kwiatów. Piękne były, jedną się przepasałam, zamiast spódnicy, a drugą założyłam przez głowę, jako bluzkę. Śpiewałam wtedy “Z tobą w górach” Kasi Gaertner i Jerzego Kleynego. Ta piosenka dostała jedną z trzech głównych nagród, razem z “Korowodem” Grechuty i Anawy, i “W Polskę idziemy” w wykonaniu Wiesława Gołasa. Kiedy śpiewałam w koncercie finałowym, zaczepiłam chustą o haczyk w mikrofonie i kiedy już od niego odchodziłam, moja zaimprowizowana spódnica zaczęła się pruć, ludzie wybuchnęli śmiechem, a ja nie wiedziałam, o co chodzi. A droga za kulisy była długa, kiedy tam dotarłam, byłam już prawie w mini… Takie to przygody kostiumowe były.
A propos kostiumów: kiedy zaczęła się Twoja rywalizacja z Urszulą Sipińską, na stroje i na piosenki?
Mnie się wydawało, że ona w pewnym momencie zaczęła się stylizować na mnie.
A jej się wydawało, że Ty na nią.
No nie, to było ewidentne. Ona nie miała nigdy grzywki i nagle sobie obcięła. Nie nosiła się tak countrowo czy hippisowsko, tylko miała takie porządne rzeczy, bardziej poznańskie… A tu nagle – krzywa spódnica z kawałków plus kapelusz męski czarny… No i to było wkurzające.
Powiedziałaś jej?
Chyba nie, nie pamiętam, ale bardzo mnie to denerwowało. Apogeum tej rywalizacji nastąpiło w czasie koncertu “Nastroje” w 1977 roku. Na scenie stał ogromny stół zastawiony warzywami i owocami, a my, wszyscy wykonawcy, siedzieliśmy dookoła. Podśpiewywaliśmy sobie wzajemnie chórki, miał być luz i przyjemna atmosfera…
Tam się podobno pobiłyście…
W czasie prób poszła plotka, że Urszula przygotowuje jakiś numer, żeby mnie sparodiować. Ćwiczyła w wynajętej sali, na próby nie przychodziła, żeby się nie zdradzić. Zaczynamy koncert, ja wchodzę z moimi dwiema chórzystkami, ubrane jesteśmy w czarne garnitury z podszewki i czarne kapelusze. Ona i jej dwie chórzystki – nie sądzę, żeby to był przypadek – na biało, w białych sukienkach i w kapeluszach.
Nie widzę w tym nic złego.
Tak, tylko ona nigdy nie śpiewała z dwuosobowym chórkiem i nie miała utanecznionych, takich z kroczkami, pastiszowych piosenek, jak moje “Sing sing” czy “Damą być”… I nagle ona wychodzi z dwiema dziewczynami i zaczynają poruszać się naszymi kroczkami… Wkurzyłam się, wzięłam moje chórzystki, stanęłyśmy za nimi z tyłu i zaczęłyśmy je parodiować. Na to Młynarski, Kofta i Gołas stanęli za nami i zaczęli nas przedrzeźniać. Taka potrójna parodia, ludzie umierali ze śmiechu, a Urszula najpierw nie wiedziała, o co chodzi, potem, jak już zerknęła do tyłu, to się musiała nieźle zdenerwować. Kiedy skończyła śpiewać, zdjęła kapelusz i zaczęła mnie nim okładać, no to ja ją też. Usiadła po drugiej stronie stołu i rzuciła we mnie czereśnią, wtedy Boguś Mec, który siedział koło mnie, rzucił w nią truskawką, na białej sukience od razu zrobiła się wielka plama… Potem to już było ogólne przerzucanie się owocami i warzywami. Kiedy wszyscy schodziliśmy ze sceny, Urszula mnie szarpnęła za rękaw, czy to ja ją szarpnęłam… Niby żartem, ale ten rękaw został mi w ręku.
Urwałaś Urszuli rękaw. Czy to nadszarpnęło wasze stosunki?
No tak. Byłyśmy obie nadęte i najeżone na siebie. Ale to minęło, zwłaszcza jak Urszula przestała śpiewać. Zaczęłam bywać gościem u niej w domu i po prostu się z tego śmiałyśmy. Ona jest bardzo dowcipna, inteligentna i miła.
Oprócz hitowych piosenek śpiewałaś w Opolu rzeczy trudniejsze. Za “Niech żyje bal” daliśmy Ci Nagrodę Dziennikarzy.
To było w ’85 roku, trzy lata po stanie wojennym. Nie wszyscy chcieli brać udział w festiwalu, mimo że bojkot teoretycznie już się skończył. Szefem artystycznym był wtedy Krzysztof Materna i on mi powiedział, że nie mogę zaśpiewać “Balu”, bo regulamin tego zabrania, że tego nikt nie zna itd. To ja na to, że rezygnuję. Po kilku dniach – telefon od ministra kultury, który zaprosił mnie na rozmowę. Wchodzę do gabinetu, a on od razu pyta: “Dlaczego pani nie chce śpiewać w Opolu?”. Kiedy powiedziałam o co chodzi, kazał się połączyć z szefostwem festiwalu i słyszałam, jak powiedział – pozwólcie jej zaśpiewać piosenkę, której nikt nie zna. Ja od razu wiedziałam, że “Bal” ma niesamowity potencjał. Muzyka Seweryna i ten tekst… Były też piosenki trudniejsze w odbiorze, np. “Płaczmy razem, wrogu mój” Agnieszki i Mikuły. Śpiewałam to z chórem Filharmonii Opolskiej boso w mnisim habicie z szarych pieluch, z obrazem na piersiach i na plecach.
W 1992 roku dostałaś Grand Prix.
Rok wcześniej mój mąż na korytarzu hotelowym był świadkiem rozmowy dyrektora Estrady Opolskiej z kimś o tym, że nie ma komu dawać Grand Prix, że wszyscy już dostali. Andrzej się wtrącił – moja żona akurat jeszcze nie. A na to dyrektor Bartkiewicz: – Pana żona to dostała na pewno wielokrotnie. No, ale potem sprawdził w papierach i kiedy się okazało, że faktycznie nigdy takiej nagrody nie dostałam, postanowiono dać mi Grand Prix, a ja postanowiłam zrobić z tego lekki żart i wystąpić totalnie na złoto.
Łącznie ze złotym zębem.
Wszystkie zęby miałam złote! Kupiłyśmy z Olą Laską całą belę złotego materiału. Ola zrobiła z drutu stelaż ogromnej krynoliny i na ten stelaż nawijałyśmy materiał, nic nie było cięte. To było bardzo efektowne, tyle że ja się nie mieściłam w przejściu.
W tym roku inaugurujesz festiwal.
Czterdzieści lat temu pojawiłam się po raz pierwszy w amfiteatrze, a w ogóle, jak obliczyli moi fani, którzy wiedzą o mnie wszystko, w tym roku wystąpię w Opolu po raz trzydziesty pierwszy.
No i co? Ciągle “Jest cudnie”, że zacytuję tytuł Twojej nowej płyty?
Jest cudnie, bo ciągle wpuszczają mnie na scenę opolską i ciągle mam publiczność.
I masz bardzo dobrą nową płytę.
Zaśpiewam z niej piosenkę, oczywiście…
A strój masz już obmyślony?
Nie strój, tylko stroje. Daję trzydziestoparominutowy recital, będę się przebierać na scenie, na oczach widowni. Hala Piwowarska tworzy tkaniny, farbuje, maluje, szyje… Wszystko musi być na rzepy, żeby się szybko i sprawnie, przy pomocy kostiumu, przenosić z epoki w epokę. Zacznę od lat 50., potem 60. Od nie swoich piosenek, a później zaśpiewam już moje opolskie hity, oczywiście maksymalnie poskracane, bo było ich tyle, że nie zmieszczą się w pół godziny.
Nie boisz się tych przebieranek ?
Oczywiście, że się boję, że coś nie wyjdzie, nie zadziała, ale ahoj, przygodo… A ja, jak wszyscy wiedzą, zawsze lubiłam się przebierać. Nawet jak się coś omsknie, to publiczność tylko będzie miała radochę.