Nie miałam kontaktu z władzami PRL

Do rąk czytelników właśnie trafiła książka “Wariatka tańczy”, w której Maryla Rodowicz opowiada o swojej karierze, miłościach, życiu rodzinnym i przyjaciołach. Nam udało się porozmawiać z artystką także o tym, jak wyglądały jej kontakty z władzami okresu PRL, dlaczego w jej życiu jest mało sensacji i jak ocenia aktualną kondycję polskiego show biznesu .

Znaczna część Pani życia, przebiegła na oczach publiczności. Czy w książce “Wariatka tańczy” będziemy mieli okazję zobaczyć jakieś nowe, nieznane dotąd oblicza Maryli Rodowicz?

Oczywiście. W życiu udzieliłam wielu wywiadów, zawsze byłam bardzo otwarta i wiele z tych historii jest znanych i już opowiedzianych przez mnie, to jest tu także bardzo dużo fragmentów mojego życia przedstawionych po raz pierwszy. Pierwszy raz opowiadam o korzeniach mojej rodziny, książka zaczyna się od dzieciństwa mojej mamy. Od czasów okupacji w Wilnie, potem repatriacja na ziemie zachodnie , jak im się tam żyło, kiedy jeszcze po piwnicach ukrywali się Niemcy. Potem ja się urodziłam, wyprowadzka z Zielonej Góry, tułanie się się po różnych mieszkaniach, moje dzieciństwo, szkoły itd. Pierwsze miłości i drugie i trzecie, historie zakulisowe, przygody z podróży. Opisuję też historie związane z moimi zaprzyjaźnionymi autorami. Jest tu dużo o Agnieszce Osieckiej, Kasi Gaertner, Sewerynie Krajewskim. Są też przeróżne nieznane historie związane z polityką.

Znała Pani jakiś polityków, sekretarzy, przywódców z okresu PRL?

Wtedy nie było takich sytuacji. Władza nie bratała się z artystami. Pierwszy raz znalazłam się w Pałacu Prezydenckim , kiedy urząd prezydenta piastował Aleksander Kwaśniewski. On urządzał huczne urodziny, na które zapraszał tysiąc osób. Wcześniej , w połowie lat 70-tych trafiłam z Danielem Olbrychskim na uroczysty obiad z okazji 30-lecia Polski do Pałacu Prezydenckiego. Właściwie on był tam zaproszony, bo był prawdziwą gwiazdą, ja byłam osobą towarzyszącą. W książce opisuję więc różne zabawne przygody, które się tam wydarzyły, na przykład z Józefem Cyrankiewiczem.

Spotyka się pani często z zarzutami o bratanie się z ówczesnymi władzami?

Ja nie miałam właściwie kontaktu z tamtą władzą. Władcy oddzielali się wówczas od narodu. Nie było nawet okazji, żeby ich poznać. Na ten obiad z okazji 30-lecia Polski trafiłam tylko dlatego, że Daniel mnie zabrał. Siedzieliśmy wówczas przy dużym stole i wtedy poznałam Cyrankiewicza, który nawet nie był już chyba u władzy.

Tuż przed oficjalną premierą książki, najwięcej szumu w mediach zrobił jej fragment, w którym opisuje Pani, jak w młodości była molestowana przez korepetytora. Zaskoczyło panią, że właśnie to wspomnienie tak zainteresowało media?

Byłam bardzo zdziwiona, że akurat ta historia została wyciągnięta, ponieważ tam jest dużo więcej takich istotnych i kontrowersyjnych wypowiedzi. Ale myślę, że jeszcze przyjdzie na nie czas. A to molestowanie nie wydaje mi się jakieś godne nagłaśniania. Miałam korepetytora z matematyki, który dobierał się do mnie jak wszyscy wychodzili z domu. To był młody człowiek, tuż po studiach. Nie był jakimś starym, obleśnym dziadem, niemniej musiałam z nim walczyć. Bo to była walka, on mnie chciał przewracać na łóżko, ja się wyrywałam i to było niemiłe.

Zastanawiam się, czy po tylu latach spędzonych na świeczniku, łatwiej, czy właśnie trudniej jest utrzymać dystans do siebie, swojego wizerunku, swojej kariery.

Myślę, że łatwiej. Dużo przeżyłam, dużo się o mnie pisze, często w tonie sensacyjnym, więc musiałam nabrać dystansu. Pojawił się Internet, internauci jak wiadomo nie przebierają w słowach, musiałam się uodpornić. Czytam właściwie z rozbawieniem te wszystkie historie i oglądam jak pudelki wyciągają oczywiście najgorsze moje zdjęcie, chociaż mają także te piękne. Ale te nie są ciekawe, ciekawe jest jakieś koszmarne zdjęcie gdzie nie ma światła, albo robię jakąś minę, to jest dla nich temat.
Ostatnio miałam telefon od dziennikarki, która zapytała mnie, czy mam jakiś dramat w rodzinie. Kiedy odparłam, że nie, powiedziała: szkoda, bo byśmy okładkę zrobili. Ale nie poddawała się, mówi: to może młodego kochanka znajdziemy? Zawsze musi się coś dziać sensacyjnego. Musiałabym być w ciąży, albo się rozwieść na przykład, albo umrzeć. To są powody, żebym trafiła na okładkę.

Wynika z tego, że wiedzie Pani zbyt mało sensacyjne życie.

Mam tego samego męża, jesteśmy razem 27 lat, nie ma żadnych dramatów, po prostu żyję i dużo pracuję. Teraz ukazała się moja biografia, wyszła również antologia z piosenkami z lat 70-tych i 80-tych, 250 piosenek tym 111 niepublikowanych, prawdziwe rarytasy. Zawsze wydawało mi się, że to jest wystarczający powód, żeby o mnie napisać, że mam bogaty repertuar, czy że jestem wieczna. Ale okazuje się, że nie, że musi być coś ekstra, sensacyjnego, nawet wymyślonego. Jak do mnie wpadła sowa przez kominek i koty z nią walczyły, napisałam o tym na swojej stronie internetowej. I oczywiście tabloidy napisały: Dramat Maryli!, Sowa napadła na Marylę!, Koty ją obroniły, śmieszne.

Miała Pani okazję przez lata obserwować show biznes. Najpierw jego narodziny, a teraz kierunek, w jakim się rozwija. Jak pani ocenia branżę na przestrzeni tego czasu?

Jestem przekonana, że kiedyś, czyli w latach 70-tych głównie liczyło się to, co artysta zrobił. Wówczas też była konkurencja i powstawało dużo naprawdę pięknych piosenek. Teraz moim zdaniem poziom się znacznie obniżył, ponieważ zrobiła się taka moda, że każdy artysta pisze dla siebie. Sam pisze teksty, jakąś tam muzykę sklecą, nagrywają często w domu, puszczają do Internetu i to się staje często hitem. Pojawiają się takie gwiazdki znikąd, które stawiają mikrofon w pokoju, nagrywają i proszę bardzo. Kiedyś było zdecydowanie bardziej profesjonalnie i stąd wyższy poziom. Był też taki zawód, jak autor tekstów, to często byli znakomici poeci. Muzykę pisali wykształceni muzycy, tacy jak Jacek Mikuła czy Wojtek Trzciński, czyli prawdziwi fachowcy. Teraz jest zupełnie inaczej. Widzę na przykład, kto trafia na okładki. Są to jakieś serialowe aktoreczki drugiego planu. I wystarczy na przykład być w ciąży, albo wziąć ślub, to jest powód, żeby trafić na okładkę. Czasem wystarczy, że może będzie ślub wiosną i już jest okładka. Za chwilę będzie rozwód i wywiad w którym ta, która przed chwilą miała sesję ślubną, teraz wylewa pomyje na swojego byłego już męża.

Wśród naszych celebrytów zapanowała chyba moda na krytykowanie byłych partnerów.

Dla mnie to jest nie w porządku, ale to jest moje zdanie. W mojej książce są wątki miłosne, ale piszę dobrze o tych mężczyznach. Mogłabym napisać źle, ale po co, przecież ja ich kochałam. Ludzie nie mają oporów, żeby się tak publicznie obsmarowywać. A przecież tej drugiej osobie, która jeszcze niedawno była z nami, spała z nami w łóżku, jest bardzo przykro.

Ale jest wówczas ta pożądana przez tabloidy sensacja.

No dobrze, ale można przecież o tym nie mówić. Niech sensacją będzie ta sowa która przez komin wpadła i przed którą koty mnie obroniły. (śmiech)

Maria Czubaszek wyznała niedawno, że wciąż musi pracować, by dorabiać do emerytury, która nie pozwoliłaby jej na godne życie. Czy Pani ma podobne poczucie?

W moim przypadku, to nie niska emerytura pcha mnie do tego, żeby pracować. Pracuję bo mam kontrakty, jest zapotrzebowanie na Marylę, wciąż gram dużo koncertów i bardzo dobrze czuję się na scenie, mam wiernych fanów, to mi daje satysfakcję i nie myślę o tym, że dorabiam do emerytury. Emeryturę mam zresztą przez przypadek

Dlaczego przez przypadek?

Moja koleżanka pracowała w ZUSie , kiedyś spotkała mnie na ulicy i pyta: Czy ty masz emeryturę? Ja mówię, że nie bo jako piosenkarka pracowałam zawsze na umowach śmieciowych. Zmobilizowała mnie, strasznie dużo papierów trzeba było wypełnić i zdobyć zaświadczenia, że się współpracowało na przykład z telewizją, czy estradą wrocławską czy katowicką, wówczas powstała jakaś tam ciągłość i oni obliczyli wysokość mojej emerytury. A ponieważ zarobki wtedy były niskie, to i emerytury obecnie są niskie. Ta moja emerytura co miesiąc spływa, to są jakieś tam pieniądze, ale też wiem, ile moja mama ma emerytury, która pracowała na etacie i dostaje może o 100 zł więcej ode mnie. Ma chyba jakiś 1500 czy 1600 zł. Ona by z tej emerytury nie przeżyła, gdyby nie moja pomoc finansowa. Ja na szczęście pracuję z pasji. Przede wszystkim to ludzie decydują i póki co przychodzą na moje koncerty tłumnie. To daje ogromną satysfakcję

Życzę zatem, aby jak najdłużej czerpała pani tę satysfakcję i aby zapotrzebowanie na Maryle Rodowicz nigdy nie malało. Dziękuję za rozmowę

Dziękuję bardzo

rozmawiała: Anna Sobańda
zdjęcie: Daniel Nejman/ G+J Książki
źródło: dziennik.pl

Powrót