Nie mam za czym tęsknić

img_0728Nagrała dwa tysiące piosenek, z których kilkadziesiąt stało się przebojami. Jest jedną z niewielu muzycznych ikon PRL-u, które zachowały swój status także w wolnej Polsce. Docenia charyzmę Pawła Kukiza, podkreśla jednak, że rządzić powinni fachowcy, którzy znają się na finansach i gospodarce. Maryla Rodowicz to wielka gwiazda, ale i ulubienica prasy bulwarowej i plotkarskiej. – Wystarczy, że coś powiem, Górniak odpowie, bo lubi odpowiadać i wydawać oświadczenia, i się zaczyna… Już dawno przestałam się przejmować – mówi Maryla Rodowicz.

U Maryli Rodowicz jak to u Maryli Rodowicz – jak zwykle wiele się dzieje. W samym tylko czerwcu wystąpiła na jedenastu koncertach, w tym w konkursie Premier Festiwalu Polskiej Piosenki w Opolu. Zaprezentowała swój najnowszy singiel “Pełnia”, owoc współpracy z Donatanem – wcześniej odbyła się premiera wyreżyserowanego przez niego dosyć nietypowego teledysku, nawiązującego do klimatu filmów grozy. Czy ta współpraca zaowocuje czymś więcej?

Singiel Pełnia, owoc Pani współpracy z Donatanem, z jednej strony mnie zaskoczył – Donatan reprezentuje przecież zupełnie inny styl muzyczny – a z drugiej nie zaskoczył mnie wcale. W swojej karierze już wiele razy Pani zaskakiwała, zarówno muzyką, jak i wizerunkiem.

Po prostu zawsze lubiłam eksperymenty. Muszę przyznać, że kiedy Donatan zadzwonił do mnie z propozycją spotkania, nie za bardzo znałam jego produkcje. Słyszałam oczywiście “My Słowianie”, ale to wszystko. Posłuchałam sobie jego nagrań na Youtube, zwłaszcza z płyty “Równonoc”. Zrobiły na mnie wrażenie i spodobały mi się, podobnie jak utwory, które mi zaproponował. Nasze drugie spotkanie miało już charakter czysto roboczy – nagraliśmy piosenkę. Utwór odpalił i… zażarło. Całą promocją sterował Donatan – teledysk, rozgłośnie radiowe. Namówił mnie do wzięcia udziału w koncercie Premier na Festiwalu Polskiej Piosenki w Opolu.

Zamierzacie kontynuować współpracę?

Utrzymujemy ze sobą stały kontakt, wszystko jest możliwe. Zobaczymy.

Czy współpracując z młodymi artystami, widzi w nich? Pani siebie sprzed lat?

Nie tyle siebie sprzed lat, co siebie z dziś. Dopiero niedawno stałam się jako artystka w pełni odpowiedzialna i profesjonalna, dopiero teraz dbam o każdy detal, starannie przygotowuję się do każdego koncertu czy wejścia do studia.

Trudno mi uwierzyć, że kiedyś mogło być inaczej.

Przede wszystkim czasy były zupełnie inne, inaczej więc ten nasz show-biznes wyglądał. Artysta nie miał na przykład żadnego wpływu na promocję. Wszystko działo się obok niego, niejako z rozpędu. Koncertów grało się znacznie więcej, często dwa, a nawet trzy dziennie. Istniała jedna rozgłośnia radiowa, Polskie Radio, które bardzo chętnie grało polską muzykę. Dziś polskich piosenek najchętniej w ogóle by nie grano, radia grymaszą… Kiedyś Festiwal Piosenki Polskiej w Opolu zabiegał o artystów. Proponował, gwarantował promocję, zapewniał udział w koncercie Premier. Opole to było wydarzenie, każdy chciał się tam pokazać. Dziś mało który artysta z uznanym dorobkiem ma odwagę wystartować w Premierach, czyli de facto wziąć udział w rywalizacji esemesowej. Bo zawsze jest ryzyko, że można przegrać. Dorobek nie ma znaczenia.

Pełnia w tym roku w Opolu przegrała. Rozczarowanie?

Słyszałam utwory, które biorą udział w konkursie, więc zdawałam sobie sprawę, że konkurencja jest mocna. A rozczarowanie jest zawsze, bo każdy wykonawca wierzy w swoją piosenkę. Wyszłam jednak z założenia, że pokazanie się w Opolu to świetna promocja, a utwór “Pełnia” to dobry numer.

Liczyła Pani, ile razy śpiewała na tamtejszej scenie?

To było moje 35. Opole.

Tegoroczna edycja, zwłaszcza Debiuty, spotkała się ze sporą krytyką ze strony mediów i widzów. Podstawowy zarzut: słaby poziom artystyczny.

Akurat koncertu Debiutów nie widziałam. Pamiętałam, że dwa lata temu, kiedy debiutanci śpiewali mój repertuar, poziom był bardzo wysoki. Pozostałe koncerty – Piosenki Przybory, Superjedynki czy 90 lat Polskiego Radia – były wspaniałe. Każdy, kto tam występował, młody czy reprezentujący starsze pokolenie, dawał z siebie wszystko. Ale kto tak naprawdę to Opole krytykuje? Malkontenci, którym nie podoba się nic. I nie są zapraszani na festiwal. Krytykują dla zasady. Festiwal nie wypadł gorzej niż w poprzednich latach, nawiązywał do starych wzorców.

img_0737Czuje Pani w tym Opolu tę samą magię, co kiedyś? Czy jednak magię tworzą ludzie, więc jest to już zupełnie inne miejsce?

Niestety, zmieniło się niemal wszystko, co nie dziwi, bo i świat się zmienia. Ta inność polega też na tym, że artyści cały czas się spieszą. Przyjeżdżają na próbę, grają koncert i wyjeżdżają. A gdzie czas na integrację, na zawieranie przyjaźni, na rozmowy o życiu, wartościach, kulturze i świecie? Kiedyś wyglądało to inaczej. Przyjeżdżało się do Opola na cały tydzień, a wielogodzinne próby odbywały się codziennie. Jeśli ktoś stał na scenie, reszta siedziała na widowni i go słuchała. Potem spotykaliśmy się w restauracji w hotelu Opole, walcząc o stoliki, tak wielu było chętnych… Dostać się tam i znaleźć stolik to było coś. Rytm towarzyskiego życia wyznaczały żarty, biesiady i wspólne śpiewanie do rana. Jedna wielka integracja.

Pani też się dziś nieustannie gdzieś spieszy?

Niestety. Tu koncert, tam próba, jeszcze gdzie indziej nagranie… Pocieszam się, że taki jest ten współczesny świat. Ale staram się też mieć chilloutowe dni, kiedy mogę przeczytać książkę, odpocząć, a przede wszystkim się wyspać. Sen jest dobry na wszystko, ma zbawienny wpływ na głos. A głos trzeba oszczędzać, szczególnie jeśli się nim pracuje.

A o czym Pani najczęściej śni?

Miewam sny grozy. Przeżywam niewyobrażalne przygody, rodem z serialu “Gra o tron”. Często się budzę w nocy przerażona, ciesząc się po chwili, że to był tylko sen.

Jest Pani jedną z ulubienic prasy bulwarowej i plotkarskiej. To denerwuje?

Dawno przestałam się przejmować. Takie media uwielbiają, kiedy artyści się kłócą, to ich największa pożywka. Ważne, że ktoś dał komuś w pysk, kogoś skrytykował albo oryginalnie się ubrał. Pretekstem dla newsa może być nawet to, że akurat miałam na sobie porwane jeansy i adidasy.

Często wypowiada się Pani na temat innych artystów – ostatnio powiedziała Pani o Edycie Górniak, że ma głos, ale nie ma repertuaru. I od razu wybuchała medialna kłótnia.

Już raz powiedziałam, że nie będę tego komentować, bo to nie ma sensu. Ale to też stały medialny obrazek. Wystarczy, że coś powiem, Górniak odpowie, bo lubi odpowiadać i wydawać oświadczenia, i się zaczyna… Staram się jednak nie oceniać kolegów z branży. To trudny kawałek chleba, a każdy orze, jak może.

Jest Pani jedną z nielicznych muzycznych gwiazd PRL-u, które zachowały swój status także w wolnej Polsce. Tęskni Pani czasami za poprzednią epoką?

Ależ skąd. Tak mnie zajmuje teraźniejszość, praca i różne sprawy, że nie mam za czym tęsknić. Jeśli już, to za czasami, kiedy byłam panienką, nie miałam dzieci i mogłam sobie żyć tak, jak chciałam, odwiedzać przyjaciół i przesiadywać z nimi do rana. Ta swoboda skończyła się w latach osiemdziesiątych. Trzykrotnie zostałam mamą i skończyła się sielanka. Macierzyństwo zupełnie zmieniło moje życie, tak jak i zmienia życie każdej matki. Pojawia się całkiem innego rodzaju odpowiedzialność. Cieszę się, że zdecydowałam się na dzieci. Są moją dumą.

Nagrała Pani dwa tysiące piosenek, kilkadziesiąt z nich stało się przebojami. To, co Pani osiągnęła, jest bardziej wynikiem talentu, pracy czy szczęścia?

Na pierwszym miejscu postawiłabym jednak pracowitość. Jak się gra bardzo dużo koncertów i nagrywa tyle utworów, to zawsze coś dobrego z tego wynika. Z tych dwóch tysięcy piosenek na pewno można wybrać kilkadziesiąt szczególnie pięknych, z cudownymi tekstami. Jeśli chodzi o szczęście, to miałam je do wspaniałych autorów, którzy powierzali mi swoje kompozycje i teksty. Ponad sto z nich napisała dla mnie Agnieszka Osiecka. Czy można mieć większe szczęście? Choć dla mnie największym jest publiczność. Gdyby nie ona, to bym nie istniała.

I to nie tylko polska publiczność… W 1984 roku wydała Pani w ZSRR płytę Maryla Rodowicz, która podobno sprzedała się w nakładzie dziesięciu milinów sztuk.

Nie podobno, a naprawdę. I te dziesięć milionów to tylko oficjalne dane – pirackich mogło być drugie tyle. To duży kraj, w którym wtedy nikt nie panował nad rynkiem.

Zobaczyła Pani za te miliony choćby jednego rubla?

Gdzie tam, musiałam nawet sama zapłacić za hotel, kiedy tę płytę nagrywałam. Wtedy nie było czegoś takiego jak prawa wykonawcze, a nawet autorzy i kompozytorzy, którzy napisali tamte piosenki, jak Magda Czapińska i Seweryn Krajewski, nie zobaczyli ani złotówki. Nikt tego nie rozliczał, bo i nasz ZAiKS o to nie walczył… Rzeczywiście byłam w ZSRR tak popularna, że nie mogłam przejść dziesięciu metrów, by mnie ktoś nie poprosił o autograf. Rosjanie do tej pory kojarzą Marylę Rodowicz. Teraz czasem jakaś telewizja zaprosi mnie do Moskwy czy Petersburga do swojego programu – chociaż nie miałam takiego zaproszenia od dłuższego czasu. Może i dobrze, bo ostatnie polityczne okoliczności do tego nie nastrajają.

Niedawny sukces Pawła Kukiza, trzecie miejsce w wyborach prezydenckich i wysokie poparcie dla jego ewentualnego ugrupowania, Panią zaskoczył?

Słuchałam jego wieców i przemówień. Paweł porwał ludzi bezkompromisowym podejściem do polityki, a jego sukces niewątpliwie świadczy o tym, że szukają oni czegoś nowego. Wyraźnie są rozczarowani dotychczasowymi rządami.

Tylko czy ta bezkompromisowość jest Polsce w tej chwili potrzebna?

Rządzić powinni ludzie, którzy są fachowcami i znają się na finansach czy na gospodarce. Paweł Kukiz ma charyzmę i dlatego porwał takie tłumy. Czas pokaże.

Pani największe marzenie?

Nie mam wielkich marzeń. Gram sporo koncertów, więc marzę, by nie złapać infekcji i być w formie. I znaleźć czas na tenisowe treningi.

rozmawiał: Paweł Piotrowicz
zdjęcia: Daniel Nejman
źródło: muzyka.onet.pl/ 26.06.2015

Powrót