Niczego się nie boję

Maryla Rodowicz. To wystarczy. Królowej przedstawiać nie wypada. Rozmawiamy o agresji w internecie, pieniądzach na koncie, szatanie na głowie i piórach w d…

Pierwsza piosenka na twojej pierwszej płycie nosiła tytuł: “Ludzie kocham was”…

Pytasz, czy kocham dalej ludzi?

Chciałem raczej stwierdzić fakt.

Jestem bardzo otwarta na świat i ludzi. Czasem oczywiście wpadam w gniew, wiele rzeczy mnie wk**wia, ale szybko mi to mija. Lubię ludzi. W ogóle lubię cały ten świat: przyrodę, zwierzęta, deszcz, dzieci.

I świat to odwzajemnia?

Nie cały świat, ale tak, dostaję takie sygnały. Przede wszystkim na koncertach. Najtrudniej gra się na spędach typu sylwester. Tam raz zdarza się euforia, a raz zima. W sylwestra naród przychodzi na wszystko, to nie jest wyłącznie moja publiczność. Do tego taka straszna masa ludzi, 100 tysięcy… Bardzo trudno wyjść wtedy na scenę, bo nie wiesz, czy cię kochają, czy nie, czy będą gwizdać, czy będą się cieszyć. Ale zwykle na koncertach od razu czuć tę życzliwość, ktoś coś krzyknie. Mam dobry kontakt z fanami.

Również w internecie. Udzielasz się na Facebooku, komunikujesz z nimi poprzez stronę. Większość artystów nie ma do tego cierpliwości, nudzą się konwersacją z fanami po paru tygodniach. Ciebie to nie męczy?

Ależ to jest miłe. Bardzo lubię rozmawiać z ludźmi, nawet obcymi. Mogę pogadać na ulicy z jakimś pijakiem czy panią na bazarze.

A nie boisz się…

Niczego się nie boję. Naprawdę.

OK, to inaczej – czy nie okazują ci uczuć w sposób kłopotliwy? Nie naruszają twojej prywatności, nie są zbyt nachalni?

Tego nie czuję, chyba wynika to z egoizmu. Karol z Wieliczki ma 15 lat i właściwie parę razy dziennie wchodzi na Facebooka i na stronę. Do tego pisze na mojego prywatnego maila i pyta, dlaczego się z nim nie spotkałam, jak był w Warszawie z wycieczką szkolną. Jest też Daria, chyba w wieku gimnazjalnym. Zrobiła z koralików jakąś taką ozdóbkę i przysłała mi do domu. Nie wiem skąd miała adres… I napisała list, że ma ferie szkolne, jeździła na sankach i boli ją pupa. (śmiech) Zdarzają się fani, którzy czasem przekraczają granice. Kiedyś wydzwaniał do mnie na przykład taki chłopak z Poznania, nie wiem skąd miał mój numer. Jestem w sklepie albo na spotkaniu, a on do mnie dzwoni. Mówię, że nie mogę rozmawiać, a on jedzie dalej, o tym, że pracował w fabryce czekolady i go wyrzucili, bo są zwolnienia i że to straszny ustrój, i żebym mu znalazła pracę. Ja na to, że nie zajmuję się szukaniem pracy – za co on mnie strasznie zbluzgał. Czasem jeszcze wpisuje się na Facebooku, czy na stronie www i też bywa brutalny.

W Polsce jest bardzo duże przyzwolenie na agresję w internecie. Czytasz te rzeczy?

Czasem czytam. Zaglądam też na plotkarskie serwisy. Oni jak mają jakiegoś newsa, to jeszcze dają najgorsze zdjęcie, jakie uda im się znaleźć. I potem je przypominają przy byle okazji, żeby dokuczyć.

I szczują.

Pamiętam taki koncert w ramach konkursu na piosenkę na Euro, pod Zamkiem. Na Pudelku przeczytałam, że żeby widzowie mogli zobaczyć Rodowicz, ścięto stare drzewa.

(śmiech)

Wiem, że to brzmi śmiesznie, ale to jest przegięcie. To już takie bezczelne podpuszczanie narodu przeciwko mnie.

No i jak to znosisz?

No, wkurzam się. Mówię w domu, że to sprawa dla prawnika, że takie komentarze wyrabiają mi złą opinię. Mąż zwykle mówi: “Daj spokój, z mediami nie wygrasz”. Co innego mogę zrobić, no powiedz mi?

Nie czytać.

Czasem są to historie tak absurdalne, że mnie bawią, ale zwykle nie jest fajnie .

Niektórym ludziom się wydaje, że skoro za pośrednictwem telewizora czy komputera często gościsz w ich domach, to oni też mają prawo wchodzić buciorami w twoje życie. Nie zapraszasz ich przypadkiem?

Tak, to prawda. Sama to prowokuję. Aczkolwiek wrzucając na Facebooka zdjęcie mojego kota, leżącego przy desce do krojenia w kuchni, nie miałam świadomości, że mogą mi zarzucić brak higieny, że ktoś może mieć takie skojarzenia. Ja też tam byłam, bez makijażu, jak to w kuchni, w jakiejś rozciągniętej, starej bluzie. Mówię do syna: “Zrób mi synek zdjęcie z tym Kazimierzem” – bo on się tak rozłożył. I od razu pojawiły się komentarze, że brak higieny. Teraz więc, jak kot tam wskakuje, od razu mu mówię: “Nie jesteś higieniczny, spadaj!” (śmiech) Zdaję sobie sprawę z tego, że prowokuję wrzucaniem prywatnych zdjęć, ale nie mogę sobie odmówić. Jechałam na przykład na Mazury swoim porsche i najechałam na jakąś metalową część, poszła mi opona. Był upał, 40 stopni. Moi synowie pojechali drugim samochodem, inną drogą. Zadzwoniłam więc do nich, czekałam godzinę w tym samochodzie, w końcu przyjechali i pierwsza rzecz jaką zrobili to zdjęcie tej opony, bo rozerwana taka. No i mnie, lansującej się przy samochodzie – i na Facebooka…

Pamiętam to zdjęcie.

Wiesz, niedawno zastanawiałam się nawet, czemu w latach 70. nie robiłam zdjęć, przecież było tyle niesamowitych sytuacji. Na przykład ten wypadek, który miałam z Agnieszką Osiecką – samochód złamany na pół, Agnieszka wstrząs mózgu, ja rozwalone kolano. Teraz zrobiłabym zdjęcia, przede wszystkim. Chociaż poczekaj, chyba straciłyśmy przytomność. Poza tym wiesz, nie było komórek…

I nie było takich możliwości dzielenia się tymi zdjęciami. Tak czy owak, podziwiam twoją odporność na internetową agresję.

Oczywiście, są komentarze w stylu: “Ty stara k**wo, czołgać się w stronę katakumb!”, ale to akurat śmieszne. Nie ma tej agresji przecież tak dużo.

Chyba tylko ty jej nie widzisz. Na przykład takich głosów – czego ta Rodowicz jeszcze chce? Wszystko ma, nagrody, Platynowe Płyty, tyle przebojów. Czemu ona nie ustąpi innym, nawet w tym konkursie na hymn Euro musiała wziąć udział! Czemu ona nienasycona taka?

(śmiech) To fakt, jestem nienasycona, jestem nieskromna i mam może w sobie za dużo pychy, ale też jestem wielką fanką piłki nożnej. Jak tylko usłyszałam, że będzie ten konkurs na piosenkę, od razu zadzwoniłam  do Seweryna Krajewskiego i mówię: “Seweryn, hymn trzeba napisać!”. Rzeczywiście napisał coś takie hymnowate, trochę ciężkie, trochę patetyczne i od razu żeśmy to nagrali. W ogóle nie myślałam takimi kategoriami, jak ty teraz: a co powiedzą, czy to wypada? Nawet mi to do głowy nie przyszło, nie sprawdzałam też, kto inny tam będzie startował, a tam byli w większości amatorzy.

Pytałem nie tylko o ten konkurs, ale szerzej – o motywacje. Co cię napędza? Może pojechałabyś sobie na wakacje…

Ja nie mam z kim jechać na wakacje, przysięgam ci. Mój mąż cały czas zasuwa i mówi, że nie ma czasu. Dzieci czasem ze mną jadą, ja je zabieram, gdzieś tam na parę dni do Londynu, żeby było fajnie. Oczywiście, kupa kasy leci: samoloty, najlepsze hotele, knajpy, ale ile przyjemności! Przyznaję, trochę  szastam tą kasą, ale ciężko pracuję, to uważam, że należy mi się trochę przyjemności. Nie mam natury takiej, że oszczędzam, odkładam, kontroluję wydatki. Jak mi się coś podoba to kupuję. Poza tym sporo inwestuję w siebie zawodowo – stylistki, kostiumy, nagrania, duży skład zespołu na scenie, asystentki, PR… To wszystko przecież z mojej kieszeni.

Żeby wydawać, raz na jakiś czas trzeba zarobić. To jest jakaś motywacja.

Te pieniądze jakoś tam wpływają, ale miałam takie konto martwe, tak zwaną kupkę. Nie wiedziałam, że tak szybko ta kupka topnieje. (śmiech) Miesiąc temu chciałam zrobić przelew i jak mi bank odpowiedział, że tam niestety już nic nie ma, to się przeraziłam. Zaczęłam robić rachunek sumienia i postanowiłam oszczędniej żyć. Zobaczysz, będę robić tabelki, przychody, wydatki, muszę zacząć to kontrolować. A co mnie motywuje? Sam mnie zapytałeś przed wywiadem, czy już planuję jakąś nową płytę. Bo ciągle je wydaję, a jak już nagram płytę, to wiadomo, że trzeba ją promować, trzeba się snuć po tych telewizjach śniadaniowych, udzielać wywiadów, coś się dzieje… Nie ma innej możliwości.

Rozumiem, że płyty trzeba wydawać, ale mało kto wydaje je tak często.

No, co jakieś dwa lata.

Albo i co roku.

No właśnie. Zadzwonił do mnie przedwczoraj Andrzej Poniedzielski i mówi: “Słuchaj, dałem ci kilka lat temu taką teczkę dużą, czerwoną, z tekstami. Robimy coś czy nie?” I takie różne pomysły przychodzą z zewnątrz. Teraz jestem skoncentrowana na antologii, bo to jest bardzo trudny temat. Nie mam więc głowy do niczego nowego, tym bardziej, że muszę mieć jakiś pomysł. Nie chodzi o to, żeby po prostu coś nagrać. Aczkolwiek Marcin Bors mnie namawia. W sylwestra przyszedł do mnie przed koncertem do budy, czyli do garderoby i mówi: “To co szefowa? Trzeba się spotkać, coś nowego zrobić”. Mówi, że ma pomysł. Nie powiedział jaki, ale mówił, że zajebisty. (śmiech)

To bardzo dobra wiadomość, bo jak wiesz, jestem wielkim fanem “Butów 2”, płyty którą nagrałaś z Marcinem. Znalazł na ciebie sposób.

Podobało mi się, że przed nagraniami było bardzo dużo prób z żywymi muzykami. Zupełnie inaczej powstawała płyta z Kondrackim i Uzkiem [Chodzi o “Kochać” z 2005 roku – przyp. aut.]. Oni wymyślili, że zrobią podkłady, a ja tylko wejdę w ostatniej chwili i dołożę wokal. Nie znając nawet linii melodycznych, żebym się nie uczyła w domu swoich manier. (śmiech) To było straszne doświadczenie, kiedy musiałam się w tempie nauczyć tych melodii, ale Uzek miał taki pomysł. Potem był Andrzej Smolik, on też jest bardzo charakterystyczny. I też zrobił ze mną taką płytę akustyczną. Właściwie wszyscy producenci z twojego pokolenia, którzy się za mnie zabierają, kombinują, żeby to była taka Maryla z lat 70., akustyczna. Twierdzą, że to było najfajniejsze.

Moim zdaniem bardzo dobrze kombinują.

Tylko wiesz, uważam że Bors zrobił płytę niszową, te “Buty”. Chociaż jest tam kilka potencjalnych przebojów, ale nikt tego nie gra. Powiem ci, że aż mi żal tych producentów, autorów. To są dobre produkcje, a nikt tego ich wysiłku nie dostrzega.

Może warto zastanowić się, dlaczego?

Myślę, że wielu dziennikarzy nawet tych płyt nie słuchało.

Ale dlaczego nie słuchali?

Nie podejrzewali, że Rodowicz mogła nagrać coś fajnego.

Może nie słuchali, bo nie spodziewali się takiej muzyki? Sądzę, że niektórzy do dziś nie wybaczyli ci “Marysi biesiadnej”, że znają cię tylko z sylwestrów Polsatu.

Myślę, że nie chodzi o sylwestry, bo na sylwestrach gra każdy. W tym roku nawet Kasia Nosowska z Heyem. Na sylwestrach zresztą nie ma niczego ekstremalnego, czy dziwnego. Ale wiem o co ci chodzi – o “Marysię biesiadną” i taki koncert latynoski na Torwarze, który się nazywał “Czadu Maryla”, który zagrałam w 1999 roku.

Nie chodzi mi o konkretne koncerty, tylko o to, że w mediach o największym zasięgu pojawiasz się wyłącznie z takim głośnym, ludycznym programem. Na rzeczy typu “Buty 2” czy “Jest cudnie” nie ma miejsca.

No nie, nie zgadzam się. Moje płyty od lat są w pierwszej dziesiątce najlepiej sprzedających się płyt i na takim Top Trendy Polsatu z konieczności gram utwory z “Kochać”, “Jest cudnie”, czy “50”. Zresztą, jaki oni mają problem z repertuarem z “Marysia biesiadnej”? Przecież to jest tak jakby Amerykanin zagrał standardy amerykańskiej muzyki folk. “Przybyli ułani pod okienko” czy “Płonie ognisko i szumią knieje” to przecież nasz folk. Chórki zrobiła Ania Jopek, zaangażowana w to była orkiestra symfoniczna… Bardzo starannie to zostało nagrane, bez liczenia się z kosztami, to była pierwsza płyta, którą mój mąż produkował i nie miał pojęcia, że to trzeba kontrolować. (śmiech) Mówiłam, że tu musi być kwartet z filharmonii, tu duży aranż, cała orkiestra symfoniczna, a tu chór – no to proszę bardzo. Nie wiem w czym jest problem? Ja mam słabość do tego repertuaru, wzrusza mnie ta słowiańska melodyka, takich “Sokołów” na przykład. Dlaczego to miałoby być jakąś plamą?

Nie, nie plamą…

To czym mogli się zrazić?

Mogli po prostu nie być zainteresowani taką muzyką, a nie wiedzą, że masz też “Buty 2” czy płytę ze Smolikiem, rzeczy całkowicie odmienne. Kiedyś sama nagrywałaś te fabularyzowane programy muzyczne dla Telewizji Polskiej, a teraz?

Rzeczywiście, nie ma gdzie pokazać muzyki, bo są tylko talent-shows. No i śniadaniówki… Byłam kiedyś w Dzień Dobry TVN, a tam zespół De Mono w fartuszkach. Musieli gotować, żeby wspomnieć o swojej płycie. To ja miałam lepiej, ja byłam panisko, bo mówiłam o płycie. (śmiech) A ten, jak mówisz, odmienny repertuar nagrywałam również w latach 90. Płyty “Złota Maryla” czy “Przed zakrętem” to normalna gitarowa muzyka z dobrymi tekstami.

Tak czy owak, szkoda “Butów”, moim zdaniem powinny wywołać znacznie większe zamieszanie.

Tam jest sporo numerów, które mogłyby grać stacje komercyjne, takie jak RMF czy ZETka. Ale wiesz, w ZETce za muzykę odpowiada Jagielski, który mnie nie cierpi, jak psa…  Mój syn, który studiował media, zawsze mi to powtarza: “Mama, bo ty nie umiesz się zaprzyjaźnić z tymi młodymi dziennikarzami. Powinnaś zrobić dla nich jakąś kolację, postawić po wódce. Tak wszyscy robią na całym świecie, żeby się zbliżyć”.

Jak płyta kiepska to nawet wódka nie pomoże. Za to przydałyby się koncerty, może w mniejszych salach, oddające brzmienie tego materiału. Bo ty na żywo jesteś bardzo elektryczna, z dużym soundem. Rozumiem, że tak trzeba na plenerach, ale może z “Butami” warto byłoby inaczej.

Chcę ci powiedzieć, że to jest mój ból. Bardzo mi brakuje takich koncertów. Wiem, że ludzie przyszliby na nie, kupiliby bilety. Grałam w grudniu Kongresową i był nadkomplet, ludzie stali i śpiewali. Brakuje mi takich koncertów w mniejszych salach, ale mój menedżer twierdzi, że wpływy nie pokryją kosztów. Próbowałam więc wiosną zrobić sama takie koncerty, ale zagrałam tylko trzy, w filharmoniach, z czego jeden sama sfinansowałam. Dołożyłam chyba ze 20 tysięcy. Bo musiałam płacić za wszystko – sprzęt, wynajęcie sali, druk biletów…

Z okrojonym zespołem?

Nie, pełen skład.

Z takimi aranżacjami jak zwykle?

Nie, graliśmy inny repertuar, dużo akustycznych, dużo takich kameralnych numerów. To  była  frajda. Potrzebuję również takich koncertów i bardzo nad tym boleję, że ich nie ma. Kiedyś, w latach 80. Mówiło się, że dupa jest od srania – sorry – a aktor jest od grania. No więc ja jestem od śpiewania. I właśnie dlatego bardzo chciałabym grać takie koncerty. Menedżer mówi mi, że to się nie kalkuluje, że to kosztuje dużo pracy, a w ogóle nie ma zysków, że trzeba grać na miejscowej niesprawdzonej aparaturze, ale widzę, że ludzie jednak grają w mniejszych salach.

Myślałem, że jak nie widzisz ze sceny tłumu po horyzont, to nie chce ci się śpiewać.

Ależ skąd. Patrzę w rozpiskę i widzę koncert zamknięty, koncert zamknięty… a ja muszę mieć kontakt z moimi słuchaczami. Dzwonię więc do menedżera, a on mi mówi: “Ciesz się, że w ogóle są koncerty, każdy by chciał mieć tyle”. Cieszę się, ale brakuje mi takiego grania dla ludzi, skromniejszych koncertów.

Jako przedstawiciel ludu potwierdzam, że i ludowi brakuje. Powiem ci, że dla wielu to może być szokujące, że artystka o takiej pozycji musi liczyć pieniądze. Nie wszyscy zdają sobie sprawę z tego, że taki zespół kosztuje, że na sprzedaży płyt się teraz nie zarabia…

Najpierw wytwórnie wycofują swoje koszty i to dość długo trwa. A kiedy już wycofają, to kończy się sprzedaż. (śmiech) Płyty to żaden interes, ale tego się nie robi dla pieniędzy. W tym zawodzie niczego  się nie robi dla pieniędzy.

Dość więc o pieniądzach, porozmawiajmy o sztuce. Czy jest jakaś decyzja artystyczna, której żałujesz?

No może nie lubię tego swojego okresu z lat 80., nagrań zdominowanych przez brzmienia klawiszowe. Taki był trend, ale jak dziś tego słucham, to nie rozumiem, dlaczego gitar  jest tak mało. Moja muzyka zawsze była gitarowa i ten klawisz mnie trochę wkurza. Żałuję też takich różnych skrętów aranżacyjnych. Duży wpływ na to mieli kompozytorzy, z którymi przyszło mi pracować. Na przykład Seweryn [Krajewski – przyp. aut.] był od zawsze i gitarowy, i melancholijny. W połowie lat 70. zaczął u mnie grać na klawiszach Jacek Mikuła…

Nie żeby to miało jakieś znaczenie, ale to chyba mój ulubiony z twoich kompozytorów.

Naprawdę? Co ty powiesz? A ja myślałam, że Kasia Gaertner… Jacek był muzykiem bardzo zachodnim, takim amerykańskim. Był przy tym muzykiem bardzo dojrzałym, grał wcześniej z Niemenem, pracował z jazzmanami. Świetnie pisał smyki, te jego aranżacje przypominały to, co robiła na przykład Diana Ross. To jest właśnie to, czym teraz się jarają ci młodzi producenci. To była dla mnie duża zmiana, ale też bardzo mnie to rozwinęło, cała seria takich jego kompozycji jak “Bossa nova do poduszki” czy “Osiedlowy klub samotnych serc”. Ale ten rozwój pod jego wpływem to z drugiej strony była i zdrada. To już nie było takie mendzenie pod nosem z gitarkami akustycznymi, tylko też zupełnie inne otwarcie gardła. Ale pierwsza wymogła to na mnie Kasia Gaertner, bo ona z kolei była od zawsze zakręcona na punkcie czarnego grania.

A ty przecież byłaś folkowa dziewczyna.

Ja byłam folkowa, to było takie dosyć proste śpiewanie. Takie wiesz, brzmienia, chórki, Joan Baez… Bardzo mi się podobało, że oni protestują, bo ja też byłam taka w niezgodzie. No, ale jak się śpiewało takie rzeczy jak “Ludzie kocham was”, czy “Żyj mój świecie”, to nie można było wydziwiać. Nie umiałabym zresztą wtedy, inaczej, to było szyte na moją miarę.

Wróćmy jednak do twoich pomyłek. Taka na przykład “Waka Waka” Shakiry…

Tu się zgadzam. To nie była moja inicjatywa. Telewizja wymyśliła sobie, że zrobi koncert na urodziny Teleekspressu i pomysł był taki, żeby każdy artysta biorący w tym udział, zaczął od standardu światowego. Chciałam zaśpiewać “Knocking on Heaven’s Door”, szukałam numeru, który mi pasuje, a oni, że nie, że jest propozycja, żeby to był numer Shakiry, bo to jest teraz topowe, miało tyle odsłon w internecie… Strasznie nalegali, a ja widocznie miałam parcie, żeby zaistnieć w tym Opolu. No i widzisz.

Myślisz, że jakbyś się uparła na Dylana, to by ci podziękowali? Nie wierzę, że odesłaliby Marylę Rodowicz do domu, tylko dlatego, że nie chce zaśpiewać Shakiry…

Mogło tak być. (śmiech) Zresztą, jak już pomyślałam sobie, że mogę się poruszać, to wiesz… Posłuchałem tego numeru, pomyślałam sobie, że może zrobię go po swojemu, że uda mi się to jakoś fajnie zaśpiewać. Pomyślałam  też, że mogę  mieć kostium etniczny. To będzie jakieś wyzwanie. Malwina Wędzikowska, stylistka, jest zafascynowana Afryką i Japonią i od razu mówi: “Słuchaj, mój kolega grafik zaprojektuje body, że to będą mięśnie, a z nich będzie tryskać krew! Do tego kupimy włosy naturalne, z nich zrobimy spódniczkę, że niby nawiązanie do tych Murzynów, którzy mają tu słomę”. Od razu oko mi się zaświeciło! I rzeczywiście tak było. Miałam te mięśnie i krew tryskała mi na te włosy. Jak już się przebrałam i wychodziłam z budy na koncert, to minęłam fotoreporterów. Oniemieli. I kiedy wyszłam na scenę, też tak było. Cisza. Bo to był taki szok, że już zupełnie odjechałam, że choroba się posunęła. (śmiech) Tego dnia, w innej części koncertu, miałam inny kostium, taki pancerny, bitwa pod Grunwaldem, rozumiesz… Malwina wymyśliła, że będę  miała metalowe ręce, powlekane złotem, taki Edward Nożycoręki. Na końcu tych metalowych pazurów, pod spodem były diody, do łokcia szły kable i tam była bateria. Na głowie miałam cylinder i w nim też żarówka. Chciałam zrobić taki efekt, że podnoszę go i snop światła pada na mnie, a potem oczywiście świecę tym po ludziach. Niestety, na scenie było za dużo światła. W dodatku śpiewałam “Cichą wodę”, w swingowej wersji, bo byłam za “50” nominowana w kategorii płyta roku czy wokalistka roku… Nijak się więc ta zbroja miała do repertuaru, to była kwestia fascynacji pomysłem.

Skąd jazda na te kostiumy?

Jestem zafascynowana formą estradową. Taki Cirque du Soleil, KISS i cała ta grupa przebierających się i malujących się muzyków. Wiem, że to już było, ale często ulegam podszeptom swojej wyobraźni. Zwykle staram się, żeby kostium był jakiś. W tym roku na sylwestra wyszłam w normalnych spodniach dzwonach, miałam opaskę  na włosach, jakieś frędzle – to wszystko. Podszedł po tym do mnie za kulisami Wojtek Waglewski, który też mnie często krytykował za jakiś program z piórami w dupie i strasznie serdecznie się ze mną przywitał. Potem był afterek i on siedział przy stoliku na wprost mnie, i ciągle na mnie patrzył. W końcu po godzinie przyszedł: “Wiesz, muszę ci coś powiedzieć. Fajnie, że nie miałaś piór w dupie, ani niczego na głowie, zagrałaś normalne aranżacje gitarowe i byłaś taka skromnie ubrana”. To go zafascynowało. Do tego stopnia, że  musiał mi to powiedzieć. (śmiech) To mi dało do myślenia.

Cóż, ciężko wszystkich zadowolić. Pewnie sporo jest takich, którzy oczekują od ciebie tego pawiego ogona.

Nie sądzę.

To dla kogo ten spektakl?

Dla mnie samej. Co roku w Kielcach, w tym ich pięknym amfiteatrze, odbywa się taki koncert, który nazywa się Sabat Czarownic. Robi go Leszek Kumański, bardzo pracowity reżyser, w odróżnieniu od innych, którzy mianują się reżyserami i wszystko mają w dupie, nie wiedzą w ogóle, kto co śpiewa i program układają na zasadzie wolny, szybki, wolny i znowu szybki… No więc Leszek ma jakąś wizję i jak mi powiedział o tym Sabacie Czarownic, to od razu zadzwoniłam do Malwiny. Ona mówi: “Słuchaj, jest taki obraz Goi »Sabat czarownic« – szatan w formie kozła, ma kopytka, tu ma rogi, te dziewice tam dusi i wypija krew… Czy zgodziłabyś się wyjść w takiej konstrukcji, w takich rogach wielkich? Jeszcze jakaś burza z tyłu, i więcej włosów, taki potwór. I jeszcze pajęczyna, cała będziesz zasnuta pajęczyną! A i ptaki, ogromne wrony poprzyczepiane do tych rogów!” I wiesz, że ja wyszłam w tym? (śmiech) To oczywiście było ciężkie, do tego burza, wiatr, pioruny, wizuale, jakiś zamek, pełnia księżyca, nietoperze latały. Nie było łatwo dojść do mikrofonu, bo to było niestabilne strasznie. A śpiewałam numer “Wariatka tańczy” w takiej nowej aranżacji, ciężkiej dosyć, bardzo fajnej. Ale wiesz, ja ekspresyjnie śpiewam, a nie mogłam w ogóle ruszyć głową. To było wyzwanie. (śmiech) Oczywiście, publiczność zamarła, dla nich to było too much.

Skoro już wspomniałaś o ciężkiej aranżacji – producenci widzą cię akustyczną, a ty na scenie uciekasz do metalowych gitar. O co chodzi?

Wiesz od czego się zaczęło? Od Aerosmith, ich koncertu na Gwardii w 1994 roku. Jak usłyszałam te gitary na żywo, ten czad, to pomyślałam, że tego mi właśnie brakuje. Wtedy pojawił się Zbyszek Krebs i wszystko nabrało mocy.

Szukałaś takiego, który ma ciężką łapę?

Zaangażowałam go świadomie, do płyty “Marysia biesiadna”, ale dopiero na koncertach zobaczyłam, co to znaczy. Kiedy masz tę energię za plecami, nagle stare utwory brzmią inaczej, to mnie strasznie podnieciło. Zaczęliśmy zmieniać aranżacje, bo jak mam takiego muzyka, to musiałam to wykorzystać. Potem zaczęłam chodzić na inne koncerty, poszłam na Metallikę, AC/DC, na Purpli. Ale powiem ci, że tak naprawdę to wszystko zaczęło się od moich dzieci, które w wieku licealnym zaczęły odkrywać muzykę rockową. Pamiętam, jak Jasiek przyszedł ze szkoły i zapytał: “Mamo, ty znasz taki zespół The Doors? To jest czad, zaczęliśmy to grać u siebie w radiowęźle szkolnym!”. Oczywiście, cały dom huczał od tej muzyki. Potem córka zaczęła odkrywać Queenów, Jacksona, czyli muzykę lat 80., więc i ja zaczęłam znowu tego słuchać. Dzieci zawsze bardzo mnie inspirowały muzycznie.

Do tej pory to robią?

Tak, tak. Tylko że ten mój starszy syn, Jasiek, on jest teraz taki hipster. Podrzuca mi jakieś nagrania, których nikt nie zna i nikt nie słucha. Sam gra na gitarze, więc jest zafascynowany muzyką gitarową, akustyczną, Paco De Lucia, te sprawy… Ale nie tylko, słucha też takiego jakiegoś mendzenia. Okropna muzyka, ale on się tym fascynuje, bo to nie jest popularne. Główne nurty to dla niego obciach.

Czy kompletując materiał na płyty z rarytasami, wydawane w ramach antologii, dobrze wiedziałaś czego szukasz? Czy był element zaskoczenia: o, ja coś takiego śpiewałam?

Tak, niektórych numerów nie pamiętałam. Tę listę układał Marcin Pietrzykowski, mój fan. Zrobił to już siedem lat temu, ale nie mogło dojść do wydania, nikt się tym nie interesował. Ten Marcin to jest młody chłopak, młodszy od ciebie. Zaczął być moim fanem jak był w liceum, czy w gimnazjum, miał z 15 lat i zaczął wygrzebywać takie nagrania, których sama nie pamiętałam. Kiedy przekazałam tę jego listę Universalowi to nie wiedzieli, skąd to wszystko wziąć i do tej pory nie można dotrzeć do niektórych numerów. Nikt nie wie, gdzie one są, dla kogo były robione, kto ma prawa.

Kiedy wchodzisz na scenę i śpiewasz “Małgośkę” albo “Niech żyje bal”, cokolwiek czujesz? Czy to wciąż na ciebie działa?

Musi. Nawet gdybym chciała, nie umiem zaśpiewać mechanicznie, nie dałabym rady, bo to bardzo wymagające numery. Tam są takie góry, takie dźwięki, które tak naprawdę są poza moim zasięgiem. Żeby je wykonać, muszę naprawdę chcieć to zaśpiewać, muszę spiąć poślad. To jest taki repertuar, który jest żelazny, wiadomo, że trzeba go zaśpiewać, choćby po raz tysięczny. Muszę więc w niego sama uwierzyć, muszę się tym nakręcić, żeby nie było nudy..

Zastanawiałem się, czy jak śpiewasz “Małgośkę” po raz tysięczny to myślisz, co tam trzeba do domu kupić, albo co na obiad.

Wiesz jaka wtedy byłaby zima na widowni?

Ludzie by to wyczuli?

Absolutnie! Wszystko wyczuwają! Myślisz, że moim muzykom chce się za każdym razem dawać tyle z siebie? Ale ja to wtedy czuję, odwracam się i ciskam gromy wzrokiem, albo mówię teatralnym szeptem: “K**wa! Grać!”.

I to ich mobilizuje?

Nie zawsze, ale potem jest zjebka po koncercie. Wtedy mówię: “Ten, ten, ten i ten do garderoby!”. Techniczny im to przekazuje. Mówi: “Do pani, do budy!”. Kiedyś taki nowy techniczny powiedział: “Nie idę”. Spanikował. (śmiech) Muszę im to powiedzieć od razu po koncercie, bo potem zapomnę, minie mi ten gniew. A ja przecież muszę mieć z tyłu napęd, wsparcie ze strony muzyków. Wiem, że czasami  są różne dni, każdy ma jakieś swoje problemy, więc muszę ich motywować. Nie każdy jest tak zmotywowany, jak ja na froncie.

To prawda, nie każdy ma ten dar od losu, żeby potrafić tak ciągle na najwyższych obrotach.

Widziałam niedawno, bodaj w tamtym roku, w internecie koncert Purpli ze Spodka i im się chyba nie chciało. Trochę spaślaki, brzuchy wystające, nie miotali się, nie było transu. Starzy faceci, którym się nie chciało. A jeżeli komuś się nie chce, to niech siedzi w domu.

rozmawiał: Jarek Szubrycht
zdjęcia: Łukasz Jaszak, Grzegorz Tatar
źródło: T-mobile music/15.02.2013

Powrót