Napędza mnie życie

Przejść z podniesioną głową przez rozstanie, wziąć się w garść, mieć wielkie plany na przyszłość. Stanąć na scenie z muzykiem disco polo i nie przejąć się krytyką. Maryla. Ona po prostu to potrafi.

Maryla

Poprzedni rok był dla pani ciężki. Pani mąż się wyprowadził…

Lekki nie był, ale nie leżałam i nie wpadałam w otchłań rozpaczy. Nie mam takiej natury. Nie było łatwo ani przyjemnie, ale napędza mnie życie, dzieci, które mnie wspierają, fani i… jakoś to się toczy. Nie mam natury depresyjnej.

Jak sobie pani radzi z trudnymi sytuacjami?

Ratuje mnie sport. I praca. Wysiłek fizyczny sprzyja wydzielaniu endorfin. Ktoś, kto regularnie trenuje, jest w lepszej kondycji psychicznej. Na mnie sport ma bardzo duży wpływ. Poza tym w moim zawodowym życiu ciągle się coś dzieje. Moja kariera napędza się sama, ciągle mam nowe plany. W tej chwili nagrywam kolejną płytę, jesienią szykuje się duża trasa koncertowa. Ma to być największa i najbardziej wypasiona, jeśli chodzi o efekty, wizualizacje i nagłośnienie trasa w Polsce! 40 koncertów od września do stycznia, piątek, sobota, niedziela. Muszę zbudować kondycję, żeby dać radę. I nie mogę się przeziębić. Od dziecka miałam problem z gardłem, z anginami, z krtanią. To koszmar dla piosenkarza. Od razu siada wokal. Długo się wychodzi z takiej choroby.

Pani Marylo, mieszka pani sama?

Mieszka ze mną mama, która we wrześniu złamała nogę, a ma już 92 lata. Jest pod opieką rehabilitanta, lekarzy. Musi się jeszcze wzmacniać. Zawsze się chwaliła, że nigdy w życiu nic nie złamała, a tu nagle wstała w nocy, chciała wyjrzeć przez okno, przewróciła się, upadła i złamała nogę.

Pani jest sama, samodzielna czy może samotna? A może jeszcze inaczej by to pani nazwała?

W sensie finansowym zawsze byłam częściowo samodzielna, bo to, co zarabiałam, mogłam wydawać na siebie. Poza tym lubię sprawiać dzieciom prezenty. Mąż natomiast dźwigał na sobie ciężar utrzymania rodziny, domu. I to był dla mnie komfort.

Teraz to się zmieniło?

Nie, mąż dalej zabezpiecza mi tyły, utrzymuje dom, samochody, płaci rachunki.

To miłe z jego strony.

Też tak uważam.

Jesteście w dobrych relacjach?

Jesteśmy w stałym kontakcie.

A może chciałby wrócić?

Wiele nas łączy – od 30 lat jesteśmy razem, to naprawdę długo. Mamy dziecko, piękny dom, byłoby mi bardzo szkoda i żal go zostawić. Sama w życiu bym go nie utrzymała, musiałabym go sprzedać.

Jest taki wielki?

Moja willa ma się nijak do hollywoodzkich rezydencji, gdzie jest 20 sypialni, basen, kort tenisowy, kino i trzy domki dla gości. Ale to dom moich marzeń, wydaje mi się, że mieszkam tu od zawsze, wyparłam z pamięci poprzednie mieszkania. Poza tym jest stary ogród, a właściwie  las sosnowy z biegającymi po drzewach wiewiórkami. Czasem rzucają w nas żołędziami…

Kiedyś mieszkała pani w bloku na Ursynowie.

To było tzw. M3 z pracownią (dwupoziomowe), którą oczywiście od razu podzieliłam, żeby położyć gdzieś trójkę dzieci. Na dole była kuchnia, nieduży pokój i łazienka. A na górze ta pracownia, podzielona na dwa pokoje. Mieszkaliśmy tam 12 lat, wszystkie dzieci się tam urodziły. Starszy syn do tej pory ma duży sentyment do Ursynowa, do tamtej piaskownicy, szkoły. Potem mąż zaczął budować dom na Bemowie, tam też mieszkaliśmy ponad 10 lat. Mieliśmy niewielki ogród, ale za to cały obsadzony drzewami. Bzy, modrzewie, brzozy. Niektóre drzewa zabraliśmy ze sobą do Konstancina. Takie dorosłe. Bardzo lubimy drzewa i nie chcieliśmy się z nimi rozstawać.

Lubi pani te wszystkie czynności dookoła domu? Sprzątanie, pielęgnowanie ogródka?

Nie mamy tu kwiatków i grządek, tylko trawę między drzewami i piękne ogromne rododendrony. Stare drzewa przeniesione z Bemowa przyjęły się i dzisiaj są wyższe od domu. Najwyraźniej świetnie się tam czują, zupełnie tak jak ja. Bardzo lubię gotować, ale teraz nie mam dla kogo. Czasem robię kolację dla znajomych, dla poprawienia dobrych sąsiedzkich relacji. Coś przygotowuje ja, coś gosposia. Na co dzień, od dwóch lat, mam catering dietetyczny, pudełeczka, “Przełom w odżywianiu”. Ale te pudełka głównie piętrzą się w lodówkach. Gosposia gotuje dla mojej mamy, więc w domu cały czas jest coś dobrego.

Czyli lubi pani przyjęcia.

Uwielbiam, ale dla małej liczby osób. Żeby usiąść i spokojnie pogadać. Nie przepadam za oficjalnymi imprezami. Gdy jest za dużo ludzi, to się nie pogada. Rzadko bywam. Zdarza się, że czasem syn mnie namówi, na jakieś wyjście.

Zawsze pani powtarzała, że rodzina to ważna sprawa.

Dla mnie rodzina jest życiowym fundamentem i najwyższą wartością. Zawsze tak uważałam.

Przeżyła pani wyprowadzkę męża?

Tak, ale dzieci mnie w tej trudnej sytuacji wspierały. Polecam wszystkim kobietom, żeby rodziły ich jak najwięcej, bo potem dzieci są dla rodziców wielkim wsparciem. Lubię z nimi być, posiedzieć, pogadać. Niedawno byłam z synami w Londynie. Córka nie mogła pojechać, bo dostała konia do ujeżdżenia, a to jej praca. Poza tym ona zawsze twierdzi, że koniom w stajni się podoba i butikowe londyńskie ciuchy jej nie interesują.

A pani by chciała zabrać ją na zakupy?

Bardzo. A potem kończy się tak, że chodzę po sklepach i wysyłam jej zdjęcia ubrań, które mi się podobają, z pytaniem, czy mam to kupić.

Synowie chodzą z panią do sklepów?

Nie nalegam. Wiem, że to ich męczy. W Londynie jemy razem śniadanie, a potem każdy idzie w swoją stronę. Ponieważ byliśmy przed świętami, odwiedziliśmy świąteczny kiermasz, zobaczyliśmy kilka wystaw, a potem “poszłam w regały”, czyli na zakupy.

Lubi to pani?

Bardzo. Najmłodszy syn jeszcze w Warszawie wyszukuje wspaniałe restauracje, wszystko wcześniej rezerwuje. Jest taki kulturalno-oświatowy.

Fajnie, że macie taki czas tylko dla siebie.

Może zabiorę dzieci w amerykańską trasę koncertową, bo bardzo lubią Nowy Jork. I w ogóle Stany.

Pani szafa słynie z tego, że jest w niej mnóstwo butów. Zdarza się pani zakładać tę samą parę kilka dni z rzędu?

Oczywiście. Te, które mam na sobie, noszę prawie codziennie, bo są i wygodne, i dość efektowne (świecące, srebrne, na grubej podeszwie, przyp. red.). Ale gdy ubieram się w garderobie i patrzę na buty, które stoją rzędem na podłodze, bo nie mieszczą się w szafie, to myślę, że jest im przykro. Widzę, jak stoją i proszą “wybierz mnie dzisiaj”.

Zabolała panią krytyka występu sylwestrowego z Zenkiem Martyniukiem?

Spodziewałam się tego. Wiedziałam, że to ryzykowne, zaśpiewać nagle piosenkę discopolową. Ale “Oczy zielone” to wielki hit. Pierwszy raz usłyszałam, jak te “Oczy zielone” śpiewali nasi piłkarze w szatni po meczu z Irlandią. Z radości, że jadą do Francji na Euro.

Pani się nie boi takich kontrowersji?

Nie można powiedzieć, że się nie boję, ale jeżeli coś robię, to biorę za to odpowiedzialność. Wiem, że wystawiam się na ocenę.

Lubi pani wkładać kij w mrowisko?

Nie myślałam o tym w ten sposób. To był pomysł reżysera koncertu sylwestrowego. Zaproponował, a ja w to weszłam, tym bardziej, że miałam pomysł na kostium – taki mocno folkowy. A ponieważ drugie wyjście na scenę miałam zacząć piosenką “Hej sokoły”, wszystko się zgadzało. Wiedziałam, że piosenka “Przez twe oczy zielone” ma niesamowitą ilość odsłon na  YouTubie. Są to liczby dla polskich artystów nieosiągalne. A to znaczy, że ta ta muzyka ma rzesze odbiorców i fanów. I należy to uszanować. Publiczność domaga się tej piosenki na koncertach, szaleje przy niej. Uważam, że dla każdego rodzaju muzyki jest miejsce na naszej scenie. Dajmy żyć, nie decydujmy za ludzi, czego mają słuchać.

 

 

rozmawiała: Anna Rączkowska
zdjęcia: Piotr Porębski/materiały prasowe Grazia
źródło: Grazia 3/2017

Powrót