Maryla Rodowicz – Nie ma jak pompa!

Uwaga! Nadciąga prawdziwa artystyczna inwazja. Fani gwiazdy będą zachwyceni, a ona? Śmieje się, że „nadchodzi Marilla-Godzilla”. Biblioteka Narodowa przygotowuje wystawę, na której pokaże cały dorobek piosenkarki, podsumowujący 45 lat jej kariery: zdjęcia, teksty, płyty, listy, a także rękopisy piosenek Agnieszki Osieckiej. „Mam więc powód, by uporządkować te pękające w szwach pudła! I odbyć podróż sentymentalną” – mówi artystka.

Przy okazji tej podróży sentymentalnej będzie też wystawa kostiumów, w których Pani występowała. Pamięta Pani ten pierwszy?

Oczywiście! Ten pierwszy był ręcznie malowany przez moją mamę. Wszystkie moje kostiumy wiszą sobie grzecznie w ogromnej garderobie w plastikowych workach. Wśród nich sukienka, w której pierwszy raz wykonywałam „Małgośkę” w 1973 roku. Została zaprojektowana przez znanego malarza Rafała Olbińskiego. Materiał wykonała fabryka jedwabiu w Milanówku, góra sukienki wyglądała identycznie jak okładka singla – kapiące łzy i napis: „Oj, głupia”.

Wzruszenie chwyta za gardło, kiedy wchodzi Pani do garderoby i dotyka tych kreacji?

Raczej nie wracam do wspomnień, nie grzebię się w przeszłości. Z pudeł wypadają mi jakieś listy, karteczki, dokumenty, zdjęcia. Jest to miłe, ale się nie rozczulam.

Co Pani uważa za początek swojej kariery?

Studencki Festiwal Piosenki w Krakowie w 1967 roku. Wystąpiłam z piosenką „Jak cię, miły, zatrzymać”. Wprawdzie marnie mi wtedy szło, śpiewałam głosem jak ze studni, strasznym. To był czas występowania w klubach akademickich. Grałam z kolegami rock and rolla, do tańca, a tu nagle pojechałam na festiwal piosenkarzy studenckich. I dostałam pierwszą nagrodę! W jury był Wojciech Młynarski, Kazimierz Rudzki, Jan Borkowski z Trójki.

Którą okładkę płyty Pani najbardziej lubi?

Chyba właśnie tę pierwszą. Ale jest też okładka do płyty „Cyrk nocą”. To był 1979 rok, byłam wtedy w ciąży z pierwszym synem, z taaakim brzuchem. Zdjęcia robiliśmy właśnie w cyrku. I ja z takim „bandziochem” pozowałam w stroju pierrota. Mam ogromny sentyment do tej płyty. Każda okładka to inna historia mojego życia. Firma Universal oprócz reedycji moich wszystkich płyt planuje też wydanie kolekcjonerskich edycji prawdziwych winyli. Na jednej stronie będą oryginały okładek, a na drugiej dzieła Edwarda Dwurnika. Ten wspaniały malarz narysuje historię mojego życia. Edward lubi malować obrazy z treścią, więc jestem pewna, że będzie super.

Obrazy, które stają Pani przed oczyma, gdy myśli Pani o tych 45 latach?

Pamiętam, jak w 1970 roku piosenka „Mówiły mu” była na liście przebojów Radia Luxemburg. I to przez 17 tygodni! Nie miałam świadomości, że to taki dar od losu i że trzeba go wykorzystać. Kiedy miało dojść do koncertu promocyjnego w Royal Albert Hall w Londynie, to mój zazdrosny czeski narzeczony poprosił, żebym jednak nie jechała. Bał się, że nie wrócę. Więc zadzwoniłam do Londynu i powiedziałam, że mama chora i nie mogę przyjechać. A w Londynie na budynkach wisiały już moje zdjęcia promujące koncert. Mnie wydawało się, że tak będzie zawsze…

„Oj, głupia ty…” – można by rzec, cytując Pani piosenkę…

Trochę jednak żałowałam…

A piosenka, której się Pani wstydzi?

Nie mogę powiedzieć, że wstydzę się którejś piosenki. Z każdą wiąże się jakaś historia. Na przykład gdy jechałam na festiwal młodzieży na Kubę w 1978 roku, nagrałam piosenkę „Havana” z tekstem Agnieszki Osieckiej i muzyką Jacka Mikuły. Znalazłam się w ogromnej grupie estradowej. Był i Czesław Niemen, i grupa Dwa Plus Jeden, i zespoły studenckie, m.in. Zespół Pieśni i Tańca Uniwersytetu Jagiellońskiego, Chór Politechniki Szczecińskiej. Nasz koncert galowy transmitowała miejscowa telewizja. Fidel Castro zobaczył go i po koncercie nieoczekiwanie zjawił się w ogrodach polskiej ambasady, gdzie zostali zaproszeni wszyscy wykonawcy. Przyjechał bez uprzedzenia, z obstawą. Ambasador prawie zemdlał… Fidel był tam może 30 minut. Pamiętam, że przez pomyłkę wszedł do damskiej garderoby, kiedy dziewczyny się przebierały. Usłyszałam tylko pisk.

Kto kupił Pani pierwszą gitarę?

To były jeszcze czasy liceum, początek lat 60. Poszłam do kina na amerykański film „W rytmie rock and rolla”, w którym Tommy Steel grał na gitarze, śpiewał i skakał po samochodach. Polska oszalała po tym filmie. Chodziłam do szkoły muzycznej i grałam na skrzypcach, ale chciałam – jak Steel – grać na gitarze.Idąc na lekcje, pod jedną pachą tachałam skrzypce, pod drugą gitarę. Nauczyciel gry na skrzypcach pokazał mi parę chwytów gitarowych. I oczywiście po południu z kolegami z liceum była gitara i śpiewanie w domu kultury. Typowa droga…

Która z Pani płyt jest najsmutniejsza?

Płyta „Święty spokój” z 1982 roku. Już się czuło wtedy taki niepokój społeczny… Jest tam piękna piosenka „Wielki trójżaglowiec” z tekstem Wojciecha Młynarskiego: „W sklepie i w tramwaju/ Na podwórzu, w sieni/ Wszędzie cię mijają/ Ludzie zagonieni…”. Albo płyta „Polska Madonna” z 1987 roku. Okładkę projektował Andrzej Pągowski, świetny grafik. Na zdjęciu okładkowym siedzę na krawężniku pustej ulicy, obok siatka z butelką mleka. Agnieszka Osiecka w „Polskiej Madonnie” napisała o niełatwym losie polskiej kobiety. Kiedy występowałam z tą piosenką w Opolu, byłam w ciąży. Ściskało mi się gardło, gdy śpiewałam: „Damy ci kwiatek na Święto Kobiet/ Czapkę na bakier i Polski obie/ Damy ci wódki i bilet do kina/ (…) A dla małego miejsce w przedszkolu”. Mieszkałam wtedy w bloku na Ursynowie, nie przyjęli mi córki do publicznego przedszkola. Lata 80. to nie był wesoły czas. W Opolu „Polska Madonna” dostała wtedy nagrodę dziennikarzy. Wcześniej też nagrodę dziennikarzy dostała piosenka „Niech żyje bal”. Pewna kobieta napisała do mnie w liście, że to była ulubiona piosenka jej męża i kiedy idzie na cmentarz, stawia na grobie magnetofon i puszcza mu „Bal”.

A która płyta jest takim ukoronowaniem, radością, szczęściem?

Lata 70. były dla mnie latami beztroski: nie miałam dzieci, domu, przyjaźniłam się z Agnieszką Osiecką, było dużo koncertów, pracy pomieszanej z zabawą. Zawsze dużo pracowałam, miesięcznie graliśmy po 30 koncertów, w takim systemie, że przez dwa tygodnie mieliśmy po dwa koncerty dziennie, a potem dwa tygodnie przerwy. Rocznie wychodziło ich ponad 300.

Jakie tytuły się Pani kojarzą z latami 70.?

„Wsiąść do pociągu”…

„…trzymając w ręku kartkę na cukier, patrzeć, jak Gierek ma wszystko w dupie” – tak Pani śpiewała.

(śmiech) „Jadą wozy…” też były przerobione – „Jadą wozy kolorowe na gumowych kółkach, coś tam, coś tam, ciągnie je Gomułka”.

45 lat, podsumowanie… A czy Pani w ogóle zaglądała do IPN-u? Interesowało to Panią?

Nie. A po co mam się denerwować, że ktoś na mnie donosił. Kiedyś byłam wezwana do Komitetu Centralnego. Było to po festiwalu w Austrii, gdzie byłam z Dzidką Sośnicką i Andrzejem Dąbrowskim. Dostaliśmy trzecią nagrodę, ale strasznie psioczyliśmy za kulisami, że nie ma żadnych materiałów reklamowych, tylko wydrukowane byle co – jak mówiliśmy – na papierze toaletowym. I potem nasz „opiekun” doniósł, że mówiliśmy takie rzeczy na Pagart – to była instytucja, która wysyłała nas za granicę. Dostaliśmy wezwanie do KC. A tak naprawdę chodziło o kasę – nie podzieliliśmy się nagrodą…

Kiedy patrzy Pani na te minione 45 lat, jaką największą cenę zapłaciła Pani za muzykę?

To moje dzieci mogą coś powiedzieć na ten temat – brak matki wtedy, kiedy mnie potrzebowały, kiedy były małe. Mnie też serce pękało, kiedy wychodziłam z domu, a dziecko wpadało w histerię. A ja musiałam jechać na koncerty, żeby zarobić na dom. Czasem wyjeżdżałam na długo. W klubie polonijnym w Stanach śpiewałam przez dwa miesiące, choć byłam w ciąży.

Co zamyka tę całą antologię?

Płyta „Buty 2”. Powstała jako efekt grzebania w piwnicy w tym moim archiwum. Nagle zaczęłam trafiać na teksty Agnieszki Osieckiej. Do tego liściki. „Marylka, oddaję ci całkiem świeże teksty” – tak jakby teraz to napisała. To zresztą jest na tej płycie – te jej odręczne teksty, fragmenty listów. W tym roku minęło 15 lat od śmierci Agnieszki. 23 października ukazała się reedycja płyty „Buty 2” pod tytułem „Buty 2½”, z dodanym koncertem akustycznym. Zapowiada go sama Agnieszka. Ta zapowiedź pochodzi z koncertu w radiowej Trójce w 1993 roku. Agnieszka mówi: „A teraz uważajcie, zaraz się zacznie – te kable, liny, dzieci, psy, koty, chóry. A przed wami tenisistka, kajakarka, pisarka – Maryla Rodowicz”. Tę kajakarkę to już Agnieszka wymyśliła…

rozmawiała: Anna Kaplińska-Struss
zdjęcia: materiały prasowe
źródło: Gala 22/2012

Powrót