Maryla Rodowicz dla czytelników “Naszego Klubu”

Podobnie jak wielu naszych piosenkarzy Maryla Rodowicz zaczęła śpiewać w studenckim klubie. Jej pierwszy poważniejszy występ odbył się w 1967 r. na Krajowym Festiwalu Piosenki Studenckiej w Krakowie, przypadła jej wówczas w udziale I nagroda. W czerwcu ubiegłego roku otrzymała II nagrodę na Festiwalu w Opolu, zaś jej piosenka “Mówiły mu” w lipcu i sierpniu zajmowała I miejsce na liście przebojów Studia Rytm. Następnie widzieliśmy ją w Dniu Płytowym na Festiwalu w Sopocie, zaś we wrześniu zdobyła II nagrodę na Międzynarodowym Młodzieżowym Festiwalu Piosenki Politycznej w Soczi. I wreszcie jej największy sukces – w plebiscycie 17 rozgłośni PR została uznana za najlepszą polską piosenkarkę w 1969 roku ( w kategorii zespołów zwyciężyli “Skaldowie”). Maryla Rodowicz w pełni zasłużyła na ten sukces , udało się jej bowiem wprowadzić do naszej muzyki młodzieżowej bardzo wartościowy gatunek muzyczny – balladę. Na nasze spotkanie pani Maryla przybywa wprost z Centralnego Ośrodka Rehabilitacji Narządów Ruchu w Konstancinie.

Pani Marylu, co Pani robiła w Konstancinie, chyba nie przebywała Pani tam jako pacjentka?

Tym razem na szczęście nie. Po prostu odrabiam ćwiczenia z rehabilitacji. W tym roku kończę studia na Akademii Wychowania Fizycznego i specjalizuje się w rehabilitacji. Ale kiedyś bałam sama pacjentką Ośrodka. Na AWF nabawiłam się nawykowego zwichnięcia stawu barkowego i groziło mi pożegnanie się z uczelnią. Dzięki operacji, a następnie właściwie prowadzonej rehabilitacji odzyskałam w pełni sprawność fizyczną. Chyba dlatego specjalizuję się w rehabilitacji, bo wiem, że dzięki niej można pomóc ludziom dotkniętym kalectwem.

A co przyczyniło się do tego, że wybrała Pani studia na AWF?

Kiedy byłam w szkole miałam dwie pasje: malarstwo i sport. Uprawiałam lekkoatletykę m.in. biegałam przez płotki, setkę, skakałam wzwyż i w dal. Osiągnęłam wyniki, które stawiały mnie w czołówce województwa bydgoskiego – pochodzę z Włocławka. Pociągało mnie również malarstwo. To chyba rodzinne, bo mama jest plastykiem-dekoratorem. Najpierw zdawałam na Akademię Sztuk Pięknych, ale okazało się, że moje zdolności plastyczne nie są aż tak wielkie, abym mogła zostać studentką ASP. Zdecydowałam się więc na AWF. I tu kontuzja nie pozwoliła mi czynnie uprawiać sportu. Ale absolwent AWF nie musi być jednocześnie zawodnikiem. Miałam też trzecią, mniejszą pasję – gitarę. Grać nauczyli mnie koledzy, na wszystkie obozy sportowe przyjeżdżałam z gitarą.

I tak niechcący ta mała pasja przekształciła się w wielką, przesłoniła malarstwo i sport…

Niezupełnie. Występuję jako amatorka. Ale rzeczywiście brak czasu na malarstwo i sport. W tym roku nawet nie mogłam wyjechać na narty. Może latem uda mi się trochę pożeglować.

Od pewnego czasu występuje Pani w towarzystwie dwóch gitarzystów, którzy czasami grają również na innych instrumentach. Kim są Pani koledzy?

Obaj są absolwentami AWF, magistrami wychowania fizycznego. Grzegorz Pietrzyk jest trenerem siatkówki, a Tomasz Myśków specjalistą od pływania. A więc towarzystwo wybitnie sportowe…

Rok 1969 był dla Pani rokiem wielkich sukcesów piosenkarskich. Co Pani zdaniem najbardziej przyczyniło się do tych sukcesów?

Myślę, że przede wszystkim zadecydowała o tym konsekwentna realizacja zamierzeń repertuarowych. Zaczęłam od piosenek bez określonego charakteru, dostawałam je z przydziału w radio. Zrozumiałam, że z takim repertuarem trudno marzyć o sukcesie. Zmiana nastąpiła, gdy nagrałam trzy ballady z repertuaru Boba Dylana, a następnie piosenkę “Chcę mieć syna”. Zrozumiałam też, że nie ma sensu śpiewać o “koliberkach grających w berka” skoro można w piosence wypowiadać ważkie treści. Występowanie bowiem na estradzie to szansa wypowiedzenia się na temat spraw małych i dużych. Można piosenką zaprotestować przeciwko bezduszności, okrucieństwu, rasizmowi, brutalności. Można w niej pofilozofować na temat bytu i niebytu, tak jak robi to Bob Dylan, mój niedościgniony wzór. Wszystkie te treści można najlepiej wyrazić chyba w balladzie. Dlatego też zdecydowałam się na ten rodzaj piosenki.

Którą piosenkę ze swojego repertuaru lubi Pani najbardziej i z jakimi autorami najchętniej Pani występuje?

Najbardziej cenię piosenki Agnieszki Osieckiej z muzyką Mariana Ziemińskiego “Żyj mój świecie”. Uwielbiam teksty Agnieszki Osieckiej i Wojciecha Młynarskiego, lubię muzykę Adama Kreczmara, Mariana Ziemińskiego i Seweryna Krajewskiego.

Na pewno wiele osób chciałoby zaopatrzyć się w płytę z pani balladami. Tymczasem płyty nie ma…

W styczniu nagraliśmy  longplay, a Polskie Nagrania” obiecują, że już wkrótce ukaże się w sprzedaży. Wcześniej jednak nasze płyty ukażą się chyba w Czechosłowacji i w Anglii. W Anglii nagraliśmy już dwa single dla znanej amerykańskiej wytwórni płytowej, w której m.in. nagrywają Beatlesi i Rolling Stonesi. To oczywiście jeszcze nam nie gwarantuje sukcesu, ale… Oby tylko nie zapeszyć!

Miarą popularności jest również korespondencja. Czy otrzymuje Pani dużo listów i które z nich utkwiły Pani szczególnie w pamięci?

Otrzymuję dziennie 50-60 listów. Portierzy akademika, w którym mieszkam wręczając mi ten plik listów patrzą na mnie coraz bardziej podejrzliwym wzrokiem. Wszystkie listy czytam, ale nie jestem w stanie na wszystkie odpowiedzieć. Najzabawniejsza była korespondencja z pewnym panem, który przez rok uparcie proponował mi małżeństwo. A kusił mnie wyjazdami zagranicznymi, samochodem, zamkiem! Wreszcie napisałam mu, że jestem mężatką i mam dwóch synów – Tomka i Grzesia. To imiona moich kolegów – gitarzystów. Ten pan zrewanżował mi się przysyłając zaproszenie na swój ślub. Nadal więc jestem wolna.

Pani Marylu, czego można Pani życzyć z okazji tradycyjnego Święta Kobiet?

Zdania końcowych egzaminów na studiach, przeboju i … szczęścia.

rozmawiał: K. Rychlewicz
zdjęcie: L. Dzikowski
źródło: Nasz Klub 3/1970

Powrót