Damą być, z estrady żyć

Gdzie się kiedyś spotykała branża? W hotelu Bristol, w którym właśnie rozmawiamy?

Sporo ludzi z tak zwanego środowiska przesiadywało w hotelowej restauracji Malinowa. Pamiętam taką scenkę. Przy jednym stoliku siedzieli Janusz Głowacki i Ireneusz Iredyński – dwaj playboye. Zaczęli sobie żartować, że podobno studiuję na AWF bieg przez płotki. Ustawili w hallu fotele, a ja miałam się wykazać i rzeczywiście pokazałam, co potrafię. Nie miałam wyjścia – skakałam. Jeszcze jako studentka mieszkałam w Bristolu przez miesiąc. Wynajęłam apartament z balkonem tuż nad wejściem do hotelu. Oczywiście wtedy nie było takich cen jak teraz, to był hotel Orbisu. Miałam ze sobą małego bokserka – prezent od narzeczonego z Czech. Szczeniak był nie do upilnowania, poobgryzał wszystkie zabytkowe meble. Dożywotnio zakazano mi wstępu do Bristolu [śmiech].

Myślałem, że cała śmietanka zbierała się w Hotelu Europejskim, po drugiej stronie ulicy.

To też. Chodziłam tam regularnie. Prawie codziennie widywałyśmy się w hotelowym lobby z Agnieszką Osiecką. Mówiłyśmy na to miejsce „nasze biuro”. W południe do Europejskiego przychodziła branża estradowa – konferansjerzy, artyści, tekściarze. Około trzeciej po południu zmieniał się skład. Można było napotkać panienki do towarzystwa, sutenerów i cinkciarzy.

To właśnie tam nawiązała pani stały kontakt z piosenką?

No nie, dużo wcześniej, w liceum. Śpiewałam na szkolnych akademiach, występowałam w kabarecie. Aż pewnego razu zaangażował mnie pewien zespół przy domu kultury we Włocławku. To był początek lat 60., wszyscy wykonywali muzykę nowoorleańską, taki happy jazz, i my również. Apotem zaczęło się śpiewanie w klubie AWF na Marymonckiej z zespołem Szejtany. Graliśmy rockandrollowe standardy – Beatlesów, Stonesów, Animalsów. Wszystkie aktualne przeboje – do tańca.

Długo trzeba było czekać na pierwszy sukces?

Był 1967 rok. Koledzy zgłosili mnie na festiwal studencki w Krakowie. Wyśpiewałam pierwszą nagrodę.

A dwa lata później było Opole i niechciana piosenka…

Utwór „Mówiły mu” został mi, można powiedzieć, narzucony. To była propozycja nie do odrzucenia – miałam pojechać do Opola z gotowym przebojem, ale kompletnie mi nie pasował. Grałam z kolegami proste rock and rolle, a to był naćkany akordami walc, z którego zrobiliśmy szybkie country. Rok później w Opolu wciśnięto mi kolejnego „gotowca” tego samego kompozytora, pana Stefana Rembowskiego, „Jadą wozy kolorowe”. Piosenka wygrała festiwal, ale tak tego utworu nie lubiłam, że nie znalazł się na żadnej płycie. Dopiero ostatnio, w ramach mojej antologii, trafił na album „Rarytasy 67-70”.

Nie obawiała się pani, że te cudze piosenki zmarnują pani karierę?

One nie były cudze, ja je wylansowałam. Dzięki nim stałam się rozpoznawalna i mogłam proponować na płytach utwory, które mnie interesują, bardziej niszowe. Przebój miał za zadanie „ciągnąć” płytę. Cała reszta była dużo ambitniejsza, bliższa mojej duszy.

Przebój zawsze gwarantował powodzenie?

Raz poległam z piosenką „Powołanie”. Kasia Gaertner bardzo namawiała mnie na występ w Kołobrzegu na Festiwalu Piosenki Żołnierskiej. Skomponowała dla mnie właśnie „Gdy piosenka szła do wojska”. Na gitarze wtedy grał ze mną Zbyszek Hołdys, zrobiliśmy wspólnie beatlesowskie chórki i uważaliśmy, że wyszedł nam hit. Publiczność oszalała, my długo bisowaliśmy, ale nie dostaliśmy żadnej nagrody. Przewodniczący jury Andrzej Januszko, który pod pseudonimem zgłosił do konkursu dużo własnych piosenek, utrącił nasz przebój. Stwierdził, że to przedwojenny plagiat.

Uwziął się na panią?

Po latach znowu się spotkaliśmy. Pan Januszko szefował wtedy Polskim Nagraniom. Poszłam do niego, żeby wydać płytę z dawnymi kołysankami dla dzieci – „Był sobie król”. A on wyciągnął z szuflady swoje piosenki i powiedział, że to jest jego propozycja. Miałam do wyboru – nagrać jego autorstwa albo żadne. Pomocną dłoń podała mi polonijna wytwórnia Polton i moja płyta trafiła na rynek. To był duży sukces.

Często napotykała pani takie trudności?

Na początku lat 90. nagrałam za własne pieniądze album „Absolutnie nic”. Poszłam do Polskich Nagrań z pytaniem, czy wezmą ode mnie licencję na tę płytę. Owszem, wzięli, ale wydali w śladowym nakładzie. Znowu się tam pofatygowałam. Nieprzyjemny pan z działu sprzedaży nie chciał wyjaśnić, dlaczego nakład jest tak mały, tylko nawrzeszczał na mnie, co ja sobie wyobrażam; przecież rynek się zmienił. Odwróciłam się na pięcie i wyszłam bez słowa.

Jak sobie pani radziła z etykietką socjalistycznej piosenkarki?

Nie było łatwo. Po transformacji ustrojowej nowe media nie chciały ze mną rozmawiać, bo zrobiłam karierę w PRL-u. Kiedyś dziennikarz powiedział mi wprost, że wiedziałam, jaki panuje ustrój i powinnam przełożyć swój debiut do czasu, aż ów ustrój padnie.

Historia zatoczyła koło i teraz znowu wychodzą pani wszystkie płyty, począwszy od pierwszej.

Do końca tego roku ma się ukazać cała antologia, która będzie dostępna także w boksie płytowym z książeczką. Są to płyty z lat 70. i 80., wydawane teraz na CD. Oprócz tego wychodzą też „Rarytasy” z niepublikowanymi utworami z archiwum Polskiego Radia. Planowane są również wersje winylowe – kolekcjonerskie wydanie w małym nakładzie. Bonusem dla fanów będą zawarte w środku obrazy Edwarda Dwurnika, który maluje moje życie w odcinkach.

rozmawiał: Konrad Wojciechowski
zdjęcia: materiały prasowe, Daniel Nejman
źródło: Metro 2502/21.02.2013

 

Powrót