Żyć chwilą, to mój sposób na szczęście

Kochamy ją i podziwiamy od lat. Za piosenki, barwny styl bycia, często za odwagę. Właśnie nagrała płytę “Jest cudnie”, a nas przekonuje, że to prawda. Maryli Rodowicz czas sprzyja. Na scenie wciąż prowokuje odważnymi strojami i fryzurami, a publiczność z równym zachwytem słucha jej Małgośki” i “Niech żyje bal”, jak i piosenek nowych. Lubi być najlepsza. I wciąż taka właśnie jest.

Gdy się na panią patrzy, ma się wrażenie, że spełnione, satysfakcjonujące życie kobiety zaczyna się w wieku dojrzałym. Jest tak, jak w tytule pani nowej płyty – cudnie?

Jest cudnie! Ale ja robiłam wszystko, żeby było cudnie. Walczyłam o siebie, o szczęście. Nie brakowało mi odwagi, żeby niezbyt doskonałe związki kończyć. Odchodziłam, chociaż nie było mi łatwo. Nigdy nie jest łatwo. Ale nie warto tkwić w nieszczęśliwym związku. Trzeba szukać swojej połówki przez całe życie. Niestety, kobiety często pozostają w związkach z lenistwa i ze strachu. Myślą: mamy dom, dzieci, wspólny stół. Jak to później będziemy dzielić? I tak tkwią. A przecież jest tylu mężczyzn na świecie. I nie wszyscy są źli.

Pani córka Kasia powiedziała: Wiem, jaką cenę mama płaci za sukces. Życie na walizkach, w hotelach. Tabletki nasenne, od których uzależnia się coraz bardziej. Tak było?

Tak jest do tej pory. Jest to zawód, który spala. Zawód okrutny, zwłaszcza dla kobiety. Rzadko komu udaje się przetrwać “ustroje i pontyfikaty”, jak ktoś o mnie powiedział. Na szczęście mam dobre geny: cerę, włosy. Ale też staram się pomagać naturze: wysypiam się, przykładam wagę do tego, co jem. W trudnych chwilach ratują mnie poczucie humoru i optymizm.

Mówi pani o sobie, że jest typem wojownika. Z kim pani tak wojuje?

Ze sobą i z całym światem. Wraz z genami dostałam na przykład tendencję do tycia. I całe życie z tym walczę. Właśnie zaczynam dwutygodniową dietę, która podobno daje szybkie efekty. Oparta jest na jajkach na twardo, pomidorach, szynce, sałacie. Potem chcę przejść na dietę bezwęglowodanową. Wojuję też z moim lenistwem.

Pani jest leniwa? Nie wierzę.

A jednak! Jak już się wyśpię, pół dnia mam z głowy. Uwielbiam też położyć się i czytać gazety. Słońce wpada do pokoju, spokój, cisza. Muszę narzucać sobie dyscyplinę. Stale noszę ze sobą notes, zapisuję, planuję, realizuję. A zawodowo? Nie chciałabym żyć tylko legendą, czyli grać stare przeboje. W mojej branży wszyscy się ścigają, trzeba być kreatywnym, różnić się od innych. Lubię udowadniać, także sobie, co to ja potrafię. Nie czekam na propozycje, sama wytyczam sobie cele. Lubię być najlepsza.

A walka płci? Ma pani za sobą kilka nieudanych związków. Czy to ci mężczyźni byli nieodpowiedzialni, czy też pani nie dojrzała do tamtych związków?

I oni, i ja byliśmy za mało dojrzali. Mężczyzna w ogóle moim zdaniem dojrzewa późno, około pięćdziesiątki. Jestem kobietą, która na ogół wiąże się z trudnymi mężczyznami. Od zawsze podobali mi się panowie niebanalni, szaleni, ale trudni. Tych, którzy się we mnie kochali, nie zauważałam. Myślałam, e, słaby! To ja chciałam zdobywać. Wybierałam mężczyzn, którzy się czymś wyróżniali, jak Daniel Olbrychski, Krzysztof Jasiński. Fascynowali mnie. Naiwna, sądziłam, że skoro ja im daję tyle uczuć, to oni muszą tak samo mocno się starać. Z czasem jednak zaczynałam dostrzegać w nich wady, których nie mogłam zaakceptować. I ich zostawiałam. A wtedy oni wpadali w zdumienie. Dlaczego? Przecież było tak pięknie.

Wiążąc się z kolejnymi trudnymi partnerami, nie uczyła się pani na błędach?

Kierowałam się sercem. Zakochiwałam się i już. Mimo to wiedziałam, że nie jest to właściwy obiekt i powinnam raczej uciekać. Ale kobieta nie ucieka. Chociaż wszyscy będą jej powtarzać: to nie jest mężczyzna dla ciebie, musi się sama o tym przekonać na własnej skórze.

Przyjaźni się pani ze swoimi “eks”?

Dzisiaj mam niezłe kontakty. Wcześniej ja mogłam, ale oni nie chcieli. Były emocje, zbyt bolesne rany.

Czy ten ostatni, dojrzały związek z Andrzejem Dużyńskim spełnia pani oczekiwania?

Poznała nas Agnieszka Osiecka. Zawsze powtarzała: Mańka, ty musisz poznać inżyniera, nie artystę. I to ona nas wyswatała. Przystojny, typ sybaryty z cygarem. Choć rodzina go ostrzegała: Źle skończysz z kobietą z dwójką dzieci. I na dodatek z artystką! Boże, ona roztrwoni ci majątek!

Zakochanie następuje podobno w ciągu 30 pierwszych sekund. Co sprawiło, że zapaliło się u pani to światełko?

Jego wygląd misia. Duże bary, opiekuńcze. Poznaliśmy się w Hotelu Europejskim. Agnieszka siedziała w barku z kobietą Andrzeja, której ja nie znałam. W pewnym momencie przyszedł po swoją partnerkę. Wymieniliśmy spojrzenia i Amor nas ustrzelił. Ja byłam wtedy z malutkim Jaśkiem. Synek zaczął marudzić, że chce natychmiast wracać. Andrzej zobowiązał się go odwieźć. A Jasiek, który miał chorobę lokomocyjną, zwymiotował w jego pięknym, pachnącym audi. Ale dla niego nie miało to znaczenia, bo już był we mnie zakochany.

Kiedy poznaliście się, był znanym playboyem, związanym z inną kobietą. Nie bała się pani kolejnego trudnego związku?

Nie kalkulowałam. Miał trzydzieści lat, lubił się bawić. Prowadził autoryzowany serwis Peugeota i jak na tamte czasy miał sporo pieniędzy.

Nie miała pani wyrzutów sumienia, że rozbija związek?

Mężczyzna zwraca uwagę na kobietę wtedy, kiedy w jego związku nie dzieje się najlepiej. On mówił, że jego uczucie do tamtej kobiety się wypaliło. Skoro tak twierdził…

I znów postąpiła pani wbrew przyjętym obyczajom. Najpierw urodziła mężowi syna i dopiero po dwóch latach wzięliście ślub. Mąż zdał egzamin z ojcostwa?

Absolutnie. Jędrka rozpuszcza, ale też dba o jego edukację. I są efekty. Ja moich starszych dzieci tak nie kontrolowałam i stąd ich niekończące się studia.

Sprawdził się jako ojczym?

Miał traumatyczne przeżycia. Dzieci go nie akceptowały. Ja torpedowałam jego metody wychowawcze, stając po stronie Jaśka i Kasi.

Kasia nie wytrzymała tej atmosfery. Po 18. urodzinach wyprowadziła się z domu.

Ona uciekła! Wpadła w nie do końca fajne towarzystwo, przestała się uczyć. Pojechała do chłopaka poznanego przez internet. Na szczęście okazał się przyzwoitym człowiekiem. Potem pojechała do Krakowa, do ojca. Tam skończyła szkołę, zdała maturę, tam też studiuje zootechnikę. Jasiek po maturze wolał mieszkać sam. Więc kupiłam mu mieszkanie na Ursynowie. Trochę studiował na UW, potem wyjechał do Krakowa studiować filozofię.

Jak układają się stosunki pani dzieci z rodziną ich taty (Krzysztofa Jasińskiego – od red.), jego żoną Beatą Rybotycką i przyrodnią siostrą Zosią?

Mają świetne kontakty. Jest w tym duża zasługa Beaty, jej mądrości, a poza tym Jasiński dojrzał. Krzysztof zawsze był bardzo rodzinny. Lubi zgromadzić wokół siebie najbliższych. Wybudował dom na Mazurach i tam odbywają się rodzinne spotkania. Trochę mi żal Beaty, że musi tolerować poprzednie żony i dzieci z jego wcześniejszych związków. Ja też bardzo lubię Zosię. Fascynuje się rockiem, metalem. Chodzi blada i w czerni. Zazdrości mi trampek z trupią czaszką. Zawsze pamiętam, żeby kupić jej jakiś gadżet.

Czy w tym mazurskim domu jest miejsce dla pani?

W tym roku chciałabym wpaść na ryby. Myślę nawet, że mąż też by tam chętnie ze mną pojechał, tylko mu trochę głupio.

Pani Marylo, powspominajmy. Dwadzieścia lat temu brali państwo ślub. Pamięta pani ten dzień?

To był 13 lutego. Mąż powiedział, że cieszy go ta data, bo 13 lutego brał ślub także jego ojciec. Świadkami byli Agnieszka Osiecka i Seweryn Krajewski. Z Chin przywiozłam przepiękny stalowy jedwab, koleżanka uszyła mi garsonkę. Miałam czerwoną bluzkę i czerwone szpilki. Po ślubie spędziliśmy we czworo wieczór w restauracji. Potem mąż wynajął pokój w hotelu Victoria, ale był takim pracusiem, że rano mnie tam porzucił. Obudziłam się i nie było męża. Natomiast ślub kościelny to ja mam obiecany. Marzę o góralskim weselu w Zakopanem. Ale jakoś się nie mogę tej uroczystości doczekać.

Co po 20 latach małżeństwa liczy się najbardziej?

Wzajemne wsparcie, życzliwość. Związek dwojga ludzi to trudne przedsięwzięcie. Przez pierwsze lata często idealizujemy partnera, bo jesteśmy pod wpływem chemii. Po trzech latach okazuje się, że to zupełnie inny człowiek, ze swoimi przyzwyczajeniami, upodobaniami, widzeniem świata. Trzeba się dotrzeć i przestrzegać pewnych reguł. Staram się dbać o męża. Na przykład o jego dietę. Mąż postanowił przerzucić się na ryby. Teraz muszę cały czas kombinować, gdzie i jakie ryby mu kupić.

Co dziś przygotuje pani na obiad?

Krewetki z kaszą gryczaną.

Potraficie się jeszcze na spacerach trzymać za ręce?

Nie chodzimy na spacery. Ale jak siedzimy na kanapie, to czasem trzymamy się za ręce. Nie wyobrażam sobie życia z mężczyzną, który byłby mi obojętny. Miłość to podstawa. Ale my także się lubimy. Lubimy ze sobą rozmawiać, przebywać. Zdajemy sobie sprawę, że nikt nie jest doskonały, każdy ma wady. Na szczęście z wiekiem przychodzi taka mądrość życiowa, która pozwala te wady zaakceptować. Mówiąc krótko – sielanka! Nauczyłam się tak postępować, żeby w domu nie było złej atmosfery. Wojuję w ramach rozsądku. Wiem, kiedy ustąpić albo sprawić wrażenie, że ustępuję. Byłam drobiazgowa, czepliwa. Wiem, że do niczego dobrego to nie prowadzi. Kiedyś wydawało mi się, że męża można zmienić. Ale to jest niemożliwe i lepiej się z tym pogodzić. Nauczyłam się też, że mężczyzny nie należy krytykować. Znajoma powiedziała mi kiedyś, że ma patent na mężczyznę: słucha tego, co mówi, i na koniec wyznaje, że czegoś tak mądrego jeszcze nie słyszała.

Żadnych spięć? Nie wierzę!

Mieliśmy i trudne momenty. Zwłaszcza kiedy mąż wydawał moje płyty, wielokrotnie chciałam go zabić, a on mnie udusić. Teraz też czasem dochodzi do sporów. Mam zwyczaj się nabzdyczać. Na przykład wczoraj byłam zmęczona, a mąż wyciągnął mnie na spotkanie ze znajomymi. W dodatku nie dał mi dojść do słowa. No to się obraziłam. Wieczorem zapytał: Czuję, że jesteś nadęta? Powiedziałam: No bo jestem. Ale właściwie już sama nie pamiętałam, o co się nadęłam.

Nie złości panią, że kobieta w związku musi starać się dwa razy bardziej niż mężczyzna?

Nie ma sensu się buntować. Tak jest i koniec. Ja nie uważam, że mężczyzna powinien sprzątać mieszkanie. On jest stworzony do innych zadań. To myśliwy, który musi upolować i zapewnić kobiecie dostatek. Natomiast kobieta powinna dbać o dom, wychowywać dzieci.

Radzi się pani męża w sprawach zawodowych?

Codziennie. To mój guru. Jestem osobą porywczą. Mówię: Najchętniej zabiłabym tego kogoś. Uspokaja mnie: Poczekaj, jeszcze nie zabijaj. Ja także interesuję się pracą męża. Ponieważ on produkuje nakrętki do wód mineralnych, znam ich rodzaje, na przykład wiem, które wody są dobre, a które oszukane, znam ludzi, z którymi pracuje.

Jaka jest pani prywatnie? Jaka jest Maryla pozaestradowa?

Bardzo spokojna. W domu mogę się godzinami nie odzywać. Czytam, oglądam telewizję, zaglądam do internetu. Mąż oczywiście ma władzę, więc on trzyma wszystkie piloty. Ale czasem, jak chcę coś obejrzeć, ustępuje.

Pani obowiązki domowe?

Polegają na dozorowaniu. Są panie, które sprzątają, pani Jola, która zajmuje się kuchnią i zwierzętami. Mamy psa owczarka staroniemieckiego z długą szarą sierścią, kota staruszka i dwa koty norweskie leśne, które są postrachem okolicznych psów. Mąż lubi dbać o ogród. Zima nie zima, chodzi boso i ogląda swoje drzewa.

Jędrek wyjechał na studia. Jak pani przeżyła rozstanie?

To było przykre. Nagle zrobiło się strasznie cicho. Najpierw Jędrek wyjechał do Londynu. Odwiedzaliśmy go, on przylatywał na weekendy. Teraz studiuje media i komunikację w Stanach. Byliśmy u niego dwa razy. On przyjechał na Boże Narodzenie, a wkrótce są wakacje.

Jak często spotyka się pani ze starszymi dziećmi?

Kasia często wpada. Z Jaśkiem spotykam się raczej w Krakowie podczas moich pobytów zawodowych. Zwykle spotykamy się na śniadaniu u Jaśka. Kasia przywozi prowiant, bo syn na ogół ma pustą lodówkę. Przygotowuje śniadanko takie jak lubię: rzodkieweczki, twarożek, podgrzewa bułeczki. Słuchamy muzyki.

Ingeruje pani w życie dzieci? Zna ich marzenia, partnerów?

Nie zawsze, ale mniej więcej się orientuję. Zwykle się nie wtrącam w ich związki. Myślę, że odkrywanie świata metodą prób i błędów jest na swój sposób przyjemniejsze niż korzystanie z czyichś dobrych rad. Własne doświadczenia bardziej zapadają w pamięć niż rady matki.

Jasiek jest już panem magistrem?

Ależ skąd. Rzucił filozofię i postanowił zostać muzykiem. Ale już słyszę o reaktywacji filozoficznej. Mam nadzieję, że jednak wróci na studia. Tłumaczę mu, jak trudno jest wyżyć z muzyki. Niedawno odnalazłam rodzinę Rodowiczów w Stanach. To stara emigracja, jeszcze z końca XIX wieku. I oni założyli zespół THE RODDIES -od nazwiska Rodowicz. Codziennie koncertują. Ale tak naprawdę pracują w swoich zawodach, a po pracy grają.

Czym zajmuje się Kasia?

Jest na czwartym roku zootechniki. Ma dwa konie, to jej wielka pasja, świetny słuch i niebywałą wiedzę o muzyce epoki swingu i początkach bigbitu. Zna cały amerykański repertuar.

Czy jest coś, czego zazdrości pani innym kobietom?

Szczupłej figury, którą odziedziczyły w genach. I mogą jeść to, co lubią. Nie przestrzegają diet. To niesprawiedliwe!

Czy czasami myśli pani o przyszłości?

Żyję chwilą. Przecież jest cudnie.

rozmawiała: Małgorzata Jungst
zdjęcia: materiały prasowe
źródło: Dobre Rady 6/2008

Powrót