Z Marylą Rodowicz rozmowa o łowieniu ryb

Już trzecie pokolenie nuci jej piosenki, podziwia barwną osobowość, niespożytą energię oraz niezwykle pasje: kiedyś szybkie samochody, dziś – zamiłowanie do wędki.

Jak to możliwe, że pani – kobieta wulkan, z olbrzymim temperamentem przeobraża się w niezwykle cierpliwego rybaka?

Na scenie jestem żywiołowa, w życiu – spokojna i opanowana. W łódce potrafię siedzieć godzinami. Jestem bardzo cierpliwa. Wpatrywanie się w spławik – drgnie czy nie – to zajęcie hipnotyczne. Pasjonujące: nic… bierze… Zaciąć? Trzeba wiedzieć, kiedy.

Skąd się wzięta ta pasja?

Kiedy poznałam Krzysztofa Jasińskiego, który jest zapalonym wędkarzem, pojechaliśmy na wakacje na Mazury, pod namiot (byłam wtedy w zaawansowanej ciąży, z pierwszym dzieckiem). Do ogromnego jeziora wpadała rzeczka, a u ujścia rzeki ryby świetnie biorą. Zresztą całe jezioro było rybne. Co rzut wędką, to ryba. Wciągnęło mnie to. Miejsce polecił Wiktor Zborowski. Całymi dniami łowiliśmy. Potem Krzysztof, który jest dobrym kucharzem, smażył ryby i marynował. Jedynym mankamentem była pogoda – zaledwie 10 stopni i deszcz.

Ale w deszczu najlepiej biorą?

Właśnie. Podczas deszczu, zwłaszcza przed burzą, szaleją. Łowiliśmy z pontonu. Wprawdzie miał drewnianą podłogę i był duży, ale nie było to zbyt bezpieczne. Potem, gdy dzieci podrosły, zaczęłam wynajmować na Mazurach dom nad jeziorem. Oczywiście łowiłam ryby całymi dniami. Ostatnio starsze dzieci spędzają wakacje u swojego ojca, też nad jeziorem, tam łowią. Ja trzy lata nie byłam na Mazurach i już zaczyna mi i jezior, i ryb -brakować.

Pani obecny mąż nie lubi łowić ryb?

Stwierdził, że na Mazurach nie ma towarzystwa, jest nudno i wyciągnął mnie do Juraty. Przedtem dwa razy był ze mną na rybach, ale strasznie się nudził, więc tupał nogami, moczył dłonie w wodzie – krótko mówiąc płoszył ryby. Zresztą mnie denerwuje pasażer w łódce.

Przejdźmy teraz do robaków.

Nie ma łowienia bez robaków. Przed laty można je było dostać u fryzjera w Szczytnie i w spożywczym w Jedwabnem. Wchodziło się do fryzjera i pytało: Czy ma pan robaki? A wszyscy patrzyli zdumieni. Podobnie w spożywczym. Teraz w Szczytnie są w sklepach wędkarskich, a w Jedwabnem – w elektrycznym.

A kopała pani robaki?

Rosówki wyłażą po deszczu. Chodziłam z latarką, zbierałam. W kompoście też są takie czerwone robaki. Łopatką się grzebało. Najczęściej kupuję pudełeczko białych, tłuściutkich, krótkich robaków. Nadziewam ze trzy na haczyk -kanapkę przygotowuję rybkom. Mogę wszystko robić z robakami poza jednym – nie prowadzę ich hodowli na zepsutym mięsie.

Ma pani jakieś specjalne wędki?

Nie umiem łapać na wędkę z kołowrotkiem; jakoś mi się żyłka plącze. Muszę mieć możliwie najdłuższy, lekki kij z żyłką, przypon (dowiązaną na końcu żyłkę), haczyk. I oczywiście ciężarek. Czasami moja żyłka jest za gruba, bo wydaje mi się, że do złowienia dużej ryby potrzebna jest bardzo gruba żyłka, inaczej nie wytrzyma. Dzieci się śmieją ze mnie, że idę łapać rekina.

Porozmawiajmy o stroju…

Nie noszę specjalnych strojów dla wędkarzy. Lubię wojskowe panterki, czapki i to różnych armii: amerykańskiej, niemieckiej, polskiej – mam np. rosyjską czapkę, którą podarował mi po koncercie jeden z widzów – rosyjski żołnierz. Poza tym na wypadek deszczu peleryny, kalosze.

Tubylcy podglądają Marylę – wędkarkę?

Raczej wczasowicze i harcerze. Czasem podpływają i płoszą mi rybę. Rozkładają się na naszym pomoście, chociaż napisaliśmy, że wejście grozi śmiercią i kalectwem. Przez lornetki mnie obserwują.

A wędkarze?

Kiedyś bardzo sympatycznie zachował się pewien Niemiec. Żeby ryby brały, robi się im zanętę, wtedy przypływają w miejsce, gdzie się ją rozrzuca. Ten Niemiec to robił systematycznie przez parę tygodni. Kiedy przyjechałam, powiedział, że już wyjeżdża, ale proszę, zostawia mi to zanęcone miejsce – dobre, bo przychodzą liny. I rzeczywiście złapałam ich mnóstwo. Zanęta musiała być dobra, ale i miejsce było fantastyczne – bagnisty, porośnięty teren. Wyspecjalizowałam się w linach. Inna rzecz, że trzeba też mieć szczęście. Kiedyś dołączyłam do wędkarzy – przyszłam, zarzuciłam wędkę i od razu złapałam lina, podczas gdy oni bez rezultatu tkwili nad wodą kilka godzin. Przypadek.

Jaką potrawę z ryb lubi pani najbardziej?

Smażonego węgorza.

Złapanego przez siebie?

Nie, to wyższy stopień wtajemniczenia. Trzeba postawić na całą noc specjalną wędkę z dzwoneczkiem. Węgorze podpływają na płyciznę, do brzegu, nawet wypełzają na piasek, żeby się wycierać. Zdarza się, że silny węgorz wciąga wędkę. Ja kupuję węgorza, sama potem patroszę, kroję.

Delikatna kobieta nie przeżywa z tego powodu żadnych sensacji?

Nie. Smażę węgorza na maśle dosyć długo, podduszam go potem. Najlepszy jest gdy doda się do niego także śmietany i kopru. Znam jeszcze inny sposób z Kaszub. Smaży się węgorza i wkłada do marynaty albo surowego – do wody z octem, gotuje w słoikach przez godzinę. Pycha.

Czy pani ma swojego idola – wędkarza?

Jest taki. Do późnej jesieni mieszka nad jeziorem w Nartach. Ma ksywkę Bankier, bo pracował w banku. Jest na emeryturze, ma mapę dna jeziora, więc dokładnie wie gdzie jest górka, a gdzie dół. To ważne, bo tam gdzie jest spadek, biorą szczupaki. Bankier jest od nich specjalistą i bije rekordy w całej okolicy. Nawet jak jest zła pogoda, widzę na jeziorze jego łódeczkę. Zdarza się, że w spożywczym spotykam Krzysia Daukszewicza który też w tamtej okolicy ma letni domek. Czasem na pytanie, jak biorą ryby, Krzyś odpowiada: marnie. A storo tak mówi Daukszewicz, to rzeczy-wiście jest marnie. Ale to nie dotyczy Bankiera. On łowi zawsze. Bankowo. To prawdziwy zawodowiec.

Czas wędkowania to także czas przemyśleń?

Przede wszystkim czas wyłączenia się. Wspaniały relaks. Przyroda, cisza, tylko jakieś żaby słychać…

Pojedzie pani tego lata na Mazury?

Uwielbiam patrzeć na jezioro, na spokojną wodę. Kiedy zrywa się wiatr, od razu panikuję, najczęściej więc ustawiam się bliska brzegu, żeby zawsze zdążyć wrócić na czas. Zdarzało mi się już – przy bardzo silnym wietrze i dużej fali – że wiosłowałam i stałam w miejscu. Takich momentów się boję. Ale kiedy jest spokojnie… Boże, jak pięknie jest siedzieć, zarzucić wędkę, patrzeć na spławik…

rozmawiała: Ewa Piasecka
zdjęcie: archiwum Maryli Rodowicz
źródło: Claudia 1999/ Spotkanie przy kawie

Powrót