Trzynastka nie jest feralna

Jak się czuje Jasio?

Jasio ma już cztery miesiące i rozwija się znakomicie.

A mama?

Też się nieźle rozwija.

A czy mama jest dla Jasia dobrą mamą?

Byłaby zupełnie dobra, gdyby przebywała z nim cały czas. Bo o to chodzi, że matka musi być jak najwięcej z dzieckiem, a jednak całymi dniami mnie nie ma, bo jak rano wychodzę do pracy, to często wracam późno. Jeśli akurat przypadkowo nie śpi, to “pogadam” z nim sobie. Wiem, że powinnam być cały czas z dzieckiem, ale w moim zawodzie nie ma instytucji urlopu macierzyńskiego. Wszystkie przerwy, wszystkie urlopy estradowiec planuje sam. Taki to już zawód, w którym efekty chce się widzieć natychmiast. I ciągle chce się robić coś nowego, przynajmniej ja chcę, w związku z czym sama nawalam sobie dużo pracy na głowę i muszę się z tego wywiązywać. Całe dnie są zajęte, ale Jasiek jeszcze o tym nie wie, choć chyba odczuwa brak mamy.

Ma pani teraz dużo pracy…

Mam.

A konkretnie?

Pracuję teraz jednocześnie nad trzema dużymi programami telewizyjnymi, z czego dwa są wyko-nywane prawie całe ,,na żywo”, do nich szczególnie trzeba się przygotować, zwłaszcza że zespół akompaniujący został umniejszony do minimalnego składu. Występuję bowiem tylko z jednym gitarzystą, Andrzejem Kleszczewskim, poprzednio członkiem jazzowego duetu gitar klasycznych “Completorium”. Ale, na przykład, udział w programie Studia 2 z serii “Wielobój gwiazd” wymaga większego składu instrumentalnego, bo sala katowickiego “Spodka” jest ogromna. Próbuję więc z zespołem, który jest akurat pod ręką, a ponadto kompletuję chórek, przesłuchuję właśnie kandydatów, bo taki chórek chciałabym mieć na stałe. Oczywiście, wymaga to także wielogodzinnego pobytu w magazynie telewizyjnym, gdzie wybieram kostiumy, ponadto trzeba omówić występ z reżyserem itede. Inna sprawa – przyjeżdża Joe Dassin, francuski piosenkarz, z którym już kiedyś zrobiłam wspólny program telewizyjny w pszczyńskim zamku. Zaproponowano mi, żeby zrobić wspólny program po raz drugi. Ale chcę zaśpiewać coś nowego. Właśnie dostałam parę dni temu od Wojtka Młynarskiego takie boogie-woogie “Fruwa twoja marynara”, takie boogie mieszczące się całe w realiach początku lat pięćdziesiątych. Piosenkę już nagrałam, ale musiałam wymyślić jakąś oprawę do tego, więc kolejny pobyt w magazynie, wyszukiwanie ciuchów bikiniarza i bikiniary.

Młodsza pokolenie nie wie o co chodzi, więc wyjaśnię. Bikiniarz nosił specjalnie szyte buty kraciastą marynarkę, malowany ręcznie krawat, wąskie spodnie, kolorowe skarpetki i kapelusz z dużym rondem. Włosy obowiązkowo w tzw. plerezę.

Bliskie czasy, wszystkiego dwadzieścia kilka lat, a już tak odległe dla scenografów, że w parę osób zastanawiali się na czym polega strój bikiniarza. Albo bikiniary…

“Uczesanie w “koński ogon”, szeroka spódnica i na nogach pantofle – “trumniaki”.

Nie, to było później, w epoce jazzu i rock and rolla, a bikiniara w epoce boogie-woogie miała wąską spódnicę wysoko rozciętą, bluzkę w kolorowe paski i włosy na Ritę Hayworth.

A nazwa wzięła się od atolu Bikini, na którym Amerykanie przeprowadzali próby z bombą atomową. Pojawiły się wtedy na Zachodzie malowane krawaty, a u nas oczywiście zaczęto tę modę naśladować.

Tak, niedawno się o tym dowiedziałam… Ale w sumie do jednej piosenki tyle zachodu, jeszcze i choreografia, bo chcę zatańczyć klasyczne boogie i ćwiczę je codziennie w tenisówkach. A przecież poza tą piosenką śpiewam jeszcze trzy z Dassinem “na żywo”… Teksty francuskie, więc muszę się ich nauczyć w szybkim tempie.

I wszystko dla potrzeb jednego programu? Nic dziwnego, że Jasio rzadko ogląda mamę.

To jeszcze nie wszystko, bo przygotowuję taki duży program dla dzieci, składający się z sześciu odcinków. Nagrywać go będziemy w poznańskiej hali “Arena” z wielotysięczną widownią dziecięcą. Parametrowe kukły, bajkowa scenografia, będę się przebierać za różne wilki, jeździć na wrotkach jako pszczółka ze skrzydełkami, udawać klowna, różności, bardzo to będzie wesołe w sumie. Ale na przykład jazdy czy iluzji muszę się nauczyć. Wrotki w ogóle wożę ze sobą i jak będzie cieplej to potrenuję na świeżym powietrzu.

I wtedy sąsiedzi powiedzą znajomym, że ta Rodowicz oszalała, bo jeździ po osiedlu na wrotkach…

…kompletnie pijana, oczywiście, i przejechała staruszkę na pasach. Cóż, to jest druga strona popularności. Ale jest i ta pierwsza, przyjemna. Wczoraj po koncercie znalazłam za wycieraczką samochodu kartkę z podziękowaniami i miłymi życzeniami. Ludzie przysyłają mi za kulisy prezenty dla Jaśka, bardzo to wszystko fajne. Aha, oprócz telewizji są jeszcze przecież normalne koncerty. Niedawno występowałam w Bydgoszczy, przyjmowano mnie szalenie miło, powiedziałabym, że serdeczniej niż kiedykolwiek. Skład instrumentalny jest inny, więc wytwarza się na koncertach zupełnie szczególna atmosfera, jakaś bardziej kameralna, trochę nawet intymna. Ludzie inaczej reagują, przychodzą po koncercie, wzruszają się czasami…

Zajmuje się Pani oprawą plastyczną występów, choreografią, a przede wszystkim strojami. Wielu piosenkarzy to robi tłumacząc, że brak fachowców. Ale myślę, że Pani lubi to robić.

No pewnie, że lubię, jak każda kobieta. Raz, że lubię, a dwa, że chcę i potrafię sama dbać o swój wygląd.

Za stroje była Pani często krytykowana.

I tak i nie. Owszem byłam krytykowana, ale dostałam też od “Przekroju” nagrodę Złotej Ręki na najlepsze stroje estradowe. Zresztą musi być krytykowany ktoś, kto wygląda inaczej. Na początku ludzi to szokowało, ale później moda się przyjęła i miałam wiele naśladowczyń. Pamiętam, w sześćdziesiątym dziewiątym wyszłam w Opolu na estradę w kolorowej spódnicy zszytej z kawałków różnych materiałów. Pomijam już, że boso, bo nie miałam butów pasujących do tego, ale w sumie wytworzył się pewien styl. Jak wyszłam w tej spódnicy, włosy przepasałam opaską, było to inne. Potem dziewczyny zaczęły nosić kolorowe spódnice i przepaski. W końcu było to zgodne z modą światową, taką stylizującą na folk, na ludowość. Zresztą dziewczyny ładnie w tym wyglądają.

Jeżeli już jesteśmy przy czasach dawniejszych… Na zawodowej estradzie występuje Pani trzynasty rok. Patrząc na te lata – czy Pani jest z siebie zadowolona?

Ogólnie tak. Ogólnie tak…

A różnica pomiędzy Marylą Rodowicz, która śpiewała na festiwalu w Opolu “Mówiły mu”, a dzisiejszą, po wszystkich sukcesach i doświadczeniach, piosenkarką ze ścisłej czołówki naszych artystów estrady, słowem Marylą Rodowicz, którą stać na atrakcyjny recital, która sama przygotuje oprawę, zagra, zaśpiewa, zapowie…

Różnica… No cóż, ja wtedy nie miałam wielkiego pojęcia o śpiewaniu, śpiewałam wszystko tak samo, trochę monotonnie. Przez te lata wielu rzeczy się nauczyłam, przede wszystkim rzemiosła estradowego, bo przecież na nim opiera się całość. Oczywiście, nie nauczyłam się wszystkiego, czego mogłam lub powinnam się nauczyć. Zasadniczą sprawą jest przecież chęć nauczenia się.

Żeby zostać świadomym swych celów artystą nie wystarczy chęć, trzeba mieć jeszcze odwagę powiedzenia sobie, “to nie jest dobre, trzeba spróbować inaczej”, albo “z tym zespołem niczego więcej nie osiągnę”. Odwagę, którą nie wszyscy posiadają, odwagę zrezygnowania z osiągniętego sukcesu, żeby osiągnąć jeszcze większy. Odwagę ryzyka, które przecież istnieje.

Opłaca się ryzykować, szukać w sobie nowych możliwości, w nowej muzyce, zaskakiwać słuchać proponować coś innego. Inaczej się człowiek i artysta nie rozwinie. I życie byłoby nudne.

Śpiewała Pani ballady, muzykę, nazwałbym ją folkową, piosenki z rozbudowanymi aranżacjami orkiestrowymi, śpiewała Pani pastisze swingowe z muzyczką lat trzydziestych. Ale poza pewnym charakterystycznym, własnym stylem wokalnym a la Maryla, który wydaje się nie do podrobienia, jest u Pani coś, co można by określić, jako autoironię, jako dystans do własnej osoby, taki swoisty luz estradowy, , który na przykład znakomicie się sprawdza w kabarecie Olgi Lipińskiej.

Mam poczucie humoru. Lubię luz i swobodę. Nie cierpię pretensjonalności i szpanu.

Czy fakt, że po trzynastu latach potrafi Pani nie tylko śpiewać od siebie, ale i pastiszować najróżniejsze style, świadczy, że je Pani już dojrzała artystycznie?

Nie wiem, to Pan powiedział.

Teraz na “nie”. Jak dotąd nie zagrała Pani w filmie muzycznym.

No w kilku grałam, ostatnio w telewizyjnych filmach “Hak” i “Dziewczynka z zapałkami”.

Ale w pełnometrażowym, fabularnym filmie muzycznym, nie.

Bardzo bym chciała, tylko u nas nikt nie robi takich filmów. Owszem, były plany nakręcenia komedii muzycznej, ale jakoś się rozwiały. A można by siłami naszych wykonawców zrobić całkiem fajną rzecz. Bardzo bym chciała.

Młodzież chyba też. A propos młodych i najnowszej mody. Nigdy nie zaśpiewała Pani niczego związanego z muzyką disco.

Teksty piosenek disco są o niczym. Ale chętnie zrobiłabym pastisz, coś w tym stylu: “Disco, jesteś przy mnie blisko, ty i moje psisko och jak tu jest ślisko…” Zrobić taki zbiór absurdów, taki stek “niców”, żeby to aż było śmieszne. W ogóle lubię absurdy w piosenkach, mam wyczulone ucho do tekstów. Współpracuję ze świetnymi autorami, choć zdarzało mi się dać plamę. Ale teraz, na przykład, dostałam świetny tekst nieznanej autorki i go zaśpiewam. Warunkiem jest bowiem materiał, a nie znany autor.

A muzyka? Nigdy Pani nie komponowała.

Kompozycja to sprawa bardziej skomplikowana, niż to się wydaje ludziom, którym się łatwo komponuje. Za mało umiem, po prostu. Chciałabym się podszkolić teoretycznie, konkretnie w harmonii. Owszem, aranżując piosenkę wymyślam wszystkie głosy, bywa, że linie melodyczne dla poszczególnych instrumentów. Ostateczny kształt utworu w dużej mierze zależy ode mnie, od mojej inwencji, ale bardziej posługuję się intuicją iż umiejętnościami.

Ciągle wiec się Pani uczy.

Bez przerwy. Choreografia, ruch sceniczny, technika wokalna. Będąc w czołówce krajowej trzeba równać do najlepszych w czołówce światowej. A poziom światowej rozrywki jest niesłychanie wyśrubowany. Widziałam w Londynie “Hair”. Jedną z głównych ról grał aktor grywający dotąd repertuar klasyczny, zwłaszcza szekspirowski. A jak on zaśpiewał! Jak to się mówi: “mózg staje i buty spadają”. Ta ich wszechstronność estradowa! Bo osobowość osobowością, ale wszystko opiera się na rzemiośle. Widział Pan u nas balet tańczący równo? Bo ja zagranicą już widziałam. Nie ma cudów, trzeba ostro pracować. Przykład: mam nagrać w Anglii longplaya, więc muszę za-dbać, żeby moja angielszczyzna była bez zarzutu, żeby do akcentu nikt nie miał zastrzeżeń.

A czy jest Pani pracowita?

Bardzo. Mam dużą umiejętność koncentracji i dobrą wytrzymałość fizyczną, bo zdrowie mam jak rzepa. Potrafię dużo pracować bez zmęczenia. Często jest tak, że ja w formie, a moi współpracownicy już padają. Odbijam to sobie później, kiedy jestem zrelaksowana i leniuchuję, kiedy po prostu się odprężam. Zresztą najważniejszą siłą jest chęć zrobienia czegoś nowego, ciekawego, atrakcyjnego. Dlatego nie lubię propozycji artystycznych, które niczego nowego nie wnoszą. Trasy koncertowe to często mechaniczne powielanie ustalonego schematu i dlatego dłuższa trasa mnie wyczerpuje, nuży i męczy.

Ale w Suchedniowie, Jastrzębiu i Stargardzie też czekają na Marylę Rodowicz osobiście.

Dlatego jeżdżę na koncerty. Osobiście.

Zdobyła Pani w swojej karierze estradowej masę nagród na najrozmaitszych festiwalach krajowych i zagranicznych. Wygrywała już Pani najróżniejsze plebiscyty popularności słuchaczy – telewidzów, czytelników, na koncertach komplety, ciągle wiele propozycji artystycznych. Czy nie uważa pani, że coś się wszystko za bardzo udaje?

Mam szczęście w życiu. Ponadto jak się czegoś chce, to nie ma siły. Musi się udać.

A co chciałaby Pani powiedzieć od siebie dla czytelników “Razem”?

Żebyśmy zawsze byli razem.

rozmawiał: Marian Butrym
zdjęcia: materiały prasowe
źródło: Razem 1980

Powrót