Trzeba dostrzegać urodę istnienia

Gwiazda dla “Ad Astry”, czyli Maryla Rodowicz w krótkim, acz treściwymi wywiadzie opowiada o tym, w czym tkwi siła jej muzyki i jak to jest wykonywać tysięczny raz ten sam utwór. Zapraszamy do lektury.

Pani piosenki Polacy znają bez względu na wiek. To trochę tak, jak w przypadku Boba Dylana, Madonny, Tiny Turner i Rolling Stonesów. Co czuje osoba, której twórczość jest najlepszym przykładem na to, że muzyka łączy pokolenia?

Nie zajmuję się rozmyślaniem o swoich dokonaniach na co dzień. Skupiam się raczej nad tym, co mam do zrobienia. Natomiast nieustająco zadziwia mnie publiczność, że różne pokolenia, że znają repertuar, że młodzi akceptują moją muzykę.

A co uważa Pani za największy atut Pani piosenek, pozwalający dotrzeć do tak zróżnicowanego wiekowo słuchacz? Czy jest w ogóle na to jakiś uniwersalny środek?

Na pewno atutem są doskonałe teksty, dobrze napisane literacko, z przesłaniem, hitowa muzyka i fakt, że kilkadziesiąt utworów zostało wylansowanych przez media.

Pozwoliłem sobie w pierwszym pytaniu porównać Panią do Madonny. Teraz jednak myślę sobie, że był to błąd. Amerykańska wokalistka utrzymuje się na topie, jednak trzeba zauważyć, że z każdą kolejną płytą przystosowuje się do rynku muzycznego. Pani wręcz przeciwnie – nie potrzebuje stosować tego typu zabiegów. Przykład albumu “Jest cudnie”, który nie jest przecież typowo komercyjnym, popowym materiałem. Nie bała się Pani, że płyta zostanie niezauważona w zalewie słodkiej, landrynkowej wręcz twórczości innych polskich wokalistek?

Za każdym razem, kiedy nagrywam nową płytę, boję się o jej przyszłość, o to, jak będzie przyjęta przez odbiorców, czy będzie zauważona przez krytykę. Mam szczęście do producentów – Kondracki, Smolik. Do tego świetni moi muzycy.

Na koncercie w Tarnowie momentami zwracała się Pani do publiczności z pytaniem, jaką piosenką chcieliby teraz usłyszeć? Skąd pomysł na taką formę interakcji z ludźmi?

Zwykle publiczność prosi o różne piosenki, stąd moje pytania, ponieważ i tak zawsze wykrzykują swoje propozycje.

Dzięki temu zabiegowi usłyszeliśmy najnowsze utwory, jak i największe przeboje, typu “Małgośka” i “Niech żyje bal”. Śpiewała je Pani zapewne już setki, może i tysiące razy. Jak to jest wykonywać hit po raz kolejny? Zaczyna się nienawidzić taki utwór, czy dalej gra się go z takim samym zapałem, jak wcześniej?

Znajduję w sobie radość z kolejnego, tysięcznego wykonania utworu. Napędza mnie muzyka i dźwięki moich muzyków.

Już na sam koniec. Na ostatniej płycie śpiewa Pani “choć już życia psiamać popołudnie – jest cudnie”. Faktycznie uważa Pani, że jest cudnie?

Bywa cudnie, trzeba chcieć tylko dostrzegać urodę istnienia.

Dziękuję za wywiad, poświęcenie czasu i wspaniały koncert w Tarnowie.

rozmawiał: Mateusz Kołodziej
zdjęcie: Mateusz Zaczkiewicz
źródło: ad astra 5/2010

Powrót