To życie wybrało za mnie mój zawód

MARYLA RODOWICZ. Piosenkarka, królowa polskiej estrady śpiewa „od zawsze”. Na scenie przy­daje się sportowe zacięcie – twierdzi. Niepoddawanie się porażkom, dawanie z siebie wszystkiego i nie­ugięta siła woli. I pewność, że suk­ces wymaga uczciwej pracy, bez oszustw i obijania się.

MARYLA RODOWICZ: JAK TYLKO DOSTAŁAM SIĘ NA AWF, ZACZĘŁAM ŚPIEWAĆ

W latach 50. lekkoatletyka w Polsce była bar­dzo popularna. Moja przygoda ze sportem za­częła się w piątej klasie. W wieku 14 lat zosta­łam mistrzynią Polski Północnej w biegu przez płotki w kategorii młodziczek. Mój rekord to 12,7 sek. na 80 m. Okazało się, że mam super- kondycję ruchową, szybko się uczyłam. Ten wynik osiągnęłam właściwie po jednym letnim obozie. Podobało mi się, że sport jest czy­sty i wymierny, że treningi dają efekty, a wszyst­ko zależy ode mnie. Trenując codziennie, by­łam coraz lepsza i znajdowałam w tym wysił­ku przyjemność. Ale okazało się, że śpiewanie było pasją najsilniejszą, organiczną. Już od szkoły podsta­wowej. Śpiewałam w szkole, w domach kultury, na ama­torskich przeglądach, konkursach. Strasznie przeżyłam sytuację, gdy w 1962 r. brałam udział w eliminacjach do I Festiwalu Młodych Talentów w Szczecinie i choć komi­sja zakwalifikowała mnie do finału, nie wystąpiłam. Ter­min zbiegał się z Lekkoatletycznymi Mistrzostwami Pol­ski Młodzików, w których zdobyłam mistrzowski tytuł w sztafecie 4×100 m. Jednak gdyby mnie wtedy zapyta­no, co chciałabym robić w życiu, bez wahania odpowie­działabym: śpiewać i być na scenie.

Moja kariera sportowa załamała się w połowie liceum. Miałam dwóję z matematyki. Groziło mi powtarzanie ro­ku. Dyrektor szkoły zabronił mi trenować, dopóld się nie podciągnę. Już nie mogłam tak intensywnie codziennie ćwiczyć. Po tych szlabanach nie byłam w stanie poprawić sportowych wyników. W trzeciej licealnej przestałam trenować i nagłym zrywem zaczęłam chodzić na zajęcia plastyczne. Miały mnie przygotować do egzaminów na ASP. Nie dostałam się. Ma­ma wysłała mnie wtedy do pracy, twierdząc, że nauczy mnie to szacunku do pieniędzy. Robiłam remanenty sklepów. Przeliczałam wszystko, co w nich było, np. w pasmanterii guziki, tasiemki, agrafki. Nie miałam jeszcze 18 lat, nie mogłam podpisywać żadnych pro­tokołów, dlatego byłam taką dziewczynką na posyłki. To był kompletnie stracony czas. Czu­łam, że mój talent wokalny się marnuje. I posta­nowiłam uciec na studia. Tym razem na AWF. Wiedziałam, że się dostanę. Byłam sprawna, miałam dobre stopnie z przedmiotów obowią­zujących na egzaminie. Poza tym chodziło mi o kluby studenckie, które wtedy były bardzo mocne, tam się naprawdę działo: kabarety, teatry offowe, kluby filmowe, zespoły muzyczne.

Przez całe studia śpiewałam w zespole bigbitowym Szejtany, który działał w słynnym klubie Relax przy AWF-ie. W 1967 r. wygrałam Festiwal Studencki w Krakowie. Ten sukces otworzył mi drogę do dalszej kariery. Były de­biuty na festiwalu w Opolu i nagroda za piosenkę „Mówi­ły mu”. To był pierwszy duży przebój. Potem festiwal sopocki, wielki świat… Nagrania dla radiowej Trójki, pierwsza płyta, trasa koncertowa… Scena pochłonęła mnie bez reszty. Niestety, na czwartym roku nie udało mi się pogodzić intensywnego życia muzycznego z zajęciami na studiach. Miałam też roczną przerwę przez zwichnięty staw barkowy i operację. Wszystko to sprawiło, że pracę magisterską napisałam częściowo. „Próba oceny świato­poglądu młodzieży na podstawie ankiet zrobionych w latach 60.”. Mam je nadal i gdybym teraz zrobiła nowe i porównała z tamtymi, wyszłaby praca doktorska!

 

autor: Ida Dawidowicz
zdjęcia: Daniel Nejman/ archiwum Maryli Rodowicz
źródło: Claudia 6/2012

Powrót