Szaro, biało, zielono i… z fantazją

Zaczęło się groźnie!… Wielki brodacz monachijski ujadał za szybą przeszklonego ganku, a mocująca się z nim gosposia wołała, że pani Maryla jeszcze nie wróciła. Gościnnie zaproponowała nam, żebyśmy weszły od tarasu, a ona psa zamknie. Niestety, cwane czarne bydlę w lot przejrzało nasze niecne zamiary i pognało w kierunku tarasu, właśnie kiedy usiłowałyśmy sforsować okratowane drzwi. Biegiem udałyśmy się więc do wejścia frontowego, łudząc się, że prześcigniemy szalejącą bestię. W trakcie tej zabawy, w krajobrazie rozkopanej ulicy peryferyjnego osiedla domków jednorodzinnych, pojawiło się auto, płynnie sunące do bramy, przy której stałyśmy skulone, by nie drażnić czarnej bestii swoim widokiem. Z auta wysiadła Maryla Rodowicz dzierżąc naręcze ciętych kwiatów. Uroczym gestem zaprosiła nas do środka.

Dom Maryli Rodowicz urządzony jest z wykwintną elegancją. Jest pełen przeróżnych rozwiązań, które dodają mu indywidualności. Ta oryginalność wnętrza kosztowała mnóstwo zabiegów, wysiłku i energii. Mąż Maryli – Andrzej (pierwszy ślubny) zgłaszał nawet pretensje, że ma ona takie szalone pomysły.

Czy nie mogłoby u nas być jak w innych normalnych domach? Zwyczajniej? Bez wydziwiania? Maryla jednak dla swojego domu zdolna jest do najwyższych poświęceń. Na przykład do podróży aż pod czeską granicę, by tam w kamieniołomach wyprosić najpiękniejszą żyłę szarego marmuru. Albo do Wrocławia, by w Hutmenie upolować mosiężne rury na balustradę. Dom częściowo projektowała słynna i niesłychanie modna Aleksandra Laska, łącząc prostotę z elegancją. Pierwsze co rzuca się w oczy w tym wnętrzu, to lustra – ogromna ich ilość. Po obu stronach schodów (znakomicie powiększają przestrzeń), na drzwiach szafek kuchennych. Wielkie lustro w złoconej ramie w livingu powieszone nad kanapą narożną z czarnej skóry.

Dominują dwa kolory – biel i szarość. Cały parter utrzymany jest w tonacji jasnej szarości. Szary marmur w holu, na szaro pomalowane framugi szafek kuchennych. Szaroczarny jest dywan i nawet ciemnoszary obraz Franciszka Starowieyskiego na jednej ze ścian.

Szafki kuchenne i obramowanie wokół prześwitu z salonu do kuchni trzeba było aż trzykrotnie malować farbą samochodową, zanim źle przesuszone drzewo przyjęło lakier. Ale za to efekt – wspaniały!

Na dole jest hol, salon i połączona z nim część kuchenna. Na górze – cztery sypialnie i jedna z dwóch łazienek. Na strychu jeszcze mały pokoik gościnny.

Mansardowa góra jaśnieje bielą: biała podłoga, skosy wyłożone boazeryjnym drewnem także pomalowanym na biało. W takim jasnym domu, chcąc nie chcąc, myśli się optymistycznie.

Maryla zawsze chciała mieć duży dom. W czasie studiów mieszkała najpierw w akademiku, potem – kiedy zaczęła już śpiewać i miała na to pieniądze – w wynajmowanych mieszkaniach. Właściciel jednego z nich wytoczył jej sprawę sądową za poogryzane przez szczeniaka boksera stołowe nogi.

Gdy po latach oczekiwania otrzymała klucze do pierwszego własnego “M” na Ursynowie, najpierw ogarnął ją szał radości, a potem czarna rozpacz. Była w ciąży (dziś Jasiek ma jedenaście lat) i nie miała dosłownie nic. Musiała sprzedać ukochane porsche, by kupić sztućce, naczynia, coś do spania i jakieś meble. Już w tym ursynowskim mieszkaniu wpadała na rozmaite szalone pomysły. Połączyła pokój z kuchnią, co dało przestrzeń, ale później tego pokoju bardzo brakowało. Mieszkanie było dwupoziomowe z tzw. pracownią, czyli wielkim hangarem na górze i częścią mieszkalną na dole. Spore, lecz niewygodne. W tymże “M” z wielkiej płyty Maryla postanowiła mieć kominek i nawet uzyskała zgodę architekta. Tyle tylko, że odbyło się jedno uroczyste palenie, cały popiół wpadł do pokoju i więcej już nie ponawiano ryzykownej próby. Maryla wpadła jeszcze na taki pomysł, by na dachu zaaranżować ogród. Na to jednak, na szczęście, już nie dostała zgody.

Teraz więc planuje wokół domu mnóstwo zieleni. Przesadziła do maleńkiego ogródka stare drzewa: modrzew, lipę i brzozę. W przeszłości marzyła o kupnie domu w Konstancinie. Z wielkim ogrodem i bardzo starymi drzewami. Musiałaby jednak przez dwa lata codziennie dawać po dwa koncerty za granicą, aby na taką inwestycję zarobić. Wróciłaby kompletnie wykończona, a dzieci zapytałyby: Przepraszamy, pani do kogo?

Ten dom to duży krok w urzeczywistnianiu marzeń. Przede wszystkim wreszcie jest przestrzeń, której zawsze Maryli brakowało. Każdy może mieć tu własne miejsce nie potykając się o innych. Można tu przyjmować gości bez obawy, że dzieci się obudzą. Rozbudowany (inaczej niż u sąsiadów) taras i ogródek wokół budynku dają pewien wakacyjny komfort. Jaka to przyjemność pić herbatę na tarasie w otoczeniu starych drzew!

Maryla chciałaby jeszcze mieć drugi taras nad garażem, a najchętniej całą tę część oszkliłaby, wypełniając ją tropikalnymi roślinami, i powstałaby taka egzotyczna oranżeria. Najgorsze jednak, że mąż ciągle jeszcze nie może przyzwyczaić się do jej pomysłów. Domu także jeszcze nie zaakceptował do końca. W ogóle był przeciwny wyprowadzce do tak odległej dzielnicy.

Życie domowe, obyczaje, przyzwyczajenia – to wszystko składa się na codzienność. Na pierwszym miejscu w domu Maryli stawia się tolerancję i sztukę kompromisu. Zwłaszcza że każdy członek rodziny odznacza się zdecydowanym, dalekim od ugodowości, charakterem. Jasiek – “poważny facet”, który na pytanie, jak ocenia swój dom, odpowiada, że nie może udzielać wywiadu bez adwokata, bo się to potem obróci przeciwko niemu. Kasia – ogromnie żywiołowa, ekspansywna, głośna i – jak prawdziwa kobieta – zmienna w nastrojach.

Najmłodszy Jędruś – pieszczoszek i przylepa, uważa, że jako najmłodszemu wiele mu się należy. Inteligentny i uparty. Najbardziej lubi piosenkę Mamy “Wsiąść do pociągu byle jakiego”. Lubi też oglądać Mamę w telewizji.

Głowa domu: Na pewno trudny i chimeryczny, a jako Skorpion nie znosi żyć pod czyjeś dyktando.

I Maryla, która całe życie zarabiała więcej od swoich mężczyzn. Nagle jest odwrotnie.
To dla mnie nowa sytuacja, przyznam – ciężka do zniesienia.
Czasem więc nachodzą ją chwile buntu.
Ale ta Maryla, na której koncertach małolaty robią owację na stojąco, a starsi panowie dostają zadyszki ze wzruszenia, ta Maryla, która chciała w piosence wybrać się z Cyganami w świat, ma silną potrzebę posiadania mężczyzny – opiekuna, zgodnego życia rodzinnego. Potrzebę stabilizacji.

Czy Andrzej odbiera to tak samo? – zastanawia się. – Kiedy go poznałam, prowadził życie salonowe. Jeździł pięknym audi 100 i mieszkał z pewną panią. Przychodził z pracy, odprężał się długo w wannie. Potem relaksował się w fotelu popijając whisky i paląc cygaro. Słuchał muzyki. Nikt mu nie przeszkadzał – żadne dzieci, żaden pies. I nagle wpadł w rodzinny kocioł. Starsza dwójka bez przerwy się kłóci. Brunet skacze i szczeka basem. Jędruś domaga się kaszki. A w samym oku cyklonu ja, nawykła od lat do decydowania, żyjąca innym rytmem niż większość kobiet. Rozumiem, jak trudno mu było się przyzwyczaić do nowej rzeczywistości, przestawić na inne tory. Zwłaszcza że jest typem wymagającego biznesmena (ma własną firmę). Musieliśmy oboje poszukać kompromisu, nagiąć się do siebie. Częściowo chyba nam się to udało.
Maryla lubi zajmować się domem. Może dlatego, że czyni to z konieczności dość rzadko. Jest wychowana na kuchni wileńskiej i czasami gotuje wileńskie potrawy. Jeden zwłaszcza przepis przechodzi w jej rodzinie z pokolenia na pokolenie. To kołduny. Babcia nauczyła przyrządzać je matkę Maryli, a potem Nina – Marylę. Nikt jednak nie potrafi gotować tak jak zaprzyjaźniona pani Kasia Przedpełska, która po wojnie długo mieszkała we Francji. Gotuje potrawy będące połączeniem kuchni wileńskiej i francuskiej. Prawdziwe poematy: duszona cykoria, pasztety, gołąbki bez ryżu, sałatki. U pani Kasi spotykamy przyjaciół i, delektując się jedzeniem, omawiamy świat i ludzi. Niech żyje bal…

tekst: K. Pytlakowska A. Tarnowska
zdjęcia: M. Januszewicz
źródło: ELa 1999

Powrót