Sama się nakręcam

W studiu działy się dziwne rzeczy! Czuliśmy, że nie jesteśmy sami.

Maryla Rodowicz, piosenkarka, ikona polskiej muzyki rozrywkowej, mówi o piłce nożnej, tekstach piosenek, Osieckiej i Krajewskim.

Jako uhonorowana tytułem ” Przyjaciel UEFA Euro 2012″ miała Pani okazję przed meczem Polska – Portugalia wizytować Stadion Narodowy: Jakie były Pani wrażenia?

Niesamowite! Stadion był pusty, była dziewiąta rano, a ja śpiewałam do kamery swoją nową piosenkę futbolową „Dalej Orły” na de mu­rawy. To jest tak ogromny stadion, że kiedy stałam na dole, czułam się jak mrówka. Dodam, że byłam tam świeżo po położeniu trawy i zakończonych wewnątrz pracach. W środku stadion jest piękny, impo­nujący. Wnętrze jest bardzo dobrze wykończone, więc nie ma wstydu!

Pani utwór „Dalej Orły” został wyróżniony w konkursie „Moja piosenka na Euro”, Czy marzy Pani o tym, żeby zaśpiewać tę piosenkę na inauguracji mi­strzostw Europy?

Myślę, że każdy chciałby znaleźć się w takiej sytuacji, ponieważ to będzie bardzo uroczysty moment i w ogóle ważna chwila dla Polski. Ale, mówiąc szczerze, nie wiem, czy będzie przewidziany czas na ja­kiś występ.

Czy Pani fascynacja piłką nożną zaczęła się od mistrzostw świata w Monachium w 1974 roku, gdzie śpiewała Pani piosenkę “Futbol”, a nasza reprezentacja zajęła trzecie miejsce?

Rzeczywiście, mieliśmy wtedy niesamowitą drużynę Górskiego i to było zaskoczenie dla całego świata, że Polacy pokonali np. Bra­zylię. Wtedy nie bardzo wiedzia­łam, o co chodzi w piłce. Wcią­gnęłam się w latach 90., kiedy mój starszy syn Jasiek, wtedy w liceum, był fanem Legii, chodził na mecze, siedział na żylecie, a w domu opo­wiadał. Słuchałam, pytałam, zaczę­łam oglądać rozgrywki ligowe w te­lewizji, bywać na meczach. A teraz to jestem ekspertem. Oglądam świadomie rozgrywki i jestem na­prawdę kibicem. Oczywiście wiem, jak gra nasza reprezentacja, co wy­myśla Smuda, kto będzie napastni­kiem, kto w obronie.

Pomówmy o Pani nowej płycie “Buty 2” z nieznanymi wcześniej tekstami Agnieszki Osieckiej. Gdy rozmawialiśmy podczas trasy koncertowej, promującej Pani poprzedni album “50”, mówiła Pani o odnalezieniu licznych tekstów Osieckiej, która je co jakiś czas Pani zostawiała mówiąc: “Mańka, weź może się kiedyś przydadzą”. Jakimi kryteriami kierowała się Pani dobierając je na nową płytę?

Muszę przyznać, że nie wszystkie brzmiały współcześnie. Wybrałam te, które najbardziej mi leżały emo­cjonalnie. Dwa teksty również do­stałam od Kasi Gaertner. Pojecha­łam do niej, żeby skomponowała do wybranych propozycji muzykę, a ona na to, że ma u siebie jeszcze inne teksty Agnieszki. Zapropo­nowała „Źródło Jan” i „Tonę” – je­den z ostatnich tekstów Agnieszki. A wracając do pytania, wybierałam wspólnie z producentem muzycz­nym płyty, Marcinem Borsem. Mar­cin to młody człowiek, ma 30 lat, a zaproponował wycieczki muzycz­ne w lata 70. Wszyscy myślą, że to jakiś stary dziad, tak dobrze czuje te lata.

Jak zareagował  Seweryn Krajewski na aranżacje swoich kompozycji? Pytam, ponieważ podkreślała Pani w wywiadach, że on rzadko akceptuje czyjąś wizję producencką.

Mówiąc szczerze, miałam du­szę na ramieniu! Czekałam, kiedy Marcin Bors prześle mi propozy­cje zgranych utworów. A jeszcze w międzyczasie do tych piosenek chórki dogrywała Gaba Kulka. I kiedy dostałam o trzeciej w nocy utwór Seweryna „Drugi but”, wy­słałam go od razu do niego. A on napisał mi jedno słowo: „Ciary”. Potem przesłałam „Pieśń miłości”, czyli „Boże, jak ja rzucam nożem”. Powiedział: „No, no!”. Seweryn jest bardzo surowy i krytyczny. Mówił, że płyta jest ambitna, niekomercyj­na, ale ogólnie mu się podoba.

Jak doszło do zaangażowania w piosence “Źródło Jan” Life Choir z Los Angeles?

Przez telefon! Marcin miał po­mysł, żeby zrobić ten utwór tylko na jeden instrument plus chór. Ja mówię: ,Ale jaki chór?”. „No, jakiś duży!” – odparł. Ja powiedziałam: „Wiesz, to ja znam taki chór, ale w Los Angeles”. I zadzwoniłam do mojego kolegi, Władka Juszkiewicza, który śpiewa w tym chórze, jest w nim jedynym białym. On na to, że musi zapytać szefa, po czym oddzwonił, że zrobią to nawet za darmo, tylko żebym opłaciła studio. I tak się stało. To jest duży, fanta­styczny chór. Występuje często na rozdaniu Oscarów, jeździ w trasy z Arethą Franklin.

Na swojej stronie internetowej napisała Pani na temat płyty: „Agnieszka wróciła do mnie po latach, śniła mi się po nocach, tłukła kubki w studiu, przesuwa­ła przedmioty. Stojąc przy mikrofonie czułam jej obecność”.

Po pierwsze, sam fakt, że kilka­naście lat po śmierci Agnieszki od­nalazłam jej teksty był niezwykły. Kiedy porządkowałam swoje archi­wum, zaczęły wpadać w moje ręce też jej listy do mnie. Zresztą frag­ment jednego z listów zamieściłam na płycie: „Marylka! Zostawiam Ci jeszcze parę dosyć „młodych” tekstów, przeważnie bez muzyki”. To tak, jakby napisała ten list nie­dawno i mi go podrzuciła! Jakaś magia… Poza tym w studiu działy się dziwne rzeczy! Spadały przed­mioty, pękały kubki, gasły świeczki! Czuliśmy, że nie jesteśmy sami.

Kiedyś powiedziała Pani, że upadł zawód tekściarza  – przesłanie, głębsza myśl nie są niezbędne. Degeneracja słowa jest namacalna.

Teraz wszyscy sobie sami piszą, taki trend. Wiadomo, że jeden ma większy talent, drugi mniejszy, więc jest różnie z tym poziomem. Jestem przekonana jednak, że ist­nieją młodzi autorzy, którzy dobrze piszą, tylko że nikt nic od nich nie chce. Nikt się do nich nie zgłasza.

Od ponad 40 lat obecna jest Pani na polskiej scenie muzycznej, regularnie wydaje Pani nowe płyty i nieustannie zaskakuje. Co Panią cały czas pcha do przodu?

Ambicja i pomysły, których mam bardzo dużo! Mam tyle pomysłów, że to jest może jakiś rodzaj ADHD. Nawet wieczorem, gdy siedzę w domu na kanapie, to obok mnie leżą notes i laptop, a czasem wstaję w nocy, żeby coś zanotować. Moje myślenie kręci się wokół tego, co robię. Sama się nakręcam. Wymy­ślam sobie różne akcje. Teraz pro­muję nową płytę, a jednocześnie już żyję Euro 2012 i promocją pio­senki „Dalej Orły”…

autor: Grzegorz Wroński
zdjęcia: archiwum Maryli Rodowicz
źródło: Express Bydgoski 82/ 2012

Powrót