Roztańczyć w sobie świat

O śpiewaniu, radości życia i życiu rodzinnym rozmawiamy z MARYLĄ RODOWICZ.

W jednej z piosenek z najnowszej płyty śpiewa pani: “roztańczę w sobie cały świat”. Czy można prosić o przepis?

Cały refren mógłby być przepisem: Roztańczę w sobie cały świat, na przekór łzom. Potrafię jeszcze iść pod prąd. Roztańczę w sobie cały świat, zatrzasnę drzwi. Mam w sobie to, czym lubię żyć! Na pewno mogłabym się pod tym podpisać. Najistotniejsze jest to, co mamy w sobie. Teraz w Polsce ludzie są zdezorientowani: elity się kompromitują, więc nie wiedzą, komu i w co wierzyć. Ale najważniejsze, by mieć własny barometr. Każdy go ma. Dla mnie rodzina jest takim azylem przed problemami świata zewnętrznego – takim moim mikrokosmosem. To że ją mam, pozwala mi na zachowanie wewnętrznej harmonii między szaleństwem zawodowym a spokojem domu. Staram się to łączyć, tak jak chociażby dziś – z samego rana miałam zorganizowany przez jedną z gazet czat internetowy, potem sesję zdjęciową, teraz wywiad z panią, ale już zdążyłam wpaść do domu i zjeść obiad z synem.

Z trójki pani dzieci już tylko najmłodsze mieszka w domu, starsze się usamodzielniły. Czy idą w pani ślady, jeśli chodzi o zainteresowania muzyczne?

Starszy syn, Jasiek, gra na gitarze i to jest jego pasja, która mu poważnie przeszkadza w studiowaniu. Jest na informatyce. Córka, Kasia, przejęła po mnie zamiłowanie do koni. Studiuje zootechnikę i marzy o swojej stadninie. Młodszy syn, Jędrek, nie zamierza grać, aczkolwiek dużo słucha muzyki i kupuje mnóstwo płyt.

Wiemy, co pani śpiewa. A czego pani słucha?

Rzadko słucham muzyki, w zasadzie tylko podczas jazdy samochodem. Lubię słuchać radia, zwłaszcza tradycyjnego, kiedy muzyka przeplatana jest komentarzami spikera. Lubię, kiedy radio do mnie mówi, i to ludzkim głosem. Niestety, coraz mniej takich rozgłośni.

Od 1995 roku wszystkie pani płyty są złote lub platynowe. Czy nie przypłaca pani tego zdrowiem?

Dużo robię, żeby tak nie było, choć przyznam się, że często miewam problemy ze snem. Kiedy wszystkie sprawy związane z występem albo nową płytą krążą mi w głowie, nie mogę zasnąć i sięgam po leki. Moim sposobem na zachowanie dobrej kondycji jest sport. Od dziecka go uprawiałam i uważam, że ktoś, kto robił to w młodości, zawsze chętnie do sportu powraca. Kiedyś trenowałam lekkoatletykę. Teraz regularnie ćwiczę w siłowni. Kiedy tak się skatuję i zrobię te 400 czy 500 brzuszków, od razu lepiej się czuję.

Ile?

To minimum. Bywa, że jak wejdę w rytm, to zrobię 1200. Trenerka tylko stoi nade mną i liczy. Wierzę w ruch. Gdy ćwiczymy, tkanka tłuszczowa zamienia się w mięśnie i nawet jeśli waga nam nie spada, mamy inną sylwetkę – tracimy w obwodach – mamy mniejszy obwód brzucha, ud itd. Same diety nie wystarczą, wiem coś o tym, bo wypróbowałam chyba wszystkie możliwe.

Jaką najbardziej pani poleca?

Dobra jest np. dieta Cambridge. Polecam ją ludziom, którzy nie mają silnej woli i nie umieją sobie odmówić jedzenia. Inną dietą szybko odchudzającą jest metoda Montignaca. Polega na odrzuceniu węglowodanów i tłuszczów. Bardzo dobra jest dieta Mayo – trwa dwa tygodnie i w tym czasie należy jeść zgodnie z jadłospisem na każdy dzień. Chudnie się ok. 8 kg. Najzdrowsze jednak są diety długotrwałe, bo nie wyniszczają organizmu. Wystarczy ograniczyć jedzenie słodyczy, pieczywa, masła, makaronów i kartofli i do tego ćwiczyć. Najlepsze rezultaty daje połączenie diety i ruchu.

I wtedy można już “roztańczyć w sobie cały świat”?

Dużo łatwiej.

Tytuł pani najnowszej płyty brzmi “Życie ładna rzecz”. Jakie chwile uważa pani za najładniejsze w swoim życiu?

Jedne z najpiękniejszych chwil przeżyłam w okresie wczesnego macierzyństwa, kiedy dzieci były malutkie. Musiałam wówczas zmienić na jakiś czas tryb życia, przestać koncertować. Żyłam wyłącznie dziećmi, w domu panowały zupełnie inne zapachy – mleka, prasowanych pieluszek, odżywek. Wszystko było świeże, ciepłe, pachnące, pełne spokoju. Kolejne piękne chwile, to te spędzane na łonie przyrody. Moim marzeniem jest mieszkać na wsi, gdzieś na Mazurach.

rozmawiała: Katarzyna Walkiewicz
zdjęcia: Marcin Tyszka
źródło: Moje zdrowie 7/2003

Powrót