Rozpędziłam się

W ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat żadne wydarzenie muzyczne w Polsce nie odbyło się bez udziału Maryli Rodowicz. Wszystko też potrafiła zaśpiewać, od wierszy Agnieszki Osieckiej po parodystycznego “Dentystę sadystę”, od stadionowego hymnu piłkarskiego po subtelne ballady. Znakomicie dawała sobie radę zarówno na wielkiej scenie, jak i malej estradzie, a także w przedstawieniu Teatru STU. Po transformacji ustrojowej doskonale odnalazła się w nowych warunkach. Nagrała takie hitowe albumy jak “Złota Maryla” i (1995), “Łatwopalni” (1997), “Życie ładna rzecz” (2002). Jej krążek z 2008 r. “Jest cudnie” został diamentową płytą.

Słyszałam, że o piłce nożnej wie pani wszystko. To prawda?

No skąd! Mam ogólne pojęcie o naszej lidze, lubię piłkę nożną, oglądam mecze i bardzo się emocjonuję grą. Jednak nie jestem wybitnym fachowcem. Z drugiej strony, czy gdybym nie znała się w ogóle na piłce, toby mnie spotkało to wyróżnienie? Zostałabym Twarzą Euro 2012?

Może wystarczy, że jest pani bardzo popularną piosenkarką, gwiazdą?

Moja sympatia do futbolu jest powszechnie znana. Wrzeszczę przed telewizorem jak kibol. Mąż wtedy zamyka okna i mówi, że to obciach przed sąsiadami. Nie tak dawno zapłaciłam mandat, bo pędziłam do domu, żeby obejrzeć mecz.

Swoim porsche?

Porsche. Od lat nie zmieniam marki. To moje piąte. A z policją nie ma żartów. Oni widzą, że mam samochód, który aż się prosi, żeby przycisnąć i pędzić. No i ja czasem pędzę. A oni łapią i nie wybaczają. Nie kłócę się. Ale na mecz zdążyłam.

Na mecze Legii czy Polonii też pani chodzi? Pytam, bo teraz pewnie będzie pani musiała jeździć po całej Polsce i otwierać stadiony.

Nie bardzo mam z kim na mecze chodzić. Dzieci studiują poza Warszawą, a mąż nie jest zainteresowany. Sama przecież nie pójdę. Mąż dał się namówić na otwarcie stadionu Legii – mecz z Arsenałem. Prawie 40 stopni ciepła, słońce w twarz. Wytrzymaliśmy do przerwy. Drugą połowę obejrzeliśmy w namiocie na telebimie.

Będzie pani przecinać wstęgi w Gdańsku, Wrocławiu i Warszawie?

Nie sądzę. Na razie podrzucili mi hasło, że mogłabym już pomyśleć o piosence związanej z Euro.

I pomyślała pani?

Od razu zadzwoniłam do Seweryna Krajewskiego. Mówię mu podekscytowana, że jest taki pomysł, że chodzi o piosenkę, którą dałoby się zaśpiewać na stadionach. Po paru dniach do mnie zadzwonił, że już mi wysłał gotówką muzykę e-mailem.

Szybka piłka. Dobra ta muzyka?

Hitowy numer napisał, jak to Seweryn.

Rozumiem, że wchodzi pani wkrótce do studia i nagrywa, a zaraz potem cała Polska śpiewa z panią o Euro?

Nie, nie. Taka szybka to ja znowu nie jestem. Nagrywam teraz płytę i gram po dwa koncerty plenerowe w tygodniu.

Płacą pani za piosenkę na Euro?

Nie, no skąd. To jest działalność charytatywna i uważam, że taka powinna być.

A dlaczego się pani zgodziła?

Na początku nie byłam pewna, czy uda mi się dotrzeć do Łodzi na moment uro-czystości [wręczenia przez UEFA nominacji do tytułu Twarzy Euro – przyp. red.]. Tego dnia wieczorem miałam koncert z okazji 80-lecia AWF w Warszawie.

I co panią przekonało?

Lech Wałęsa. On też został Twarzą Euro. Uwielbiam go. Jestem jego fanką.

Powiedziała mu to pani w Łodzi?

Powiedziałam, żeby nie przejmował się kalumniami, że jest wielką postacią i że go kocham.

Padliście sobie w ramiona? Jak to było?

Oczywiście, że tak, i nawet pograliśmy razem w piłkę. To było nasze trzecie spotkanie. Poznałam go w hali Olivia na pierwszym Zjeździe Solidarności. Mam stamtąd zdjęcie. Te wszystkie pomyje, które na niego wylewają, sprawiają mi przykrość. To jest takie polskie, nie znoszę tego.

Interesuje się pani polityką?

Na okrągło oglądam programy informacyjne i walczę z mężem o pilota, bo on już ma dość polityki. Razem oglądamy tylko turnieje tenisowe. Festiwalu w Opolu też mi nie pozwolił oglądać. Musiałam iść do innego pokoju, bo bardzo chciałam zobaczyć, choćby z tak zwanej dziennikarskiej ciekawości…

… jak Doda sobie poradziła. Podobno to pani przyjaciółka.

Razem zrobiłyśmy show sylwestrowy. Jest bystra, umie słuchać i czerpać. Ma dużo pomysłów. Ja też mam tyle, że mogłabym obdzielić parę artystek.

Na politykę też?

W polityce są mizerni ludzie. Jak mogą mówić, że tylko oni są patriotami. Albo że krzyża trzeba bronić. Przecież krzyż nie wymaga żadnej obrony. Wie pani, mnie też bardzo poruszyło to, co się wydarzyło pod Smoleńskiem, to była także moja osobista tragedia. I kiedy słyszę, że Polska jest nie w tym miejscu, w którym ja jestem, to mnie zwyczajnie szlag trafia.

A u pani, w Konstancinie, jest Polska?

O tak, zwłaszcza pod tujami (śmiech). A na poważnie to jest też w moim sercu, podobnie jak w sercach wielu ludzi..

To może również dlatego została pani Twarzą Euro 2012?

Nie analizowałam tego. Chociaż teraz mi pani uświadomiła, że może to być akt patriotyzmu. Z drugiej strony, może organizatorzy liczą, że przyniosę polskiej drużynie szczęście – w 1974 roku zaśpiewałam w Monachium i był wielki sukces.

A kiedy Edyta Górniak w Korei zaśpiewała hymn…

No właśnie. Dostało się wtedy biednej dziewczynie. Chciała dobrze. Wypadek przy pracy.

I kiepsko wypadliśmy. Może piłka zależy od piosenki?

Ludzie zawsze szukają winnych.

To teraz na pani barkach spora odpowiedzialność.

Wiem. I jak patrzę na te mecze, z Kamerunem na przykład [w sierpniu przegraliśmy 0:3 – przyp. red.], to powiem pani, że chyba ja bym lepiej zagrała. Sport ma to do siebie, że trzeba walczyć do końca. Never give up – to moja dewiza.

Jak przegrają, to będzie na panią?

Myślę, że piosenek na Euro powstanie dużo więcej. Wielu artystów podchwyci temat.

Z poczucia patriotyzmu czy dla kasy?

Ale tam, jakiej kasy? To będzie wielkie wydarzenie, a wydarzenia inspirują artystów. Mogą powstać lepsze piosenki od tej, którą ja zaproponuję.

Zniesie to pani?

Z trudem, ale zniosę. Teraz nagrywam płytę i to jest priorytet. Przygotowuję też już dwie następne.

Wiem, słyszałam, że się pani rozpędziła.

Rozpędziłam się, ale nie ma na co czekać. Trzeba walczyć. Mam pomysły niebanalne, więc działam.

Co pani znowu wymyśliła?

Polskie piosenki z lat 50. zaaranżowane swingowo-jazzowo. Nikt się po mnie takiej muzyki nie spodziewa. Zresztą w Polsce tego typu muzyki nikt nie gra. Nagrywam ją ze względu na sentyment do lat dziecinnych, kiedy polscy kompozytorzy byli zapatrzeni w Amerykę, pisali amerykańskie numery i niesamowicie je aranżowali.

Zanuci pani?

Pewnie. “Do grającej szafy grosik wrzuć”, “Siwy włos”, “Czerwony autobus” (nuci “Siwy włos”).

Obudzi pani w ludziach tęsknotę za komuną.

Nie ma za czym tęsknić. Muzyka to muzyka. Żyję z tym pomysłem od 20 lat. Bo to są po prostu świetne kompozycje: “Pożegnanie z morzem”, “Wesoły pociąg”, “Bo mój chłopiec piłkę kopie”.

0, tę ostatnią też może pani przy Euro wykorzystać.

To jest swingowy utwór. Inspirowały mnie moje dzieci, które podrzucały mi różne kawałki takich artystów, jak Brian Setzer, Marcus Miller, Squirrel Nut Zippers, Joni Mitchell, Pastorius, Harry Connick jr. One mówiły: “Mama, nie oglądaj się, nie bądź komercyjna, zrób sobie przyjemność”. One mnie uczą takiej niezależności. Prawie wszystko jest już gotowe. Świetni ludzie robią tę płytę – aranżuje i gra na fortepianie wyjątkowy muzyk Krzysztof Herdzin, realizuje dźwięk Rafał Paczkowski i najlepsi instrumentaliści. To dla mnie duża przyjemność muzyczna. Niemal równolegle robię kolejną płytę.

Wiem, wiem. Ale powiem pani, że jak się dowiedziałam, że Maryla odnalazła nieznane teksty Osieckiej, to pomyślałam, że to jakaś PR-owska ściema. Gdzie je pani odnalazła? Na strychu?

To nie jest żadna ściema. Pięć lat temu przeprowadziliśmy się i teraz sukcesywnie rozpakowuję kartony z dokumentami z archiwum. Widywałam się z Agnieszką niemal codziennie. Zawsze mi dawała jakieś teksty – ona bardzo dużo pisała, czasem na serwetkach, na liścikach, pocztówkach.

Seweryn Krajewski napisze do nich muzykę?

Do części już napisał. Jacek Mikuła też komponuje dla mnie i jeszcze Katarzyna Gaertner. To nie będzie swing. To będzie płyta taka Marylowa, gitarowa, klimatyczna, jak te teksty. A wracając do lat 50., to przecież “Zły” Tyrmanda jest wciąż niesfilmowany. Skolimowski albo Polański powinni się za to zabrać i zrobić superprodukcję. Ewa Frykowska napisała świetną książkę o tamtych latach. Spotkałam Ewę w sklepie w Londynie. Wypaplała, że jestem gwiazdą i teraz przysyłają mi buty do domu…

Pani Marylo, a jaka będzie trzecia płyta?

Antologia wszystkich moich czarnych płyt – box składający się z ponad 20, a do tego nagrania radiowe, które nigdy nie pojawiły się na płytach. “Jadą wozy kolorowe” też. Strasznie nie lubiłam tego utworu i na złość nie umieszczałam go na żadnej płycie.

Dlaczego? Bo taki popularny?

Nie. Miałam ambicje literackie i nie mogłam znieść braku logiki w tekście. Śpiewałam, bo piosenkę mi przydzielono na festiwalu w Opolu. Miałam wybór: albo śpiewam “Wozy”, albo nie śpiewam w ogóle. I kiedy zobaczyłam ten tekst: “u nas wiele i niewiele, choć w sam raz”, to zmartwiałam. Przecież śpiewałam już teksty Dylana, Osieckiej, Młynarskiego, Kofty, a tu coś takiego. No i oczywiście, na przekór, ta piosenka stała się hitem…

Płyta z “Wozami” pewnie się dobrze sprzeda.

Jestem ambitna, ale nie mam wpływu na wiele spraw. Moje płyty sprzedają się w sklepach i na koncertach. Dystrybucja jest dla mnie czymś niezrozumiałym. Kiedy pytam w mojej wytwórni, dlaczego płyty sprzed dwóch lat “Jest cudnie” – prawie 70 tys. sprzedanych egzemplarzy – nie ma w sklepach, to słyszę, że sklepy nie zamawiają. Działam więc na własną rękę i dzięki temu moje płyty można kupić na koncertach i na stronie internetowej.

A stacje radiowe panią grają?

Trochę grają. Zdaję sobie sprawę, że można udzielić tysięcy wywiadów i nic z tego nie wynika. Człowiek musi posłuchać piosenki, zobaczyć teledysk, a dopiero później może kupić album. Wie pani, ile artysta musi się nabiegać po tych telewizjach śniadaniowych? Tam chociaż kawałki teledysków puszczają. I nawet to lubię. Ostatnio mówiłam o biletowanych trasach koncertowych w dużych halach widowiskowych.

Czyli promowała pani swoje występy?

To też. Ale dementowałam, że nikt w Polsce nie gra w halach za bilety. Otóż ja gram. 15 października w Hali Stulecia we Wrocławiu, potem Lublin, Gdańsk, Bydgoszcz i Łódź. Wszystko za kasę dla kilku tysięcy osób, bilety wyprzedane.

I dla kasy tak się pani zarzyna?

Dla satysfakcji i dla przyjemności. Oczywiście przy okazji zarabiam, ale to mój zawód.

Podobno tego lata zarobiła pani dwa miliony złotych.

Nie zarobiłam. To są dane wyciągnięte z… nie powiem skąd. To są sumy łączne z ekipą, muzykami, techniką, dźwiękiem etc. A koncerty gram, bo to moja praca, mój żywioł. Pewnie pani tego nie zrozumie, ale kiedy słyszę z widowni: “Maryla, dopóki ty żyjesz, my żyjemy”, to naprawdę chce się grać. Albo “kochamy cię” – młodzi chłopcy krzyczą. W niedzielę taki chłopiec w Lublińcu… Przyszedł po koncercie powiedzieć, że mnie kocha. Może i nieprawda, ale miło się słucha.

To tylko rwać i brać…

No, koniecznie. Podpisuję się takim chłopakom na klatach. Rozbierają się z T-shirtów i ja piszę na ich ciałach. Czasami chcą też, żebym ich przytuliła.

Przytula pani?

Pewnie, że przytulam. Przecież to jest słodkie. Oni patrzą na mnie z niedowierzaniem: trampki, mini, włos długi. Pytają: “Maryla, ile ty masz lat?”. Niektórym to przecież babcie opowiadały, że były na moich koncertach…

Przez te 40 lat nie znudziło się granie, koncertowanie?

Nie, mam coraz większy apetyt. Coraz więcej ludzi przychodzi i się dobrze bawi.

Przepraszam, że o wiek zapytam, ale ma pani teraz…

O nie, nie. Wiek i waga to temat tabu, tajemnice rodzinne. Nawet rodzina się nie orientuje.

Wikipedia wie.

Ale prasa elegancko milczy. Szantażuję dziennikarzy, że jak będą podawać, to nie będę z nimi rozmawiać. Ludzie przecież tak długo na scenie nie żyją.

Żyją.

Kto oprócz mnie? Mick Jagger? Ale jak on wygląda? Ludzie! No i jeszcze Tina Turner. Niestety, wiek robi swoje, komórki się starzeją. Zoperowałabym sobie kilka rzeczy, ale się boję, bo to boli. Ostatnio koleżanki namawiały mnie, żebym sobie powiększyła usta.

To niech pani powiększy.

Przecież mówiłam, że to boli. Poza tym, co kilka miesięcy trzeba to wstrzykiwać. Na razie wystarczy mi właściwy kontur, dobre światło, makijaż i wyglądam, jakbym miała botoks. Do zdjęcia trzeba się dobrze ustawić.

W życiu również?

W życiu – to jak wyjdzie. Bardzo ciężko pracuję, cały czas coś nowego wymyślam. Często jest tak, że dokładam do interesu – a to pirotechnika, a to stroje, a teraz te lata 50. Jestem producentem płyty, czyli sama finansuję nagranie. Poza tym, chcę się pokazać moim fanom w czymś nowym, modnym, atrakcyjnym. Sporo w siebie inwestuję. Ostatnio zaszalałam i zażyczyłam sobie w Londynie rolls-royce’a. Miałam się spotkać z Janem Kulczykiem, więc pomyślałam, że taksówką nie pojadę, nie będę robić wiochy. I miałam rację, bo on mnie przed biurem witał i przed biurem żegnał.

Po co się pani spotykała z Kulczykiem w Londynie?

Bo go lubię. Poszłam z synem – on studiuje media w Londynie – na steki do knajpy. Wszyscy kelnerzy to Polacy. Kucharze też. Wyszli mnie przywitać i się ze mną napić. Kiedy wróciłam do hotelu, zadzwonił Kulczyk z pretensjami, że też był w tej knajpie zaraz po mnie. Zaprosił mnie do swojego nowego biura. Chciałam przełożyć spotkanie. Ale nie udało się, bo następnego dnia miał kolację u Eltona Johna.

Trzeba było z nim iść.

Mogłam iść, rzeczywiście. Spotkaliśmy się jednak u Jana w biurze. Obłędnym. Stał tam model jego nowego jachtu, na który czekał kilka lat Sprawił go sobie na 60. urodziny.

A pani co sobie sprawia na urodziny?

Nie obchodzę urodzin. Nie lubię być w centrum uwagi. Co pani opowiada? Przecież codziennie jest pani w centrum uwagi. Prywatnie nie lubię. W domu jestem raczej kobietą domową. A w Polsce nie ma takiej histerii, że jak ludzie na ulicy widzą gwiazdę, to się rzucają i rozrywają ubrania.

Jest pani gwiazdą?

Jestem. Ale targaną niepokojami. Każdy nowy projekt budzi niepewność. Teraz do nagrania chcę namówić Tomasza Stańkę. Kiedy do niego zadzwoniłam i zapytałam, czy zagra w piosence “Siwy włos”, to zaniemówił. On jest gwiazdą i wie, że może kaprysić i nie brać udziału w projekcie, który mu nie odpowiada stylistycznie.

Myślałam, że pani chciała go zaangażować do tej piłkarskiej piosenki.

Ja bym chciała zaśpiewać z kibicami Legii. Kiedy byłam na meczu, dali taki show, że zamiast na piłkarzy, patrzyłam na nich. “Sen o Warszawie” to jest ich hymn, naprawdę trudny utwór, a oni nie dali się wybić z rytmu. Jak takie 30 tysięcy kiboli ryknie równo, to jest taki power…

Może niech pani nagra płytę z kibicami Legii? To by dopiero był szał.

Oni są fantastyczni, najlepsi na świecie. W życiu z takim chórem nie śpiewałam.

Rozumiem, że planuje pani czwartą płytę?

Ale mnie pani podpuszcza. Chociaż jeden utwór bym chciała… Na otwarcie stadionu. Usiadłabym z nimi, wzięła mikrofon i czadu. Wie pani, moim marzeniem jest być właścicielką klubu piłkarskiego. Niestety, nie mam takiej kasy, ale to musi być wielka przyjemność.

No to może z Kulczykiem?

Nie wiem, czy to go kręci. Musi to być wielka frajda: kupowanie zawodników, trenerów i obserwowanie, co się dzieje. Wygrywanie, stres, adrenalina.

Czyli to, co lubi pani najbardziej.

Uwielbiam. Mam tak dużo tej adrenaliny, że jak nic nie robię, to się gorzej czuję.

Z panią to byśmy wygrywali, prawda?

Chyba umiem motywować. No i mam sportowego ducha. Zaczynałam od sportu. Sport mnie wychował. Wiem, jak się podnosić po porażkach, ufać sobie i wierzyć w siebie.

rozmawiała: Magdalena Rigamonti
zdjęcie: materiały prasowe
źródło: Newsweek 41/2010

Powrót