Recenzje płyty: Jest cudnie

Można Marylę lubić lub nie, ale nie sposób zaprzeczyć, że jest jedną z niewielu gwiazd epoki PRL-u, które i dziś naprawdę lśnią. Wreszcie potwierdziła to dobrym albumem.

Kto by się spodziewał? Po kilku niezbyt udanych, choć niewątpliwie wysokonakładowych krążkach (“Życie ładna rzecz”, “Kochać”) pierwsza dama polskiej piosenki wraca do źródeł. Zamiast efektownej superprodukcji serwuje nam muzykę bardzo oszczędną i intymną, mimo dość mocno zaznaczonej producenckiej i kompozytorskiej obecności Andrzeja Smolika. Efekt przewyższa klasą wszystko, co gwiazda w ostatnich latach nagrała.

Siłą płyty, opakowanej w dość pstrokatą quasihipisowską okładkę, jest konsekwentnie budowany od pierwszego utworu akustyczny klimat, podrasowany absolutnie nie nachalnym instrumentarium Smolika. Gdyby nie jego obecność, “Jest cudnie” spokojnie można by wcisnąć w środek lat 70. Tu nie ma mowy o żadnych wypełniaczach. Piosenki płynnie przechodzą jedna w drugą, nie pozwalając słuchaczowi na nudę. Jest to głównie zasługa świetnych i wpadających w ucho melodii – bardzo prostych, ale uciekających od wszechobecnej dziś na listach trywialności (“Nie liczy się nic”, “Do raju furtki trzy”, “Pół oddechu”). Muzycznie dzieje się tu przede wszystkim balladowo, z silnymi akcentami folku, a nawet country (“Na odległość”, “Nocny sufit”, “Zielona Pani Ziemio”). Oprócz obowiązkowej gitary słyszymy akordeon (“Nie liczy się nic”), trąbkę, dęciaki i elektronikę (“Do raju furtki trzy”), a także rosyjską bałałajkę (“Pół oddechu”) i świetne smyczki (“Nie liczy się nic”). Nie sztuką jest ładnie coś zaaranżować, lecz sprawić, by ta aranżacja była jedynie środkiem do wyrażenia czegoś, a nie celem samym w sobie. Maryli, a raczej Smolikowi, jak najbardziej się to udało.

A teksty? Swoim zwyczajem wokalistka skorzystała z usług renomowanych autorów w tym Magdy Umer, Jacka Cygana, Kasi Nosowskiej, Muńka i Kayah. Teksty są bardzo proste, refleksyjne, niekiedy intymne, a nawet frywolne, jak w “Hej chłopcze” Staszczyka. Większość dotyczy przemijania i rozstań, ale trudno nazwać je cierpiętniczymi [“A na razie kołyszą nas noce, A na razie kołyszą nas dni, Choć już życia, psiamać, popołudnie, Jest cudnie, jest cudnie, Za pewien czas, gdy któreś z nas Odejdzie, zapomni, zatrzaśnie, Zaczną się złe godziny mdłe, Znikniemy sobie we mgle” – “Jest cudnie”, sł. Magda Umer; “I choć czasem pada, I jeszcze gdzieś grzmi, Nie liczy się nic, Rozwieją się mgły” – “Nie liczy się nic” – sł. Magda Umer].

Pytanie, czy to wszystko wystarczy, by choć na chwilę podciąć skrzydła w notowaniach takiej Madonnie czy innemu Feelowi… Z tym może być różnie. Zwłaszcza że najwyraźniej nie o przeboje tym razem Maryli chodziło. Na szczęście.

autor: Paweł Piotrowicz
źródło: www.onet.pl/muzyka

********************

Maryla Rodowicz? Ha! W ostatnich latach autorka piosenek, które chciały być przebojami i stawały się nimi raczej z braku potencjalnych rywalek niż z powodu poziomu czy to rozrywkowego czy artystycznego. To również królowa występów na festiwalach na których zbija grube pieniądze, głównie ze względu na sentyment publiczności do jej hitów sprzed nie tyle lat, co dekad. Chciałoby się powiedzieć: aż w końcu na rynku pojawiło się “Jest Cudnie”. Dosłownie! Folk to muzyka, która w ostatnich latach wróciła do łask na całym świecie. W przypadku wokalistek najlepszym na to przykładem jest wydany dwa lata temu album “Ys” Joanny Newsom, który słusznie spotkał się ze świetnym przyjęciem krytyki. Amerykanka zaczarowała wszystkich. Nowy album Rodowicz nie jest bynajmniej taką zrzyną z obecnych trendów panujących w tej muzyce. To nie tylko proste połączenie folku z country, ale i dwóch bardzo odmiennych kultur, które przygarnięte na ten album przez artystkę zyskują nowy wymiar i mają ze sobą tak wiele wspólnego jak nigdy przedtem. To Ameryka Północna i Rosja zainteresowały Marylę. Kłania się przełom lat 60-tych i 70-tych, już od samej hippisowskiej okładki. Mimo że żyjemy w nowoczesnym świecie, to ten powrót brzmi jakby znów nastała ta sama rewolucja. Oszczędność i intymność tej muzyki dosłownie mnie wzrusza, wprowadza w moje myśli poczucie niesamowitej wolności. Autentycznie “keine grenzen” i “sky is the limit”. Piękna sprawa. Akustyczny klimat jest bardzo dobrze wyważony. Nie mogę pojąć tego, ale ta płyta nadaje się tak do słuchania w tle, jak i przy maksymalnym skupieniu uwagi, np. we dwoje. Mimo że jest oszczędnie to jednak mnogość ciekawych instrumentów idealnie wpasowuje się w całość produkcji. Nie ma mowy o współczesnej trywialności przy tych pełnych emocji tekstach na tle dźwięków gitary, akordeonu, trąbki, bałałajki i bardzo łagodnie zaznaczonej elektroniki. Nieważne czy grają smyczki czy dęciaki, naprawdę jest cudnie.

Czuć, że aranżacje nie przerosły tu samej Rodowicz. Są tylko środkiem, który został jej dany do wykorzystania, co zrobiła po prostu perfekcyjnie. A dzięki komu to wszystko? Ano dzięki Smolikowi. Tak, nie ma co ukrywać, że to Andrzej Smolik pomógł nagrać gwieździe jeden z najlepszych w jej karierze krążków (w moim mniemaniu najlepszy po “Sing-sing” sprzed ponad trzech dekad [!]). Jak sama Maryla powiedziała: “Mnie się wydaje, że mam dobry słuch i dużo słyszę, ale on na pewno słyszy więcej” – nic dodać, nic ująć. Co ważne, produkcja nie zmieniła Maryli, tylko wydobyła z niej to co najlepsze i przedstawiła ją w najlepszej dla niej roli. Rola ta polega na nostalgicznym przemawianiu o tęsknocie i rozstaniach, które to brzmi tak autentycznie, że nie da się nie wierzyć w słowa wypływające z głośników, budujące zupełnie inną rzeczywistość, budujące nam zupełnie inną codzienność. Teraz, po raz pierwszy od wielu, wielu lat, sensu dla mnie nabierają słowa, że Maryla wiecznie jest zapatrzona w Boba Dylana i Pete’a Seegera. Aż szkoda, że trzeba było poczekać na powrót takiej muzyki do łask by Rodowicz nagrała taki album. Przesłuchałem właśnie po raz n-ty album próbując wyłowić ten jeden, jedyny cytat, który chciałbym tu przytoczyć i… nie mogę! Jest tyle piękna w tych tekstach, że szkoda się ograniczać, lepiej pochłonąć je wszystkie po kolei, a potem jeszcze raz, jeszcze raz i jeszcze jeden… to też jest cudne. Popularność płyty stoi pod znakiem zapytania. Premiera na OLISie na 20 miejscu nie zachwyca, ale zobaczymy co będzie dalej. Czy powinniśmy się tym przejmować? Absolutnie nie. Maryla nagrała album, który z założenia nie ma podbijać list przebojów. Wypada tylko podziękować Jej i Smolikowi za przekazanie nam płyty, która coś znaczy, bo to przecież na polskim rynku prawdziwa rzadkość i dobrze, że raz na jakiś czas możemy się przekonać, że jednak nie wszystko jeszcze stracone, że “choć już życia psia mać popołudnie… jest cudnie”.

źródło: www.muzyczna.pl/recenzje

*****************

Maryla Rodowicz należy do tej grupy polskich przedstawicieli polskiej sceny muzycznej, których nie ruszy nawet koniec świata. Krawczyk, KOMBI, Bajm, Rodowicz i Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy – oni przetrwają o jeden dzień dłużej. Różnica jest jednak taka, że wokalistka mająca na swoim koncie taki hit jak “Małgośka”, trzyma pewien artystyczny poziom – zupełnie tak samo jak WOŚP, która zbiera co roku coraz więcej pieniędzy.

“Jest cudnie” to pierwszy studyjny album Rodowicz od 2005 roku, kiedy to ukazała się płyta zatytułowana “Kochać”. Całościowo utrzymany jest on w przyjemny folkowo-popowym klimacie. Wypełniają go spokojne piosenki, z często refleksyjnymi tekstami autorstwa m.in. Muńka Staszczyka (T-Love), Kayah i Kasi Nosowskiej. I to jest tak naprawdę największy problem pani Maryli – brak autorskich piosenek. Nie wiem z czego to wynika – z lenistwa czy nieumiejętności. Jest to jednak mankament, który dzieli Rodowicz od miana ‘artystki pełną gębą’.

Jest jednak jak jest i … jest cudnie. Muzyka Smolika (chyba jedynego producenta muzycznego w Polsce na światowym poziomie) wspaniale podkreśla charakter oraz nadaje odpowiedni wyraz każdej piosence.

Może na krążku nie znajdziemy utworów na miarę hitu a’la “Małgośka” czy “Niech żyje bal”, które już pierwszymi taktami potrafią porwać publikę na każdym koncercie. Jest tu za to coś cenniejszczego. Jest uczucie, refleksja, opis banalnych spraw i przeżyć. “Nocny sufit”, “Na odległość”, “Kiedy się dziwić przestanę” czy tytułowe “Jest cudnie” sprawiają, że tej wersji jednej z najpopularniejszych piosenkarek polskiej sceny muzycznej chce się słuchać.

Płyta w sam raz na wieczór przy lampce wina, spożywanej w ulubionym fotelu. Tylko nie uśnijcie, jak mi się to parę razy zdarzyło (i to bez owego wina).

autor: Mateusz “Axun” Kołodziej
źródło: www.axunarts.wordpress.com

*******************
 

Dinozaury są wśród nas. Jednym z takich prehistorycznych gadów dla większości młodego pokolenia jest zapewne bohaterka kilku najbliższych wersów. Maryla Rodowicz, bo o niej tu mowa, na stałe wpisała się w annały polskiej sceny muzycznej. Pierwsza dama polskiej piosenki, jak zwykło się ją nazywać, ma na swoim koncie około 30 wydanych albumów. Artystka na estradach gości już, bagatela, ponad 40 lat. Z takim stażem pracy i bagażem w postaci całej “dyskoteki” powinna mieć przepis, jak zaskarbić sobie serca słuchaczy. Paradoksalnie, w ostatnich latach jej płyty przypominały prace żółtodzioba, w dodatku bez dobrych rokowań na przyszłość. Koło jednak zatoczyło krąg a Rodowicz zamknęła usta niedowiarkom za sprawą “Jest cudnie”. Nowy krążek to powiew świeżości, cudowny zwiastun wiosny. 12 niemal całkowicie akustycznych kompozycji autorstwa (w większości) Smolika opatrzonych w teksty między innymi Magdy Umer, Muńka Staszczyka z T.Love czy Jacka Cygana. Przy tej okazji wielu może psioczyć, że jaki tam z Maryli artysta, skoro tylko wykonuje gotowe utwory. Dla mnie jednak, mimo że teksty są dobre a linie melodyczne naprawdę ładne, nic nie znaczyłyby bez Maryli. To ona tchnęła w nie życie, śpiewając tym razem naprawdę subtelnie, zupełnie nie szarżując wokalnie. Jest spokojnie, ale z wewnętrzną werwą, która aż promieniuje. Niemal wszystkie kawałki utrzymane są w refleksyjnym tonie, jeden płynnie przechodzi w następny. Jednolita koncepcja i przemyślana budowa wcale nie muszą oznaczać skoku na kasę. Wręcz przeciwnie, “Jest cudnie” jest płytą intymną, która nie zawędruje na listy przebojów. To nie muzyczna papka w stylu “Feel”. Piosenkarka nareszcie wyszła z założenia, iż jest takim dobrodziejem, że ludzie kupią wszystko co nagra. Czuć, że tym razem nie chciała na siłę zaserwować nam kolejnego “hitu” . Lepiej późno niż później, że tak powiem. Rok Pański 2008 nie dobrnął jeszcze do półmetka, śmiem jednak sądzić, że o ile nie mamy do czynienia z czarnym koniem wyścigu, to na pewno najnowszy longplay solistki ma szansę na wysoką lokatę. Takiej Maryli nie mieliśmy okazji słuchać już dawno, może nawet nigdy.

źródło: www.recenzja.com.pl

 

********************
 

Maryla Rodowicz kończy pracę nad swoją nową płytą, zatytułowaną “Jest cudnie”. Produkcją albumu zajął się Andrzej Smolik. “Siedział tam godzinami… Jest strasznie zabawny i chłopięcy, trochę roztargniony, ale jednocześnie bardzo skupiony na muzyce. Mnie się wydaje, że mam dobry słuch i dużo słyszę, ale on na pewno słyszy więcej i w dodatku co innego. To mnie zdumiewa. No, szacun!” – mówi Maryla o swoim producencie.

Smolik zasłużył na szacunek, bo udało mu się odmienić oblicze Maryli, przy jednoczesnym zachowaniu wszystkich jej największych atutów. “Chcieliśmy połączyć spuściznę folku amerykańskiego, to wszystko co wyszło z tamtejszych bagien, z elementami muzyki rosyjskiej. Gdy się temu lepiej przyjrzeć, okazuje się, że blues jest bliski muzyce bałałajek. Ta sama tęsknota, nostalgia… Założenie było takie, żeby spotkać się wpół drogi, pomiędzy Ameryką a Rosją. Czyli w Polsce” – mówi Smolik. Dla Maryli Rodowicz taki zwrot do akustycznych, organicznych brzmień był natomiast powrotem do korzeni. “Nie rozstaję się z gitarą akustyczną. Kiedy zaczynałam swoją działalność rozrywkową, byłam zapatrzona w klimaty folkowe i countrowe, w Boba Dylana, Pete”a Seegera, Jan Baez” – wspomina wokalistka, którą bardzo cieszy powrót akustycznej muzyki na szczyty list przebojów. – “Przyszło znużenie przeładowanymi formami i wróciła prosta i intymna muzyka, muzyka prawdy – ludzie dziś chłoną taką muzykę, potrzebują jej.”

źródło: www.lideria.pl

********************
 

Maryla akustyczna, folkowa, natchniona

Dziś do sklepów trafia nowa płyta Maryli Rodowicz. Królowa polskiej rozrywki może być zadowolona nie tylko ze współpracy z Andrzejem Smolikiem, ale i z autorami tekstów na “Jest cudnie”.

Niecały miesiąc temu, gdy do redakcji dotarła informacja o treści: “Maryla Rodowicz została twarzą żołądkowej gorzkiej”, można było oczekiwać, że królowa polskiej rozrywki – idąc za ciosem – powróci do klimatów biesiadnych. Do “Hej, sokołów” i im podobnych. Nic z tego. 62-letnia artystka nie ogląda się na własną karierę. Nie wraca nawet do czasów zrealizowanej trzy lata temu pod okiem Bogdana Kondrackiego płyty “Kochać”, na której zaskoczyła kolejną zmianą wizerunku, pójściem w stronę nowoczesnej muzyki środka – nie wiedzieć czemu nazywanej u nas “ambitnym popem” – i tekstami autorstwa Kasi Nosowskiej.

Jeśli już na coś zwracała uwagę, to na płytę “Bo marzę i śnię” Krzysztofa Krawczyka. Zrealizowana przez Andrzeja Smolika, którego nazwisko stało się synonimem produkcji na europejskim poziomie, pozwalającą świeżym okiem spojrzeć na autora “Parostatku”.

I tym razem Smolik – który podobnie jak Maryla ma swój styl, ale na własne produkcje się nie ogląda – nie zawiódł. Znów miał nosa, nagrywając płytę w modnych klimatach folkowych, bliskich twórczości Boba Dylana czy Erica Claptona (z tym materiałem Maryla mogłaby śmiało otwierać ich polskie koncerty). Smolik nie jest jedynym kompozytorem – są tu też utwory Seweryna Krajewskiego (możemy go także usłyszeć w utworze “Zielona Pani Ziemio”), Victora Daviesa czy nawet Czesława Niemena (skromnie, ale ciekawie zaaranżowane “Kiedy się dziwić przestanę”). Mimo to płyta jest bardzo spójna. Delikatna, subtelna, refleksyjna – jej charakter wyznacza akustyczny duch. Refleksyjne są także teksty, które dla Maryli napisali Jacek Cygan, Kayah, Muniek Staszczyk, Kasia Nosowska i Magda Umer. Najbardziej przejmujące i najcelniejsze są te autorstwa dwóch ostatnich pań. O bezlitosnej codzienności (“Pół oddechu”), czasie, którego nikt nie jest w stanie zatrzymać, ale i radości życia (“Jest cudnie”) oraz jego istocie życia (“Panie nasz, Panie ich”).

Nic, tylko słuchać. Raczej w domowym zaciszu niż na imprezie. Raczej przy lampce wina niż przy kieliszku żołądkowej.

autor: Przemysław Dziubłowski
źródło: Życie Warszawy/ www.zw.com.pl
wszystkie zdjęcia: Hanna Prus/ Sony BMG

Powrót