Recenzje płyty: “50”

MARYLA CIĄGLE POD PARĄ

Była Maryla biesiadna, cygańska, nostalgiczno-folkowa, teraz przyszedł czas na kolejne zaskakujące wcielenie. Dodajmy, całkiem udane. Z tym projektem nosiłam się od 20 lat – tak o płycie “50” pisze Rodowicz we wkładce. Tym razem wokalistka sięgnęła do przepastnych archiwów rodzimej piosenki, przeboje z tytułowych lat 50. podając w swingującym sosie. Śmiało rzuciła wyzwanie tak uwielbianemu przez rodaków Rodowi Stewartowi, który odkrywa dla nas amerykańskie standardy.
“50” to prezent raczej dla dojrzałych słuchaczy – to bynajmniej nie zarzut, bo niewyrobione ucho może nie wychwycić wszystkich smaczków podrzucanych przez świetnych muzyków (Marek Napiórkowski, Robert Kubiszyn, Jan Młynarski z niejednego muzycznego pieca chleb jedli) pod przywództwem producenta, aranżera i dyrygenta Krzysztofa Herdzina. W otwierającym “Wesołym pociągu” pojawiają się np. echa swingującego klasyka “Chattanooga Choo Choo” Glenna Millera. Maryla ciągle jest pod parą!
Choć zebrane na “50” kompozycje liczą sobie przynajmniej pół wieku, płyta brzmi bardzo współcześnie, choć może przydałaby się tu większa szczypta lekkiej patyny, takiej jak dźwięk obracającej się czarnej płyty na zakończenie tego krążka.
Jest więc i dynamicznie bigbandowo (“Wesoły pociąg”, “Czerwony autobus”, “Cicha woda” z soczystą solówką Mateusza Smoczyńskiego na skrzypcach), i w sam raz na karnawał (latynosko brzmiąca “Czekolada”, i musicalowo (“Klipsy”), a także jazzowo-nostalgicznie (“Nie oczekuję dziś nikogo”, “Pierwszy siwy włos”, “Rozstanie z morzem”, przypominające songi Agnieszki Osieckiej “A mnie jest szkoda lata”). Szczególnie dobre wrażenie robią te ostatnie piosenki, gdzie cisza stanowi równie ważny moment co delikatne puknięcia klawiszy, szelest perkusji czy szept Maryli. A że Rodowicz potrafi zrobić dużo szumu swoją witalnością, wiemy już od dobrych kilku dekad.,
Nawet mimo tych kilku balladowych elementów płyta aż kipi młodzieńczą energią. Sięgnięcie po przeboje z młodości najwyraźniej odjęło Maryli lat i dało pozytywnego kopa.
Groteskowo za to wygląda okładka płyty – komputerowa obróbka zdjęcia raczej każe zastanowić się nad możliwościami programu graficznego, niż pomyśleć z uznaniem: “Ależ ta Maryla się świetnie trzyma”.

autor: Michał Boroń
zdjęcie: Universal
źródło: www.interia.pl

********************

 

Swing z irokezem, czyli “50” Maryli Rodowicz

Wychowałam się na piosenkach dwóch bardzo wyrazistych muzycznie osobowości – Janis Joplin i Maryli Rodowicz. Pantera i puma. I nigdy nie było mdło. Sięgając po “50” (Universal), wiedziałam, że będą tam polskie piosenki swingowe lat 50. w wykonaniu Maryli Rodowicz. Pomyślałam: swing? A kogo to dzisiaj obchodzi? Co jeszcze można opowiedzieć swingiem? Okazało się, że można i to bardzo dużo.

Znając trochę fascynacje muzyczne Maryli Rodowicz oraz sposób w jaki traktuje tzw. materiał muzyczny, założyłam, że polskie piosenki lat 50. były w tym projekcie pretekstem, nie celem. Celem był sam swing, a raczej jego “wykorzystanie”. Odrzuciłam więc całą tę otoczkę epoki wraz z jej historycznymi i stylistycznymi obciążeniami, i zasiadłam do słuchania. I nawet jeśli moje założenie było błędne, nie rozczarowałam się.

Piosenki otwierające krążek (“Wesoły pociąg”, “Do grającej szafy”, “) to dynamiczne, gęste aranżacje (Krzysztof Herdzin) nie dające czasu na rozmyślanie o epoce, w której powstały, analizowanie tekstu, czy struktury utworu. Frazy sekcji dętej (Orkiestra Sinfonia Viva) w oczywisty sposób zakorzenione w brzmieniu amerykańskich zespołów big bandowych lat 30. i 40., poprzetykane zostały rock’n’rollowymi i bluesowymi riffami gitarowymi (Marcin Majerczyk, Marek Napiórkowski) oraz fortepianowymi Krzysztofa Herdzina. To podrywa do tańca, więc nawet opornym nóżka sama zacznie chodzić (Jan Młynarski, perkusja).

“Klipsy” i “Czerwony autobus” są swingiem w czystej formie – z pełnym brzmieniem orkiestry i mnóstwem synkop. Komu mało – polecam “Karuzelę”, gdzie synkop jest jeszcze więcej (Krzysztof Gradziuk, perkusja). Oddech złapiemy przy “Mój chłopiec piłkę kopie” i “Nie oczekuję dziś nikogo” – to przyjemny jazzowo-bluesowy spacer z szelestem perkusji, swingującego fortepianu, kontrabasu, smyczków i trąbki. Selektywnie i spokojnie. Z charakterystyczną dla Maryli zadumą.

“Czekolada” i “Serduszko puka w rytmie cha-cha” znowu poderwą biodra do tanecznego kołysania nie pozostawiając złudzeń – karnawał tuż, tuż, pora odkurzyć pióra i cekiny. W “Serduszku…” uwagę przykuwa wykonany przez wokalistę scat — lekki, prawie żartobliwy. To diamencik dla miłośników tego gatunku.

Czy coś mnie na płycie zaskoczyło? Oczywiście. “Pierwszy siwy włos” i kończące krążek “A mnie jest szkoda lata” – to miniatury z subtelnie prowadzoną gitarą basową (Robert Kubiszyn). Barwa wokalu Maryli Rodowicz (zaskakująco niskie rejestry) i aksamitne brzmienie fretless z ciszą w tle, to połączenie, na które mogą sobie pozwolić najlepsi. Trzeba mieć bowiem nietuzinkową wyobraźnię, by zaserwować słuchaczowi tak intymną frazę.

Płytę kończy szelest winylowej płyty. Aż chce się ja odwrócić na drugą stronę. I tylko ten szelest oraz oczywiście nazwiska twórców piosenek są rzeczywistymi łącznikami “50” z epoką lat 50. Reszta jest na wskroś współczesna. Najwyższa ocena.

Płytę słucha się bardzo dobrze i świetnie się przy niej tańczy. Po “50” z pewnością sięgną osoby pamiętające początki swingu w Polsce. Sięgną po nią także ludzie młodzi, którzy upodobali sobie lekkość, swobodę, wolność i niezależność – nieodzowne atrybuty nie tylko swingu, ale także wielu innych gatunków muzyki, ot choćby punka. Tak, tak, przy “Wesołym pociągu” czy “Cichej wodzie” można wywinąć niezłe pogo.

 

autor: Bożena Kraczkowska
zdjęcie: Daniel Nejman

********************

MARYLA SWINGUJE

Polskie lata 50. w interpretacji Maryli Rodowicz są jak kolorowy, głośny karnawał. IPN będzie protestował.

Garnitury, dekolty, fanklub w strojach organizacyjnych. Kamery, reflektory, przystojni konferansjerzy z telewizora. Czerwony dywan i czerwone wino. Cóż, to premiera nowej płyty Maryli Rodowicz – musi być na bogato. Choć z drugiej strony, gdyby na zaproszeniach napisano, że gości obowiązują bure prochowce i berety z antenką, nie byłbym zaskoczony. Płyta zatytułowana “50” to bowiem muzyczny powrót wokalistki do połowy ubiegłego stulecia, do przebojów, które nucili junacy odbudowujący stolicę oraz traktorzystki zdobywające wiosnę. Uprzedzam jednak wszystkich, którzy chcieliby się z albumu Rodowicz uczyć historii: to tak nie brzmiało! Nie wolno było tak swingować, a śpiewające panie nie mogły sobie pozwolić na ryknięcie pełną piersią, choć na pewno w tych piosenkach krył się ten potencjał, który dzisiaj artystka, pospołu z aranżerem Krzysztofem Herdzinem i bardzo sprawnym zespołem, wydobyła na światło dzienne.

Trudno nie tupać nóżką, gdy Maryla Rodowicz, w towarzystwie trzech urodziwych chórzystek, pruje przez “Do grającej szafy”. To w oryginale sympatyczny przeboik, ale tu podrasowany został a la “Blues Brothers”, z metalową solówką na gitarze i cytatem z “Sing-Sing” na dodatek. Potem poprowadzona świetną partią pianina “Karuzela”, głośna “Cicha woda” i “Czerwony autobus”, który pomknął nie przez Warszawę, ale przez Nowy Orlean. Mocne. “Serduszko puka w rytmie cha-cha” bynajmniej nie puka, ale łomocze… “Jak Miami Sound Machine” – szepczę do ucha koledze, ale okazuje się, że niepotrzebnie odkrywam Amerykę, bo za chwilę zespół na jawniaka cytuje słynne “Conga”. Fajnie, że to nie wstydliwe inspiracje, ale otwarte stylizacje, podane na luzie, bez napinania się. Na bis dwa klasyki z repertuaru Rodowicz – “Nie ma jak pompa” i “Sing-Sing” – i koniec. Tak szybko? Wokalistka wyglądała, jakby temperamentu i sił miało jej starczyć na trzygodzinny maraton, a tu niewiele ponad pół godziny i do domu? Przepraszam – do baru. Ale pozwolicie państwo, że części nieoficjalnej tej uroczystości nie będę relacjonował…

Cóż, występ promocyjny ma swoje prawa, to nie regularny koncert, ale wystarczyło, by dowieść, że “50” to strzał w dziesiątkę. Jeśli ktokolwiek na sali uważał nagranie tych piosenek przez Marylę za nieszczególnie trafiony pomysł, po tym co usłyszał i zobaczył musiał zmienić zdanie. Jestem przekonany, że to płyta, która w co drugim polskim domu znajdzie się w tym roku pod choinką. No i dobrze, lepsza Maryla z “Cichą wodą”, niż Rod Stewart z kolejną odsłoną swojego śpiewnika, choć nawiązanie do sprawdzonego pomysłu zza Oceanu mamy tu wyraźne.

autor: Jarek Szubrycht
zdjęcie: Universal Music
źródło: eramusicgarden.pl

 

Powrót