Przy muzyce Maryli Rodowicz bawi się już kolejne pokolenie Polaków. Tylko nam piosenkarka zdradza, czy zamierza przejść na sceniczną emeryturę i dlaczego nikt nie chce z nią jechać na … wakacje!
Umawiamy się w centrum Warszawy. Kawiarnia jednego z luksusowych hoteli. Maryla Rodowicz jest przed czasem. Wygląda klasyczne, gustownie i zaskakująco (zwłaszcza wziąwszy pod uwagę jej image!) skromnie. W ciemnych skórzanych rurkach modnej ostatnio marki All Saints oraz luźnym T-shircie w niczym ie przypomina kolorowego motyla, jakim z reguły bywa na estradzie. Jest niezwykle spontaniczna, naturalna, sympatyczna, ma też ogromne poczucie humoru. Szybko zapominam, że siedzi przede mną legenda polskiej muzyki…
Ma pani ogromne, pięćdziesięcioletnie doświadczenie, którym może się pani dzielić z młodszymi. Dlaczego więc wzorem Kory czy Agnieszki Chylińskiej nie zasiada pani w żadnym jury muzycznego show?
Przede wszystkim nie mam czasu, to nie jest rozwijające zajęcie dla artysty. Polega głównie na lansie. Poza tym nie mam takiego temperamentu i odwagi, by krytykować bez ogródek młodych wystraszonych ludzi.
Rozumiem, że nie kusi pani taka forma promocji własnej osoby?
Mam przed tym duże opory.
Jakiś konkretny powód?
Nie lubię wypowiadać negatywnych opinii publicznie. I to do kamery? Nie, nie, nie!
A czy nie lepiej powiedzieć komuś szczerze: „Nie potrafisz śpiewać. Daj sobie spokój”?
To może sprawić wielką przykrość! Trzeba być zimnym i cynicznym, aby coś takiego powiedzieć. Sama wiem, ile kosztuje młodego człowieka wyjście na scenę, publiczne poddanie się krytyce i wysłuchiwanie, jak się po nim jedzie. Wstyd na całą okolicę! (śmiech)
A jeżeli ktoś żyje w przekonaniu, że ma talent, a go nie ma?
To lepiej, żeby został stolarzem? (śmiech) Każdy chce zostać gwiazdą estrady. I to na całym świecie. Wszyscy chcą śpiewać, a zwłaszcza aktorzy. Chyba uważają, że kilka lekcji śpiewu w szkole teatralnej wystarczy, żeby nagrać płytę.
Śpiewanie jest aż tak trudnym zajęciem?
W śpiewaniu chodzi o coś więcej. Nie wystarczy tylko stanąć przed mikrofonem. Śpiew musi mieć charakter! Porywać ludzi! Nie jest tak, że wychodzisz na scenę, coś tam powyjesz i zbierzesz oklaski. A wszystkim tak się właśnie wydaje. Hop-siup i zostajesz gwiazdą. A potem bankiety, przyjęcia, kasa, fotoreporterzy, paparazzi… Takie fajne życie.
Nie uwierzę jednak, że bycie gwiazdą jest niefajne…
Jest fantastyczne! Acz i stresujące. Wiem coś na ten temat. Wystartować jest dość prosto, ale utrzymać pozycję przez lata jest już trudniej. Zmieniają się trendy, rosną nowe pokolenia słuchaczy, pojawiają się nowi idole. Ja to wszystko akceptuję! I rozumiem na przykład to, że Doda ma tylu fanów.
No właśnie, dlaczego?
Jest bezpośrednia i odważna w tym, co mówi i robi. To, że można postępować tak jak ona, jest niezwykle rajcujące dla młodych ludzi, bo oni też chcieliby tak śmiało mówić, być niezależnymi i wyzwolonymi.
Pani też rajcuje ludzi. Fani wysyłają do pani listy, piszą e-maile?
I tłumnie przychodzą na moje koncerty, proszą o autografy. Są bardzo aktywni na moim facebookowym profilu i oficjalnej stronie w internecie.
A wyznają pani miłość?
Zdarza się to! (śmiech)
To z powodu tej pokaźnej ilości korespondencji od wielbicieli tak późno chodzi pani spać?
Przestawiłam swój zegar biologiczny już dawno temu. Zasypiam z reguły dopiero między 3 a 4 w nocy.
To co, poza czytaniem e-maili, robi pani tak późno?
Co ja robię? (śmiech) Autoryzuję wywiady, czytam prasę, siedzę w internecie oraz rozmawiam z moimi fanami. Lubię, kiedy w domu panuje zupełna cisza. Jestem tylko ja i książka lub gazeta. O! Słucham również wtedy muzyki na YouTube.
Czyli na pewno zna pani wszystkie nowości! Kto z młodych gwiazd ma szansę zrobić wielką karierę?
Czas pokaże. Przede wszystkim trzeba mieć na siebie pomysł. Kto się ostatnio pojawił na scenie muzycznej? Na przykład Michał Szpak. On, podobnie jak Gienek Loska, ma duże możliwości wokalne. Ich problem leży natomiast w repertuarze. Ale to jest bolączka nawet doświadczonych artystów. Nie wiem czemu, bo sama mam dobrych tekstów aż za dużo i ciągle dostaję stosy nowych!
Może więc trzeba się podzielić z kolegami z branży?! Myślała pani o tym?
Nie sądzę, żeby to mogło być dobrze odebrane. A ja poza tym nie chcę nikogo pouczać. Mam pełne teczki tekstów, które czekają tylko na wydanie. Nie jestem nawet w stanie powiedzieć, ile płyt by z tego powstało.
I te teczki leżą spokojnie i czekają na swój czas?
Dokładnie! Jakiś czas temu w piwnicy znalazłam zapakowane pudła. Okazało się, że mam w nich niepublikowane wcześniej wiersze Agnieszki Osieckiej. No i wydałam z nich ostatnio płytę „Buty 2”.
Gdzie pani trzyma te nieodkryte jeszcze perełki? Ma je pani równo poukładane w jakimś sejfie?
Problem polega na tym, że nie umiem utrzymać w swoim archiwum porządku. Panuje tam niezły bałagan. Nawet nie wiem dokładnie, gdzie co leży. Część jest nierozpakowana. Aż się boję, co tam się kryje! Muszę niebawem wziąć się do roboty i trochę to uporządkować.
Takie porządki mogą być wielką frajdą nawet dla miłośnika bałaganu!
Ogromną! Sądzę, że musiałabym poświęcić na nie po parę godzin dziennie przez kilka tygodni. Chciałabym, aby moje teksty, zdjęcia, listy były wreszcie należycie uporządkowane. Tym bardziej że od lat zbieram wszystko, od starych dokumentów, na liścikach od fanów kończąc. Jestem jak chomik, (śmiech)
A jak jest z ubraniami? W pani garderobie w domu również panuje artystyczny nieład?
Moja garderoba ma około 70 metrów kwadratowych. Grzecznie w workach wiszą tam wszystkie moje kostiumy estradowe z wielu lat. Ich liczba cały czas się zwiększa! Rocznie przybywa po kilkanaście kreacji. Chyba będę musiała niebawem rozbudować dom, żeby je pomieścić! (śmiech)
Chomiczy instynkt bierze się z sentymentu do przeszłości?
Nie myślę o przeszłości. Zawsze tylko o tym, co jeszcze jest przede mną. Swoich starych nagrań też nie słucham. Bo po co? Ostatnio zasypano mnie pytaniami, dlaczego nagrałam nową piosenkę na Euro 2012, skoro mam w repertuarze taki wspaniały hit „Futbol”. Zabawne. Idąc dalej tym tokiem myślowym, można zapytać, po co w ogóle nagrywam jeszcze płyty, skoro już tyle ich wydałam. A ja mam przecież tyle projektów przed sobą. Nie wybieram się jeszcze na emeryturę!
A nie jest pani już trochę zmęczona wiecznym nawałem pracy?
Oczywiście, że bywam zmęczona! Jazda na koncert 400 kilometrów, zarwane noce i stres związany z koncertami bywają wykańczające. Ale i tak co kilka dni robię ze swoim teamem burzę mózgów.
Na czym ona polega?
Spotykam się z PR-owcem, asystentką, menedżerem i myślimy, co by tu jeszcze zrobić nowego. A plany mamy ambitne!
A może czas wreszcie pomyśleć o wakacjach?
Cały czas o nich myślę! Jest jednak jeden mały problem… Nikt nie chce ze mną jechać, a sama przecież nie pojadę! (śmiech)
To jak wyglądają wakacje z Marylą Rodowicz, że nie ma chętnego do towarzystwa? Aż tak czynnie spędza pani ten czas?
Raczej nieczynnie (śmiech). Mój mąż zajęty, dzieci uwielbiają zwiedzać, a ja leżeć plackiem na plaży i starać się nie myśleć o spotkaniach, pracy, obowiązkach. Z dala od hałasu… Dla dzieci taki sposób spędzania czasu to nuda. Moje wakacyjne nicnierobienie wynika z tego, że cały czas pracuję i czasem potrzebuję chwil błogiego lenistwa: luksus, plaża, pływanie, dobry drink…
Cosmopolitan? Mojito? Sex on the Beach?
Do tej pory zdecydowanie rum albo wódka z colą. Ale ostatnio znajoma zdradziła mi pewien barmański patent. Do podgrzanego soku grejpfrutowego dolewa się wódki. Sok musi być mocno ciepły, ale nie za gorący. Niebo w gębie!
Może ten drink powinien się nazywać Maryla?
Dobry pomysł! (śmiech)
Proszę, aby teraz zamknęła pani oczy i wyobraziła sobie, że jest na wakacjach. Jaki obraz ma pani przed oczami?
Piasek… Ocean… czyli moje ostatnie wakacje. Wynajęliśmy dom na samej plaży. Mieliśmy osobisty serwis na dzwonek. Ocean Spokojny jest fantastyczny, a woda w nim – ciepła. Czysta rozkosz! Niestety, trwała wówczas inwazja meduz i poparzyły nas już pierwszego dnia. Te stworzenia są bardzo niebezpieczne mimo ładnej nazwy – żeglarz portugalski. Małe niebieskie ciałko i dłuuugi ogon, który oplata człowiekowi ręce i nogi! A my tak się dziwiliśmy, że nikt nie korzysta z uroków oceanu. Ach, na samą myśl o oceanie aż się rozmarzyłam!