Podniecają mnie niedostępni

Jest Pani artystką, którą wielbią pokolenia Polaków. To jest niewątpliwie sympatyczne, ale chyba męczące.

I to bardzo. Zdarza się, że po koncercie nie mogę przecisnąć się przez tłum. Przemykam się jakimiś “kanałami”, przez pralnię lub kotłownię. Ale szczęśliwie takie sytuacje nie zdarzają się codziennie. Mogę być zwyczajną kobietą. Jak mam czas, prowadzę dom, chodzę na wywiadówki do szkoły. Muszę tylko pamiętać, żeby mieć przy sobie flamaster, bo dzieci polują na autograf. To jednak nie jest bolesne. Światowe gwiazdy żyją innym życiem. Nie można ich spotkać na ulicy. Gdy chcą zrobić zakupy, to dla nich zamyka się sklep. Całe życie przemykają z ochroną. Zero prywatności. Na szczęście w Polsce nie ma takiego kultu gwiazd. Dzięki temu życie jest dla nas łatwiejsze, mniej uciążliwe.

Czy dzieci uczą się dobrze?

Różnie z tym bywa. Najstarszy syn studiuje na uniwersytecie i jakoś sobie radzi. Córka Kasia zdaje w tym roku maturę i wybiera się na studia. Znacznie większą kontrolę mam nad trzynastoletnim synem. Niestety, ja jestem matką z doskoku.

Rozmawia Pani swobodnie z dziećmi o wchodzeniu w dorosłe życie, o inicjacji seksualnej, zabezpieczeniach przed niechcianą ciążą?

Nie mam takiej odwagi, żeby o tym rozmawiać. Poza tym one nigdy nie chciały poruszać tych tematów. Myślę, że jest to coś w rodzaju obopólnego wstydu. Dotyczyło chyba większości rodziców i ich dzieci. Młodzież całą wiedzę o seksie zdobywa od kolegów, w szkole z książek czy filmów.

Jestem zaskoczony, bo uchodzi Pani za osobą otwartą i tolerancyjną, dla której nie ma tematów tabu. Z Panią można przecież rozmawiać o wszystkim. I to publicznie!

W życiu prywatnym mam widocznie jakieś zahamowania.

A nie obawia się Pani, że któregoś dnia zostanie babcią?

Trudno. Nie chciałabym jednak, aby moje dzieci zbyt szybko otaczały się własnymi dziećmi. Radziłabym wszystkim młodym ludziom, żeby dopiero po trzydziestce zakładali rodziny.

Dorosłe dzieci uświadamiają nam, że czasu niestety nie da się zatrzymać, że nieubłagalnie upływa. Boi się Pani starości?

Nie myślę o tym, więc się nie boję. Nawet nie zauważam. Mam taką naturę, że jak czegoś nie przyjmuję do wiadomości, to tego po prostu nie ma.

Ale jest przecież lustro.

Lustro? Mam w łazience takie oświetlenie, że zawsze wyglądam w nim dobrze. Jestem fachowcem od światła. Wiem, jak ma być rozmieszczane. W telewizji oświetleniowcy mnie znają. Jestem dla nich zakałą. Wiedzą, że jak przyjdzie Rodowicz zaraz będzie marudzić.

Podobno nie ma Pani swoich ulubionych fryzjerek, wizażystek, krawcowych.

Nie mam rzeczywiście stałych, ale jest kilka osób, które się mną zajmują, gdy tego potrzebuję. Na co dzień nie chodzę do fryzjera. Sama sobie podcinam włosy, robię pasemka. Ostatnio w projektowaniu kostiumów pomaga mi projektantka Halina Piwowarska. Kiedyś na koncert do Zabrza wysłała mi je pociągiem. Przyjechały trzy godziny przed nagraniem. Ale takie tempo pracy jest normą w naszym zawodzie.

Pani lubi szokować, zwłaszcza na estradzie. Za każdym razem proponuje inny wizerunek samej siebie. A gdyby na przykład otrzymała Pani propozycję sesji zdjęciowej dla Playboya, zdecydowała by się Pani pozować nago? Oczywiście za odpowiednio duże honorarium.

Hm…. Nie, nie. Jednak tam trzeba pokazać to i owo, a nie tylko ładnie się sfotografować, zakrywając piersi na przykład. W Playboyu wiadomo – trzeba pokazać prawie wszystko.

A Pani nie ma nic do pokazania?!

No, pokazywać swoje intymne części ciała,… Myślę, że to przesada. Zresztą ja już się nago sfotografowałam na okładkę “Marysi biesiadnej”, więc jakby mam już to za sobą.

To i owo miała jednak Pani zakryte.

Snopkiem siana, to prawda. Ale za tym snopkiem stałam naga. W Playboyu natomiast musiałabym wszystko odsłonić, a to już chyba zbyteczne.

Nie popiera Pani kobiet obnażających się publicznie?

Jestem tolerancyjna. Gdy któraś ma na to ochotę, to jej sprawa. Kobiety w ogóle lubią się obnażać, lubią pokazywać swoje ciało…

Czy Pani mąż jest ideałem mężczyzny?

Andrzej nie jest bez wad, ale dopiero przy nim dojrzałam. Wcześniej wydawało mi się, że jak kończy się gorące uczucie, trzeba spakować walizkę i się zmywać. I tak robiłam, Dosyć długo też wytrzymywałam przeróżne wady mężczyzn, bo byłam przekonana, że kobieta swoją miłością potrafi ich zmienić. A to nieprawda. Człowieka nie da się zmienić, można go natomiast zaakceptować takim jakim jest. Nie można z mężczyzną walczyć i pouczać go przez całe życie. Nie można położyć się na kanapie i powiedzieć: jestem wspaniała, kochaj mnie. Przez cały czas trzeba pracować nad związkiem. To wszystko zrozumiałam będąc z Andrzejem.

Czy mąż Panią zdradza?

Mam nadzieję, że nie… ha, ha, ha…

Czego Pani w mężczyźnie nie akceptuje?

Zastanawiam się… Myślę, że taką podstawową wadą męskiego rodu jest ich samczość. Są przekonani, iż nie sposób być monogamicznym, żyć z jedną tylko kobietą. Łatwo wybaczają swoje zdrady. To dla nich normalne. A przecież mężczyzna powinien walczyć ze sobą, powinien zrozumieć, że niewierność rani bliską mu kobietę.

A o inne, młodsze kobiety jest Pani zazdrosna?

Okropnie! Czasami robię sceny zazdrości. Nie biję go oczywiście… Natomiast zdarzało mi się kilka razy ostentacyjnie wychodzić z jakiejś imprezy tylko dlatego, że rozmawiał z inną kobietą.

Pomówmy trochę o miłości.

Miłość mnie uskrzydla, ale zarazem działa destrukcyjnie. W miłości są tylko momenty, w których człowiek jest. bardzo szczęśliwy. Najczęściej jednak uczuciu temu towarzyszy ogromny niepokój: czekanie na telefon, na ukochanego, czy przyjdzie, czy nie zdradza, czy naprawdę kocha. Miłość ma różne oblicza. To jedna wielka huśtawka. Trzeba się jednak zakochiwać i trzeba być tragicznie nieszczęśliwym.

Pani jest nieustannie zakochana?

Trzeba się zakochiwać, mimo że w stanach zakochania działamy często irracjonalnie. Miłość jest niepowtarzalnym uczuciem.

A seks?

Jest nieodłączny. Najpierw pojawia się iskra: pożądanie, zauroczenie mężczyzną. I na pewno w pierwszym okresie poznania seks jest bardzo ważny. Wtedy idealizujemy partnera: że jest wspaniały, dobry, mądry. Że każde jego słowo to wypadające z ust perły. Dopiero, jak już pierwsza zasłona spadnie, okazuje się, że jest on czasem nieciekawy, wręcz beznadziejny.

Jacy mężczyźni Panią fascynują?

Trudni, oryginalni, mocni. Nie lubię mężczyzn słabych psychicznie, którymi trzeba się opiekować. Podniecają mnie mężczyźni niedostępni.

W dzieciństwie marzyła Pani o aktorstwie. Marzenia się spełniły. Jak czuje się pani w “Rodzinie zastępczej”?

To ciekawe doświadczenie, ale już trochę nużące i uciążliwe. Ta powtarzalność obca jest mojemu temperamentowi: ten sam plan, ustawianie świateł, czekanie, podporządkowanie. Zupełnie inaczej niż w moim zawodzie, gdzie to ja o wszystkim decyduję. Wolałabym zagrać w filmie, najchętniej gangsterskim.

Jako gangster?

Oczywiście. Chętnie zagrałabym w jakichś bojówkach, znalazła się w ekstremalnych sytuacjach. Bardzo lubię paramilitarne akcesoria, kostiumy, buciory… Jak nazywa się ta postać w grze komputerowej? No… wyleciało mi z głowy… taka… w okularach… Może zadzwonię do syna, będzie wiedział. To Lara Kroft. Chodzi w takich buciorach z pistoletami… To bliski mi wizerunek. Zawsze marzyłam o tym, żeby pójść na wojnę i bohatersko przenieś: jakieś informacje. Oczywiście bardziej w sferze wyobraźni niż w rzeczywistości. Lubię filmy wojenne i wszystko, co związane jest z drugą wojną światową. Bardzo chętnie z Wołoszańskim – to jedno z moich marzeń – pozwiedzałabym podziemia Wrocławia, fortyfikacje polskie, tunel, bunkry…

To bardzo męskie pragnienia. A gdyby dane było Maryli Rodowicz być przez jeden dzień mężczyzną, jak spędziłaby ten czas?

Może bym się pobiła….

Od lat odnawia Pani swój wizerunek na scenie artystki wiecznie młodej, oryginalnej, niepowtarzalnej. To trzy różne dekady. I w każdej ta sama choć tak naprawdę inna Maryla.

Zaczęłam karierę w latach siedemdziesiątych To był Gierek, paszporty, konta, powiew Zachodu. Miałam mnóstwo kontraktów, także w NRD i Czechosłowacji. Co tydzień nagrania w telewizji. Mnóstwo koncertów i festiwale. Słowem: dużo pracy, życie na walizkach, brak rodziny. Lata osiemdziesiąte to powstanie Solidarności i nadzieja na zmiany. W show biznesie pojawiły się nowe twarze. Muzycy grali ostrego rocka. Dla mnie natomiast były to chude lata. Stan wojenny, spowodował zerwanie wszystkich moich kontraktów zagranicznych i brak pracy w kraju. Nie miałam z czego żyć. Zaczęłam przyjmować propozycje koncertów w Rosji i w zadymionych klubach polonijnych USA. W Polsce grywałam sporadycznie. Wydawałam wprawdzie płyty, ale nie był to mój czas. Tak było do początku lat dziewięćdziesiątych. Wtedy mój mąż uświadomił mi, że pojawił się nowy nośnik – płyta kompaktowa. Rynek się zmienił, powstało wiele radiowych stacji komercyjnych. Andrzej zajął się produkcją moich płyt i ich promowaniem. Założył firmę “Tralala” i został moim menadżerem. Odniósł duży sukces wydawniczy, doprowadził do mojego kontraktu z firmą Universal. Dzięki niemu jestem tu, gdzie jestem. Dużo koncertuję, nagrywam, podróżuję.

Jest Pani wciąż na topie. “Małgośkę” uznano za przebój 35-lecia, a Panią za najlepszą wokalistkę dwudziestego wieku. Na koncerty przychodzi kilka pokoleń fanów. Można rzec: fenomen Rodowicz.

Nie mam pojęcia, dlaczego tak się dzieje. Być może ta muzyka przeszła próbę czasu, ostała się, bo jest ciągle młoda. Być może teksty piosenek są uniwersalne. Myślę, że ważny jest ten rodzaj energii, jaką ciągle w sobie mam… Nie wiem…

Spróbujmy zająć się tą energią. Skąd ją Pani czerpie, skąd w Pani tyle życia?

Dbam o siebie. Kiedy mogę chodzę do siłowni, pływam, grywam w tenisa… Staram się jeść dietetycznie. Lubię warzywa, pieczone mięsa, ryby w folii. Z mężem uwielbiamy chodzić do restauracji japońskich i włoskich. Gorzej gdy jestem w trasie. Wtedy jadam byle co i nieregularnie.

Czy zdecyduje się Pani kiedyś na operację plastyczną?

Na razie o tym nie myślę. A gdybym już miała się na nią zdecydować, to chyba nie w Polsce. Wybrałabym kraj, gdzie lekarze mają więcej doświadczenia.

Proszę wymienić kilka swoich zalet.

Kocham przyrodę, jestem szczera, mam silne poczucie sprawiedliwości…

A wady?

Niesystematyczność oraz brak konsekwencji w wychowywaniu dzieci.

Wydała Pani we wrześniu płytę “Niebieska Maryla”…

To pierwsza w moim życiu płyta “Live”. Jest na niej dwadzieścia największych przebojów nagranych w czasie letnich koncertów. Ale myślę już o nowym repertuarze.

Dziękuję za rozmowę

rozmawiał: Mariusz Galiński
zdjęcia: AKPA, Marek Straszewski, Universal Musie Polska
źródło: Elite 1/2001

Powrót