Po prostu Maryla

Od lat króluje na polskich scenach. Maryla Rodowicz i jej gitarzyści zawojowali lata 70. W latach 80. Poznaliśmy punkowy wizerunek czadowej Maryli z “Różowymi czubami”. Lata 90. To “Złota Maryla” i – obecnie – karnawałowa.

Zastanawiałam się, na czym polega fenomen pani nieprzerwanej od lat popularności i doszłam do wniosku, że nie tylko na talencie, ale również na tym, że w głębi duszy pozostała pani tą samą dwudziestoletnią studentką AWF, która zaczynała śpiewać, szukała, prowokowała…

Nie wynika to z jakichś moich przemyśleń, celowych działań. Nie postanowiłam być młoda duchem. Ja po prostu taka jestem. Myślę, że nie da się grać muzyki i być starym duchem. Na scenie trzeba być żywiołowym, otwartym i zarazić entuzjazmem ludzi. A tego się nie da udawać. To się – powiem nieskromnie -ma w sobie, albo nie ma.

Jak się pani czuła, kiedy w latach 70. na ulicach pojawiły się blondynki o długich włosach? Dziewczyny naśladowały pani styl, sposób ubierania się. To pani wylansowała w Polsce modę na spódnice “bananowy”…

Szczerze mówiąc, nie miałam tej świadomości. Dopiero niedawno przeczytałam w gazetach, że dyktowałam pewną modę. Wydawało mi się, że ubieram się modnie, ale tak samo, jak większość dziewczyn w owym czasie. Zawsze miałam indywidualne podejście do ubioru. Ubierałam i ubieram się w to, w czym dobrze się czuję i to jest podstawowy wymóg jaki stawiam strojowi. Na przykład, lubię duże i ciężkie buty, takie typowe buciory. Wysokie obcasy wkładam wyjątkowo.

Rozmawiamy w Poznaniu. W latach siedemdziesiątych główną pani konkurentką na estradzie była Urszula Sipińska. Podobno niespecjalnie się lubiłyście…

Bardzo lubię Urszulę. Odkąd przestała śpiewać, stała się w stosunku do mnie bardziej otwarta, szczera, naturalna. Przedtem rzeczywiście nasze stosunki układały się trochę na zasadzie rywalizacji , jedna drugą podpatrywała, może nawet zazdrościła popularności. Byłyśmy do siebie podobne, obie jasne blondynki o długich włosach, kojarzyłyśmy się w jakiś sposób ze sobą. Stąd może owe plotki o konflikcie jaki podobno między nami istniał. Ale zapewniam, że żadnego konfliktu nie było. Była natomiast czysto zawodowa, zdrowa konkurencja…

W latach siedemdziesiątych szokowała pani czerwonym sportowym samochodem. Czy to prawda, że dzięki niemu poznała pani Daniela Olbrychskiego?

Samochód miał bardzo dużą moc. Podczas trasy koncertowej zaskoczyła mnie zima. A że byłam młodym, niedoświadczonym kierowcą, bałam się wracać do Warszawy. Zostawiłam zatem auto na parkingu w Lublinie, a mój menedżer szukał dobrego kierowcy, który pojechałby je odebrać. Na ulicy spotkał Daniela, który z chęcią pojechał do Lublina. I tak się poznaliśmy. Potem byliśmy ze sobą ładnych parę lat…

A inni ważni mężczyźni w pani życiu?

Tu jest pewien problem. Obiecałam mężowi, że nigdy nie będę opowiadała w szczegółach o swoich związkach z innymi panami. Powiem tylko, że bardzo lubię mężczyzn. Lubię się im podobać, kokietować, flirtować. Pod tym względem jestem typową kobietą. Zresztą bez mężczyzn życie byłoby zwyczajnie nudne.

Ma pani dwóch synów i córkę. Jak łączyła pani macierzyństwo z karierą? Przez cały czas była pani na topie, bez nagłych wzlotów, upadków i urlopów macierzyńskich.

Różnie z tym bywało. Pamiętam, że na początku lat osiemdziesiątych, podczas wielkiego boomu rockowego, zeszłam na drugi, jeżeli nawet nie na trzeci plan. Nagrywałam płyty, one się sprzedawały, ale grałam dużo mniej koncertów i moje piosenki rzadziej trafiały na listy przebojów. Miałam wtedy małe dzieci i było mi bardzo ciężko finansowo. Z trudem wiązałam koniec z końcem. Dopiero w ostatnich latach zmieniła się dla mnie koniunktura…

Czy dzieci odziedziczyły po mamie uzdolnienia artystyczne?

Starszy syn namiętnie gra na gitarze. Córka próbowała śpiewać, biegała nawet do teatru “Buffo” Józefowicza, ale teraz główną jej pasją są motocykle. Wszystkie dzieci słuchają dużo muzyki. Zobaczymy, co z tego będzie w przyszłości.

Niedawno zaprezentowała się pani jako aktorka. Występuje pani w serialu “Rodzina zastępcza”. W Poznaniu wystąpiła pani w Teatrze Wielkim w “Krakowiakach i Góralach” w reżyserii Krzysztofa Kolbergera.

W jednym przedstawieniu, które zagrałam na prośbę pana Kulczyka dla jego gości. Kosztowało mnie to parę tygodni prób. A że była to duża rola, mówiona, śpiewana i tańczona, stanowiło to dla mnie duży stres. Tym bardziej, że nagrywałam wtedy płytę i musiałam jakoś połączyć operę z pracą nad nowym krążkiem.

Aktorstwo jest dla pani nowym doświadczeniem. Woli być pani przed kamerą czy na scenie?

Zdecydowanie na scenie. Na scenie wiem co mam robić, a przed kamerą trzeba mnie prowadzić za rękę. Mam skłonności do grania nieco kabaretowego, wyrazistych min, zachowań i reżyser musi to często stopować.

Ukazała się pani nowa płyta…

Nosi tytuł “Karnawał 2000” i znajdują się na niej głównie stare przeboje, meksykańsko-hiszpańsko-kubańskie. Jest bardzo rytmiczna, taneczna i mam nadzieję, że w takt muzyki z tej płyty będą się wszyscy bawić w nadchodzącym karnawale. Na wiosnę planuję dużą trasę koncertową po Polsce, z baletem, chórami i egzotycznymi muzykami, promującą materiał z tego krążka. To też będzie mój nowy wizerunek “karnawałowej Maryli”.

Dziękuję za rozmowę.

rozmawiała: Renata Kos
źródło: Poznaniak 50/1999

Powrót