Nigdy się nie poddawaj!

Nie mogę być traktowana jak ktoś, kto pozamiata scenę Opery Leśnej w Sopocie przed wyjściem Zucchero, dlatego nie wystąpię na 39. Sopot Festival.

Maryla Rodowicz wiecznie młoda i niezniszczalna, Strzelec, królowa polskiego popu, ongiś nazwana “Madonną RWPG”, teraz “Królową Kiczu lat 90”. Przeciwnicy nie zauważyli, że zwyciężyła w rankingu 0B0P-u na najpopularniejszą piosenkarkę 2001 roku, że od wielu lat utrzymuje się w pierwszej trójce najpopularniejszych polskich piosenkarzy, że ma w tym roku jubileusz 35-lecia pracy na estradzie, za to porównali ją do Lenina, pisząc: “Maryla jak Lenin wiecznie żywa”. W polskiej prasie krytykowano jej pierwszy program “Ole!” z cyklu “Tour de Maryla”, a tymczasem otrzymał on wyróżnienie i miejsce w piątce najlepszych w finale prestiżowego Festiwalu Telewizyjnego “Róże Montreaux”, wśród 17 najlepszych spośród 300 programów muzycznych z całego świata. 7 października ukaże się jej 28 płyta, pt. “Życie – ładna rzecz”. W rozgłośniach radiowych już słychać piosenkę “Żyj” – pilotażowy utwór krążka z 14 nowymi piosenkami. Na tegorocznym 39. Sopot Festival miała wystąpić jako gość specjalny Dnia Drugiego. Jak się dowiedziałem, Maryla Rodowicz w Sopocie nie wystąpi. O wypowiedź poprosiłem artystkę. Jest to pierwsza i jak dotąd jedyna oficjalna wersja niepojawienia się ulubienicy polskiej publiczności w Sopocie.

Dlaczego nie zaśpiewa pani, mimo wcześniejszych zapowiedzi, na 39. Sopot Festival?

Poszło o 4 minuty czasu antenowego. W tym samym dniu Włoch Zucchero wchodzi na godzinę, Kanadyjczyk Garou, podobnie. Mnie zaproponowano tylko dwie piosenki i duet z Zucchero. Tymczasem ja chciałam zaśpiewać 4 piosenki, wszystkie z ostatniej płyty. Z doświadczenia wiem, że wyjście z nowymi piosenkami to wielkie ryzyko. Ale wiem też, co zrobić, aby były one atrakcyjne dla publiczności. Wszystko drobiazgowo wymyśliłam: chóry, balety, kreacje itp. Chciałam w Sopocie zrobić show. W końcu zgodziłam się na trzy piosenki, ale organizatorzy festiwalu byli nieugięci i powiedzieli, że mogę zaśpiewać tylko dwie. Uważam, że mam w tym kraju swoja pozycję i nie mogę być traktowana jak ktoś, kto pozamiata scenę Opery Leśnej przed wyjściem Zucchero. Było mi bardzo przykro, tym bardziej że w tym roku mija 35 lat mojej pracy na estradzie.

Marek Sierocki powiedział mi, że najpierw miała pani zaśpiewać w Sopocie za darmo, a później zażądała honorarium. Czyli poszło o pieniądze?

To nieprawda! Od początku mówiłam, że na festiwalu w Sopocie wystąpię za darmo, ponieważ mam sponsora, który będzie producentem mojego show i występu osób towarzyszących mi na scenie. Telewizję Polską poprosiłam o zapłacenie honorarium dla moich 5 muzyków i trzyosobowego chórku. W sumie kilka tysięcy złotych.

Czy występ na festiwalu w Sopocie, który ma fatalne oceny recenzentów i publiczności, nadal jest prestiżowy dla gwiazd polskiej piosenki?

Każde pokazanie się artysty w telewizji podbija jego pozycję, tym bardziej że realizuje się u nas coraz mniej programów rozrywkowych, a telewizja ma ogromną siłę oddziaływania, szczególnie w przypadku promocji nowej płyty i nowej piosenki. Bardzo lubię telewizję i zrobiłam w niej mnóstwo programów, które miały bardzo dużą oglądalność. To jest mój żywioł. Jeżeli chodzi o festiwale, zarówno opolski, jak i sopocki, wciąż są dla nas prestiżowym miejscem.

Dlaczego nie było pani tym roku na festiwalu piosenki w Opolu?

W Opolu chciałam wystąpić z 20-minutowym programem, ale powiedziano mi, że nie ma już miejsca.

Czy Telewizja Polska SA nie obrazi się i nie zaprzestanie lansować, wszakże ostatnio sporo w panią inwestowała?

Przecież chciałam wystąpić w Sopocie, więc to ja powinnam być obrażona na telewizję. Poczułam się dotknięta.

Po pierwszym programie z cyklu “Tour de Maryla” zebrała pani bardzo krytyczne recenzje. Nazwano panią królową kiczu. Jak przyjęła pani negatywną ocenę swojej pracy na małym ekranie?

To Wojciech Młynarski napisał w “Newsweeku”, że jestem “królową kiczu lat 90”. Myślę, że nie było to sprawiedliwe, ale w demokratycznym kraju każdy ma prawo powiedzieć, co sądzi na dany temat. Pierwszy program z cyklu “Tour de Maryla” miał być inny, ostatecznie miał taką oprawę, jaką miał. Myślę, że drugi program był dużo lepszy i został doceniony na Festiwalu Telewizyjnym “Złota Róża” w Montreaux, gdzie uplasował się w piątce programów telewizyjnych, które wygrały z występem Eltona Johna i show Robbiego Williamsa.

Czego czepiali się rodzimi krytykanci?

Poziomu żartów, stylizacji, kostiumów. Wszystko było w tym programie krytykowane. Z dwiema opiniami zgodziłam się, bo w “Ole!” rzeczywiście było dużo błędów. Ale ja każdą krytykę przyjmuję godnie.

Kto pomaga pani w tak częstej zmianie estradowego wizerunku, kto doradza, jak się ubrać, uczesać, wystylizować?

Moimi włosami zajmuje się znakomita krakowska fryzjerka Małgorzata Babicz, która jest szalenie twórcza, organizuje pokazy i jeździ z nimi po świecie. W sprawie strojów konsultuję się z Haliną Piwowarską, kostiumologiem i plastykiem. Lubię pracować z ludźmi, których dobrze znam i z którymi mam dobre porozumienie. Myślałam też o Arkadiusie, którego cenię, bo lubię ekstrawagancję i szalone pomysły. Arkadius zawsze przysyła mi zaproszenia na swoje pokazy, ale jak do tej pory nigdy się nie spotkaliśmy. Choreografem moich show jest Agustin Egurolla, Polak pochodzenia kubańskiego, kilkukrotny mistrz świata w swojej dziedzinie, wraz ze swoją grupą Wolt. To on roztańczył festiwal piosenki w Opolu. Jest fantastyczny!

Niektóre śpiewające koleżanki z pani pokolenia lub starsze, dziwią się, że pani się jeszcze chce. Co jest siłą napędową tej nieustannej aktywności i chęci bycia w ścisłej czołówce na polskim rynku?

Rozumiem koleżanki, które tak myślą, bo sama miewam chwile zwątpienia i spotyka mnie wiele przykrości w tej branży. Trzeba bardzo chcieć i mieć taką naturę jak ja. Nie oznacza to, że nie przeżywam swoich porażek, do których zaliczam niewystąpienie zarówno w Opolu, jak i w Sopocie. O tym zadecydował brak porozumienia z dyrekcją tych festiwali. Odmowa była dla mnie upokarzająca. Rozgłośnie radiowe też kapryszą i same wybierają co będą grały. Przez cały czas jest to udowadnianie, że nie ma się garbu, a przy każdej nowej płycie trzeba zdać egzamin. Jest to bardzo stresujące. Tylko mój mąż wie, jak bardzo.

A jak bardzo?

Nie śpię po nocach i mówię, że jestem załamana, bo nie mam siły wciąż walczyć.

Co na to wszystko mąż?

Mąż mówi: “Spokojnie. Poczekaj dwa, trzy dni. Nigdy się nie poddawaj”. To on nauczył mnie, że trzeba mieć zawsze plan B, gdy plan A się nie powiedzie. Staram się tak właśnie robić.

Jak sprzedała się płyta “Niebieska Maryla”?

Od pół roku ma status złotej płyty, a płyta “Przed zakrętem” jest platynowa.

Była jeszcze płyta “Karnawał 2000”?

Ona sprzedała się w ilości 40 tysięcy egzemplarzy, co jak na obecne czasy wcale nie jest złym wynikiem, bo inni sprzedają po 9-10 tysięcy egzemplarzy. Od 1995 roku moje wszystkie płyty są platynowe, tylko “Niebieska Maryla” jest złota. Natomiast “Marysia Biesiadna” jest 5-krotnie platynowa, bo sprzedała się w ilości 500 tysięcy egzemplarzy!

Już niebawem na rynku pojawi się pani 28. płyta z 14 premierowymi piosenkami. Czy znów będzie w “marylowym” stylu?

Nie będzie rewolucji muzycznej. Śpiewam jak śpiewam, ciągle gram muzykę gitarową i jestem wierna sobie. Nie mogę raptownie przestawić się na dance lub techno. Wyrosłam z nurtu rock and rolla i to jest mi bardzo bliskie, dlatego na moich koncertach zawsze słychać gitary i chórki. Owszem, wprowadzam nowinki brzmieniowe, ale ciągle są to melodyjne piosenki. Większość z nich to kompozycje Seweryna Krajewskiego. Lubię repertuar z mądrymi tekstami. Najnowsza płyta jest dowodem na to, że jestem wierna sobie.

Kto dzisiaj przede wszystkim jest odbiorcą pani piosenek?

Na moje koncerty przychodzą dzieci, nastolatki i… ich rodzice. Jak gram koncerty plenerowe, przychodzi głównie młodzież, co uważam za wielki sukces.

W jak dużym stopniu potrafi pani porozumiewać się poprzez swoją muzykę z młodzieżą?

Moja muzyka jest ponadpokoleniowa, a widownia jest tego dowodem. Ludzie znają moje piosenki, także te dawne, i świetnie się przy nich bawią.

Co mówią pani dzieci na śpiewanie mamy i jej repertuar?

Może połączymy się teraz z nimi telefonicznie i zapyta pan każde z osobna?

Zgoda. Proszę łączyć…

Mówi Kasia (lat 20): Bardzo lubię piosenki mamy i znam je wszystkie na pamięć. Szczególnie podoba mi się “Gimnastyka” oraz okres, w którym śpiewała z zespołem Różowe Czuby. Interesuję się motocyklami i namawiam mamę, żeby zagrała kiedyś koncert z taką właśnie motocyklową muzyką, czyli bluesowo-rockowymi balladami dla motocyklistów.

Mówi Janek (lat 22): – Nie wszystkie piosenki mamy mi się podobają, ale te gitarowe, kameralne, dawne lubię. Sam uczę się gry na gitarze, właśnie zaliczyłem pierwszy rok w szkole muzycznej.

Mówi Jędruś (lat 14): Generalnie lubię piosenki mamy, szczególnie te śpiewane z samą gitarą. Namawiam mamę, żeby zaskoczyła nas czymś zupełnie nowym.

Mówi Maryla Rodowicz: – Jak pan widzi, muszę nagrać płytę dla motocyklistów. Zresztą marzę o motocyklu. Cała trójka namawia mnie, żebym zaczęła grać ostrą muzykę rockową, i przyklaskiwali, gdy zaśpiewałam z Big Cycem dwa utwory na ich płycie.

Córka Kasia zdaje się być pani kopią. Czy nie myślała, aby pójść w pani ślady?

Słuch ma fenomenalny, pamięć fotograficzną, śpiewa bardzo czysto, ale teraz jest na etapie miłości do koni i studiuje hodowlę zwierząt i rolnictwo w Wyższej Szkole Rolniczej w Krakowie.

Gdyby Kasia chciała śpiewać, to zapewne miałaby marne szanse na zaistnienie w polskiej piosence, bo wszyscy porównywaliby ją z Marylą Rodowicz, czego ambitna i zbuntowana Kasia by nie zniosła?

To jest nieszczęście dzieci znanych rodziców, że starają się ich przebić. Aby być piosenkarzem, trzeba mieć oprócz głosu i słuchu charyzmę, którą nie każdy musi posiadać. Kasia ma wiele różnych talentów, więc jeżeli wystarczy jej samozaparcia, to ja się o nią nie obawiam, bo jest przedsiębiorcza i przebojowa. Będą z niej ludzie. Teraz hoduje swojego konia, codziennie jeździ konno, ukończyła kurs zaklinania koni.

Czy miała pani wpływ na decyzje córki, gdy się usamodzielniała?

Na nic nie miałam wpływu. Zupełnie inaczej wyobrażałam sobie jej przyszłość. Chciałam, żeby studiowała na ASP, bo ma talent plastyczny i chciała być kostiumologiem. Będąc w okresie młodzieńczego buntu, postanowiła wyrwać się z domu i wylądowała u ojca w Krakowie. Ale z ojcem Kasia też nie mieszka. W Krakowie ma własny duży apartament, który sama wykańczała i sama walczyła z murarzami. Jest bardzo samodzielna, bardzo uparta i rozsądna.

Czy relacje między wami uległy poprawie?

Myślę, że tak, bo Kasia mieszka w innym mieście i wyrosła już z okresu buntu. Pamiętam siebie, jak wyjechałam z Włocławka do Warszawy i zamieszkałam w akademiku. Wtedy od razu poprawił się mój kontakt z matką, która trzymała mnie krótko.

Jaki jest Janek?

Zupełnie inny. Zamknięty w sobie. Mniej zaradny od Kasi. Niepokoi mnie jego brak wiary w siebie i to, że brakuje mu wytrwałości. Janek też mieszka sam, w Warszawie, na Ursynowie, gdzie się wychował. Ma tam swoje mieszkanie. Czasami wpadam do niego na kontrolę. Moja pomoc domowa sprząta mu, ale nie jest bałaganiarzem. Janek przerwał na III roku studia na kierunku zarządzanie, bo powiedział, że to nie dla niego. Zdał na matematykę. Teraz jest na I roku i jednocześnie uczęszcza do szkoły muzycznej na gitarę. Jest nią opętany. Cały czas gra na gitarze, nie rozstaje się z nią. Ćwiczy, ćwiczy, ćwiczy…

Jaki jest 14-letni Jędrek?

Jędruś jest słodki, bardzo wrażliwy i bardzo ze mną związany. Nawet zastanawiam się, czy nie za bardzo. Wszędzie z nami jeździ, poznaje luksusowe hotele, wytworne restauracje. Niedawno był w słynnym hotelu Ritz w Londynie. Muszę go wysłać na jakiś obóz, bo chyba za bardzo trzymamy go pod naszymi opiekuńczymi skrzydłami.

Czy dzieci słuchają równie dużo i namiętnie muzyki, co ich śpiewająca mama?

Myślę, że więcej. Ja na co dzień mam tak dużo muzyki, że kiedy wsiadam do samochodu i głośno gra w nim muzyka, to mówię do męża: “Błagam, natychmiast wyłącz radio!”.

Kto rządzi w waszym domu?

Mąż. Typowy Skorpion, osobowość apodyktyczna i kapryśna. Z najmłodszym synem skaczemy koło niego.

Podobno jest pani o swojego męża i w ogóle o swoich mężczyzn bardzo zazdrosna?

Bardzo! Jestem również zaborczą matką.

Czy stara się pani z tym walczyć?

Nie bardzo, dlatego że wychodzę z założenia, iż ludzi, którzy są ze sobą, obowiązuje lojalność i nie umiałabym być z kimś, kto zdradza i chodzi własnymi ścieżkami. Bardzo rzadko zdarza się, że na bankiety chodzimy sami.

Jakie są pani relacje z poprzednimi mężczyznami, z którymi się pani rozstała?

Dobre, ale musiało minąć parę lat (zdarzyło się, że i 10), aby ten mężczyzna mógł ze mną normalnie rozmawiać.

Dla którego z nich poświęciła pani swoją karierę na Zachodzie, szczególnie w Anglii?

Dla pewnego Czecha o imieniu Frantisek (!) który był moim menedżerem i narzeczonym.

Czy się opłacało?

Ależ skąd. Myśmy się tylko straszliwie kłócili, a on był ogromnie zaborczy. Karierę w Anglii odpuściłam dla świętego spokoju i szybko się od niego wyprowadziłam.

Szkoda, bo to był ponoć znakomity menedżer i mogła pani zostać gwiazdą międzynarodową?

Kiedy Frantisek się zmienił, było już za późno. Ale to ja sama byłam winna, gdyż należę do kobiet, które pozwalają wchodzić sobie na głowę, przynajmniej do pewnego momentu. Kiedy mówię stop, a mężczyzna się nie zmienia, to przestaje mnie już interesować. Dzisiaj Frantisek ma żonę i dwoje dzieci. Zaprasza mnie i męża do Pragi. Obecnie założył razem z Karelem Gottem agencję promocyjną i jednocześnie jest jego menedżerem.

Jak potoczyłaby się pani kariera piosenkarska, gdyby podpisała pani kontrakt i wyjechała do Londynu?

Na pewno inaczej. Zapewne nie mieszkałabym w Polsce. Miałabym inny krąg znajomych, innych mężów i innych kochanków.

Za to w Polsce utrzymuje się pani niezmiennie w rankingu najpopularniejszych piosenkarzy. Jaką cenę płacąc?

Gdybym nie miała uznania i miłości publiczności, to bardzo szybko opadłyby mi skrzydła.

Została pani także aktorką, bo w serialu “Rodzina zastępcza” gra pani ciotkę Ulę, urzędniczkę z Ministerstwa Obrony Narodowej. Jaka pani była – jako aktorka – na początku tej pracy, a jaka jest obecnie?

Na początku nie miałam zielonego pojęcia o aktorstwie. Nic nie umiałam i grałam strasznie. Ale obserwacja wspaniałych aktorów na planie i tego, jak oni grają, wiele mi dała. Wszystko sprawiało mi trudność, łącznie z nauką tekstu na pamięć. Ale teraz doszłam do takiej wprawy, ze trzy razy przeczytam stronę i już umiem.

Czy nadal chciałaby pani grać w serialach?

Nie, teraz chciałabym zagrać w filmie akcji. Marzę o tym, żeby biegać z bronią, w bojówkach, w buciorach, i żeby strzelać. To jest moje marzenie aktorskie.

Na razie musi pani zająć się promocją swojej nowej płyty. A propos. Dlaczego mąż nie zgodził się, żeby miała tytuł “Maryla wiecznie żywa”?

Mąż nie chciał, żeby to zabrzmiało jak tęsknota za minionym systemem, wszakże mówiło się u nas kiedyś “Lenin wiecznie żywy”. Ponadto u nas wszystko odbierane jest wprost. Kiedyś chciałam sobie kupić rosyjski samochód “Czajka”, mąż też mi nie pozwolił.

Ale i tak jest pani jednym z naszych czołowych pomników kultury masowej. Jak długo zamierza pani występować na estradzie?

Dopóki będę przypominała Marylę Rodowicz i dopóki będzie publiczność na moich koncertach. Zresztą to właśnie publiczność jest powodem, dla którego ciągle śpiewam.

Czy sale na pani koncertach nadal są pełne?

Są full, przychodzi po 15-20 tysięcy ludzi.

Co wyzwala w pani każdorazowe wyjście na estradę?

Wielką energię i wielką tremę. Przed każdym koncertem już od samego rana się koncentruję. Wybieram kostiumy, bo zanim wybiorę kilka, to muszę przejrzeć co najmniej 20. Siedzę w zamkniętej garderobie i do nikogo się nie odzywam. Na dwie godziny przed koncertem jestem ubrana, ucharakteryzowana, gotowa do występu. Jestem sprężona jak do biegu, aby wystartować na scenę i dać show. Muszę mieć sama tyle energii, żeby zahipnotyzować publiczność i przez dwie godziny zatrzymać na sobie jej uwagę.

Czym różni się Maryla Rodowicz z estrady i telewizji od Maryli matki, żony i gospodyni?

W domu jestem stonowana i wyciszona. Lubię chodzić boso, w starych koszulkach, bez makijażu. Na estradę zakładam kolorowe stroje. Szczególnie lubię męskie, kowbojskie kapelusze. W nowym domu, który się buduje, będę miała 70-metrową garderobę, przeznaczoną wyłącznie na kostiumy. Mam ich kilkaset, podobnie jak butów. Wczoraj też przywiozłam nowe buty.

Skąd?

Z Francji, bo byliśmy na Lazurowym Wybrzeżu. Jest to piękne, urokliwe miejsce. Mamy tam znajomych, ale mieszkaliśmy w hotelu koło Monte Carlo.

Wcale się pani nie opaliła?

Bo polecono mi filtr nr 30, a w ciągu ostatnich trzech dni padał deszcz, co na Lazurowym Wybrzeżu jest rzadkością.

rozmawiał: Bohdan Gadomski
zdjęcia: Uniwersal/ Marcin Janiszewski
źródło: Angora 34/2002

Powrót