Niepolityczne wybryki Maryli Rodowicz

Miałam leżeć krzyżem w kościołach jak niektórzy i udawać kogoś, kim nie jestem? Gdybym buntowała się koniunkturalnie w latach 80., byłabym niewiarygodna wobec swojego sumienia.

Mawia pani: ‘za moich czasów’ to coś tam?

Nigdy. Nie znoszę takiego myślenia. Moje czasy trwają teraz. Przecież żyję. Choć są tacy krytycy, którzy uważają, że jestem reliktem. Na pewno jestem pokoleniem końca lat 60. Nie chcę przez to powiedzieć, że moim pokoleniowym przeżyciem był Marzec ’68, bo byłam poza tym. Nie cierpię podczepiania się pod coś, co nie było moim udziałem.

Dlaczego nie było?

Akademia Wychowania Fizycznego w Warszawie właściwie nie przyłączyła się do protestu studentów. To był nasz obciach. O wydarzeniach na Uniwersytecie Warszawskim usłyszałam w pociągu. Wracałam z Zakopanego. Kręcono tam film muzyczny ‘Kulig’, w którym dostałam rolę. To była duża rzecz. Grał Kobiela – wielka gwiazda kina, śpiewali swoje piosenki Skaldowie, Wojtek Korda i Ada Rusowicz, Alibabki, a ja miałam zaśpiewać dwie piosenki do podkładów już istniejących, nie w mojej tonacji. Bo zastąpiłam Krystynę Konarską, która wyemigrowała do Paryża. Wróciłam do Warszawy i poleciałam na wiec na UW. Muszę przyznać, że niewiele rozumiałam z tego, co się tam działo. Tłumy ludzi, wielkie emocje, jakieś ulotki…

I pałowanie?

Tego nie widziałam.

To był początek pani kariery.

W listopadzie 1967 r. wygrałam Festiwal Piosenki Studenckiej, pojawiłam się raz w telewizji. Śpiewałam już w klubach studenckich te swoje pierwsze ‘dylany’. W środowisku akademickim byłam rozpoznawalna. Śpiewałam też do tańca na AWF-ie w klubie Relax Stonesów, Beatlesów. Prawdziwa popularność spadła na mnie po Festiwalu Opolskim w 1969 r., kiedy dostałam z przydziału piosenkę ‘Mówiły mu…’.

Dostała pani z przydziału? Kto przydzielał piosenki?

Komisja opolska. Takie były czasy. To był walc. Z tego walca zrobiliśmy country ‘Mówiły mu, że łotr’. To był hicior – siedem bisów. Wiem, bo moja mama liczyła. Potem w następnym roku też kolejny hit, też z przydziału – ‘Jadą wozy kolorowe’. Nie bardzo mi leżały te piosenki. Wtedy mocno siedziały we mnie protest songi. Słuchałam tych folkowców amerykańskich, a hity pisane przez Stefana Rembowskiego były mi obce muzycznie, chociaż bardzo zgrabne.

Skąd pani znała piosenki Boba Dylana?

Zaraził mnie nimi Bogdan Olewicz. Takiej muzyki może nie było w mediach, ale był przecież drugi obieg. Płyty krążyły między ludźmi. W klubach studenckich działy się bardzo ciekawe rzeczy, offowe i zbuntowane. Działały kabarety, Jonasz Kofta, Adam Kreczmar. W Stodole Andrzej Śmigielski zrobił przedstawienie oparte na artykułach Arta Buchwalda ostro krytykujących politykę amerykańską. Trwała wojna w Wietnamie. I ja tam śpiewałam piosenki w stylu ‘Gdzie twoja dusza, Ameryko?’ czy ironiczną ‘Mam chłopca w CIA’.

PZPR też potępiała ‘amerykańską agresję na Wietnam’.

W Polsce to miało, niestety, inny kontekst. A my chcieliśmy być hipisami jak w USA. To był bunt dość powierzchowny, ograniczony, estetyczny. Byłam przeciwieństwem zastanej estrady, tych piosenkarek w złotych sukniach, na szpilkach. Ubierałam się jak dziecko kwiat. Na festiwalu w Opolu wystąpiłam boso. Polscy hipisi nie buntowali się przeciwko konsumpcyjnemu modelowi życia, bo w PRL-u tej konsumpcji prawie nie było. Wszyscy żyli biednie.

Nawet takie gwiazdy jak pani?

Nie było z tego wcale dużej kasy, więc te gwiazdy nie mieszkały za wysokim murem w pałacach, tylko jak wszyscy. Przez całe lata 70. mieszkałam w wynajętych mieszkaniach, w ’79 zamieszkałam w spółdzielczym mieszkaniu na Ursynowie. A grałam dużo, po 300 koncertów rocznie. Moje honoraria starczały na utrzymanie, wynajęcie mieszkania i używany samochód. I to nie zawsze.

Przecież jeździła pani porsche!

Boże, to był mój jakiś straszny kaprys okupiony wieloma wyrzeczeniami. Zakochałam się w tym samochodzie i w końcu go kupiłam. Był stary, mocno zdezelowany, bez przerwy się psuł i spłacałam go wiele miesięcy. Ale chciałam mieć porsche i dopięłam swego. Ten samochód w latach 70. wywoływał na ulicy znacznie większe zamieszanie niż ja. Gdziekolwiek podjechałam, robiło się zbiegowisko. Owszem, byłam bardzo popularna, w końcu wszyscy oglądali Opole, Sopot, ale w Polsce nigdy nie było przesadnego bałwochwalstwa, histerii wobec artystów. Nikt nie zrywał z nas ubrań jak na Zachodzie.

Wielokrotnie zmieniała pani swój styl w latach 60., 70. i 80. Czy to był pościg za Zachodem?

Trochę, ale największy wpływ na moje przemiany mieli muzycy, którzy mnie otaczali. Zaczynałam od amerykańskiego folku. Później w moim życiu muzycznym pojawiła się Katarzyna Gaertner, to początek lat 70. Ona mnie pchała w kierunku ostrzejszego, czarnego śpiewania. Wtedy poszerzyłam skład zespołu o pianistę, bębny i chórki. Wcześniej grałam akustycznie, bez bębnów. Potem dołączył Jacek Mikuła, jazzowy pianista, który napisał mi całą serię piosenek: ‘Sing, sing’, ‘Damą być’, ‘Nie ma jak pompa’, ‘Bossa nova do poduszki’. To było rozwijające, śpiewałam coraz trudniejsze rzeczy. Ale ballady pojawiały się cały czas – ‘Wsiąść do pociągu’, ‘Leżę pod gruszą’, ‘Wielka woda’.

W 1977 r. zaśpiewała pani ‘Kolorowe jarmarki’ Janusza Laskowskiego. Dziś można by powiedzieć, że był to romans z disco polo.

To świadomy wybór. Miałam w głowie postać ulicznego grajka z bębnami na plecach, nie miałam piosenki. Zagrałam to inaczej niż autor, z gitarami… To był spektakl, na scenie stał mim z klatką z gołębiami – to wszystko miało głębszy wyraz. Śpiewałam też dopisaną zwrotkę…

…o co pan Laskowski nieźle się awanturował.

Pytałam, czy mogę to zaśpiewać. Zgodził się. Kiedy piosenka zrobiła furorę, zmienił zdanie. Dziwię się, bo dostawał tantiemy z tych moich wojaży. Piosenka do dziś jest hitem w Rosji. Miała tam wiele wykonań.

Dla dwóch pokoleń słuchaczy jest pani Małgośką z piosenki Agnieszki Osieckiej.

Nie spodziewałam się tego, w życiu. Kiedy dostałam ‘Małgośkę’, byłam w Pradze i z nagraniem parę miesięcy się ociągałam. Kasia Gaertner i Agnieszka zaczynały się denerwować… Teksty był fajny, owszem, ale do mnie zupełnie wtedy nie dotarło, że pod tę ‘Małgośkę’ właściwie każda dziewczyna może podłożyć swoje życie. Każda z nas była choć raz zraniona, nieszczęśliwie zakochana. Ten tekst jednocześnie nie jest pretensjonalny. Wzrusza. W dodatku melodia w molowej tonacji, więc podbija melancholią. Jednocześnie zaśpiewana dynamicznie. Już po nagraniu koledzy mówili mi, że fajnie wyszła moja chrypa, taki przester w głosie. Ale prawdziwa kariera ‘Małgośki’ zaczęła się, kiedy zaśpiewałam ją w Sopocie.

Przyjaźniła się pani z Osiecką?

Myślę, że tak. Chociaż teraz wielu ludzi twierdzi, że się z nią przyjaźniło. I ona sprawiała wrażenie, że się przyjaźni z wieloma osobami. Na pewno miała do mnie słabość. Mówiła do mnie ‘córeczko’, jeździła na moje koncerty, lubiła być ze mną. Mówiła, że czuje się młodsza. Bankietowałyśmy razem, chodziła w moich ciuchach, jeździłyśmy razem na wakacje. Jednocześnie byłyśmy różne. Ja wychowałam się na protest songach, więc Agnieszka próbowała mi pisać takie utwory, np. ‘Żyj, mój świecie’. Ale to nie był jej świat. Była subtelną poetką z STS-u, pisała delikatne rzeczy: ‘Na całych jeziorach ty’. Początkowo prosiłam ją o ostrzejsze teksty, ale im byłyśmy bliżej, tym bardziej godziłam się na jej poetykę.

Lata 70., rodzi się demokratyczna opozycja. Obchodziło to panią?

Nie byłam fanką socjalizmu, ale buntowałam się tylko wewnętrznie. Nie działałam w opozycji. Pamiętam taką scenę: jest początek roku 1976, tuż przed powstaniem KOR-u. Różne znane postacie protestują przeciwko zmianom w konstytucji. Pod koniec 1975 r. wpisano do niej wieczną przyjaźń z ZSRR i kierowniczą rolę PZPR. Mieszkałam z Danielem przy ul. Szucha, kiedy Andrzej Seweryn przyszedł do nas z listem przeciw konstytucji. Daniel oczywiście list podpisał i ja też chciałam. ‘Mowy nie ma! Oni cię wykończą! Nie zaśpiewasz już niczego!’ Dostałam histerii: ‘Dlaczego wy możecie, a ja nie?’. Skończyło się dziką awanturą, łzami i trzaskaniem drzwi. Ale listu nie pozwolili mi podpisać. Kto wie, może dziś nie byłabym piosenkarką?

Nieco później w trasy jeździł z panią Jacek Kleyff, na którego był zapis w cenzurze. Nie bała się pani szlabanu na występy?

Szlaban miał Jacek, więc zaproponowałam mu, żeby wchodził w połowie mojego koncertu i grał swoje numery, m.in. ‘Stuk, stuk laską w podłogę’… To rzeczywiście były piosenki po politycznej bandzie. ‘Już marszałek sejmu kalek uroczyście wszedł na salę/ strasznie brzęczą mu medale, lecz się nie przejmuje wcale/ maca laską krok po kroku, dziesięć dioptrii w każdym oku/ okulary ma schowane, bo dziś będzie głosowanie’. Ale, po pierwsze, chciałam pomóc Jackowi, po drugie, to była taka zabawa z cenzurą, takie ‘zobaczymy, co się stanie’. Oczywiście ja też nie byłam bezkarna. Robili mi szlabany na paszport. Na koncerty zagraniczne wysyłał Pagart – agencja koncertowa. Jeśli ktoś podpadł, nie dawali paszportu, a kontrahentowi z zagranicy pisali, że artysta zachorował i nie może przyjechać.

A pani czym podpadała?

To były raczej niepolityczne wybryki. Np. w 1971 r. nagrywałam dwie piosenki w Londynie. Tamtejsza firma fonograficzna przygotowała koncert promocyjny ze znaną kapelą Beach Boys, a mnie namówił narzeczony, żeby zadzwonić do tego Anglika i powiedzieć mu, że nie mogę pojechać, bo mamusia jest chora. Facet dostał szału i zażądał od Pagartu dużego odszkodowania. Wtedy miałam chyba roczny zakaz wyjazdów. Innym razem jakiś ubol po festiwalu w Austrii chciał od nas część naszej nagrody, bo twierdził, że to on ją załatwił. Myśmy mu żadnej kasy nie dali, więc napisał na nas donos do KC, że zachowywaliśmy się niegodnie za granicą, że szkalowaliśmy Polskę. Po powrocie kierownik wydziału kultury KC wezwał nas na dywan. Przeczytał donos i kazał się ustosunkować. Ja na to, że nie szkalowałam Polski, tylko powiedziałam, że materiały Pagartu drukują na papierze toaletowym. Znowu był szlaban. Byłam też wzywana do ministra kultury. Pokazywano mi list od rzekomych widzów Związku Radzieckiego, że oni sobie nie życzą takich artystek jak ja, z taką manierą zachodnią, imperialistyczną. I że moi muzycy mają krzyże, długie włosy, i że to nie jest zgodne z socjalizmem. Minister pogroził mi, że przeginam. Ten list to był jak nic sfingowany.

W Polsce?

Nie, w Związku Radzieckim. W Polsce jednak nie zajmowali się takimi bzdurami. Trasy po ZSRR w pierwszej połowie lat 80. pozwalały mi przeżyć z dwójką małych dzieci. Grał wtedy ze mną taki muzyk Florek. Miał włosy do pasa, był numerantem i różne rzeczy gadał, szczególnie na bani. Bezpieka podrzuciła mu w hotelu w Leningradzie bibułę. Dali mu szlaban na wyjazd, który zaczynał się następnego dnia.

I co pani zrobiła?

W biurze paszportowym powiedzieli mi, że tylko Kiszczak może to odblokować. To poszłam do Kiszczaka. Było to niezłe przeżycie. Szef Służby Bezpieczeństwa urzędował w mrocznym budynku na Rakowieckiej i chyba niewiele osób wchodziło tam bez strachu. Kiszczak przyjął mnie w ogromnym gabinecie. Samo jego ustawienie było ubeckim patentem. Generał siedział na tle wielkiego jasnego okna, które oświetlało petenta. Jego twarz była w ciemności. Byłam przyzwyczajona, że ludzie się raczej do mnie uśmiechają: ‘Pani Marylko, trutututu’. On miał cały czas kamienną twarz. Tylko na koniec zażartował: ‘To niech przyjdzie ten muzyk, to mu trochę paznokci powyrywam’. Florek przyszedł oczywiście w prowokacyjnych spodniach w kratę i czerwonej marynarce, ale dostał ten paszport.

Jak wspomina pani występy w ZSRR?

Polska estrada była dla nich powiewem Zachodu. Zresztą nie tylko estrada. Nasza prasa popularna tam była kultowa. ‘Kobieta i Życie’, ‘Uroda’ wyznaczały trendy mody. Rosjanie uczyli się specjalnie polskiego, żeby móc czytać. Nasze filmy, książki… Dla nich to był wielki świat. Na początku lat 70. grałam w Odessie koncert razem z rockandrollowym zespołem Test, z którym śpiewał Wojtek Gąsowski. Oni zagrali Led Zeppelin, a ja zaśpiewałam ‘Let it be’ Beatlesów. Publiczność dosłownie oszalała. Organizatorzy powiedzieli nam, że jeśli na drugi dzień zrobimy to samo, to spuszczą kurtynę i zakończą koncert. Tak też się stało, bo zagraliśmy to, czego chciała publiczność. Koncert przerwano, a ludzi rozgoniła milicja.

Znała pani tych wszystkich bonzów z PZPR, np. Gierka, Kanię, Jaruzelskiego?

Widziałam ich z pewnej odległości w Spodku, biorąc udział w koncertach typu Barbórka. Bliżej nie byliśmy dopuszczani. Oni nie urządzali jakichś takich spotkań z ludem czy z artystami. Ale spotkałam się z Fidelem Castro (śmiech). W 1978 r. byłam na Festiwalu Młodzieży i Studentów w Hawanie. Każdy kraj z bloku miał koncert galowy transmitowany w telewizji. Po występie polski ambasador zaprosił wykonawców, m.in. mnie, studencki zespół z Krakowa Słowianki, 2 plus 1, Czesława Niemena. W ogrodach ambasady odbywał się bankiet. Nieoczekiwanie, bez zapowiedzi wpadli ochroniarze Fidela, żeby przeczesać krzaki, i za chwilę pojawił się Fidel. Ambasador z trzydniowym stażem był biały jak ściana. Zaczął nas namawiać: ‘Może coś zaśpiewacie? Cokolwiek’. Zaśpiewałam z gitarą akustyczną ‘Balladę wagonową’ po angielsku. Potem było wspólne zdjęcie. To wszystko.

Ale z Andrzejem Jaroszewiczem, synem premiera PRL-u, znała się pani lepiej.

Och, no tak, miałam z nim dwutygodniowy romans. Jego ojca nie poznałam.

Jaki był ten ‘czerwony książę’?

Troszkę niezrównoważony, dziecinny. Wychowywał się bez matki. Znałam go za krótko, żeby uczestniczyć w jakichś takich spektakularnych bogatych zabawach. Nie byłam z nim w żadnym kasynie w Monte Carlo, choć słyszałam, że tam hulał.

Czy to prawda, że Olbrychski dał mu w pysk?

Owszem. Było to u ojca Katarzyny Niemczyckiej Ksawerego Franka, kierowcy rajdowego. Mieszkał na Mokotowie i handlował samochodami używanymi. Bardzo go lubiłam i często do nich przychodziłam na kolacyjki. Któregoś wieczoru wpadł też Andrzej. Daniel zadzwonił, żebym natychmiast wracała do domu. Już między nami było marnie, to była taka końcówka naszego związku. Zbuntowałam się i powiedziałam, że przyjadę, jak przyjadę. Na to Daniel przyjechał, przeskoczył wysoki mur i zapukał. Ksawery go znał, więc go wpuścił. Daniel podszedł do Andrzeja i dał mu w michę (śmiech), a tamten mu nie oddał, po prostu siedział zamurowany…

Zaszkodziła pani ta znajomość z Jaroszewiczem?

Przypuszczam, że tak. Może ludzie podejrzewali, że czerpałam jakieś korzyści z tej znajomości.

Miała pani kontakt z ludźmi opozycji?

Znałam wielu artystów, którzy działali w podziemiu. Poznałam też Wałęsę. Było to w hali Olivia podczas zjazdu ‘Solidarności’. Marzyłam, żeby uścisnąć mu rękę… On do dzisiaj jest moim wielkim idolem. Byłam zszokowana, że poznaję takiego bohatera. A on w dodatku znał moje piosenki (śmiech). Poznałam też Ojca Świętego. Po koncercie z okazji 80. urodzin papieża w Wadowicach dyrekcja telewizji i paru artystów pojechało do Rzymu na audiencję na pl. Świętego Piotra. Podarowałam mu swoją płytę. Ze wzruszenia nie wydobyłam głosu.

Miała pani jakąś swoją granicę kompromisu w PRL-u?

Nie uważam, że jako estradowa artystka robiłam coś niewłaściwego, że wzięłam udział w jakiejś podłości. Owszem, śpiewałam w Kołobrzegu czy na Festiwalu Piosenki Radzieckiej w Zielonej Górze, ale nie sądzę, żeby to była jakaś zdrada czy obrzydlistwo. Nie śpiewałam piosenek wychwalających partię, czy nawet Nową Hutę. W Kołobrzegu w 1971 r. zaśpiewałam ‘Gdy piosenka szła do wojska, to śpiewała cała Polska’, na gitarze ze mną grał wtedy Zbyszek Hołdys. U mnie zaczynał. Wymyślaliśmy razem chórki… Z kolei w Zielonej Górze zaśpiewałam Włodzimierza Wysockiego ‘Konie’. To był taki szantaż. W wydziale kultury KC powiedzieli mi, że jak nie wystąpię, to nie pojadę na tournée do Stanów. Pomyślałam, że jak powiem ‘Wysocki’, to oni powiedzą, że nie. A oni – proszę bardzo. Osiecka napisała piękny tekst do tego utworu, a ja musiałam zeżreć tę żabę. Nie udzielałam się w telewizji w stanie wojennym, co w sposób bezceremonialny robiły niektóre zespoły rockowe. W ostatnich tygodniach stanu wojennego jako zespół Różowe Czuby nagrałam ‘Dentystę sadystę’, po tygodniu zdjęła ten utwór cenzura. W TVP był wojskowy komisarz, który nazywał się Czuba i uznał, że robię sobie z niego jaja. Ja nie jestem Kazikiem Staszewskim. Pracuję w rozrywce. Nie śpiewałam politycznych tekstów jak rockmani, podziwiałam ich. Oni byli głosem pokolenia, tym, czego ludzie chcieli wtedy słuchać. Ja z tymi swoimi piosenkami ‘Bossa nova do poduszki’ czy ‘Leżę pod gruszą’ – to nie był język dla zbuntowanego społeczeństwa. Ja sobie śpiewałam trochę z boku: ‘Niech żyje bal’, ‘Polska madonna’. Piosenki się oczywiście ostały, ale nie było im łatwo ani mnie w tych latach 80. Ja się dopiero chyba odnalazłam w drugiej połowie lat 90.

Niektórzy mówią o pani ‘pieszczoch PRL-u’.

Jezuuuu, wkurza mnie to maksymalnie, ten epitet w pana pokoleniu! Co to znaczy ‘pieszczoch’? Czy Gierek mnie jakoś dopieścił, czy kupił mi mieszkanie? Czy kupił samochód? Na czym miałaby polegać ta pieszczota władzy?

Jeździła pani na tournée do Związku Radzieckiego, do Czechosłowacji czy NRD…

Wszyscy jeździli. Z tego żyliśmy. Miałam leżeć krzyżem w kościołach jak niektórzy i udawać kogoś, kim nie jestem? Chciałam śpiewać i tyle. Nie miałam rażenia stadionowego. Nie miałam amunicji. Gdybym np. buntowała się koniunkturalnie w latach 80., podłączyła się pod szeroki wówczas nurt, byłabym niewiarygodna wobec swojego sumienia… Dalej śpiewałam piosenki Agnieszki z muzyką Seweryna.

Na początku lat 90. miała już pani pieniądze?

Jakie tam pieniądze. Mąż mnie utrzymywał i wydawał moje płyty. W pierwszej połowie lat 80. ratowały mnie kluby polonijne w NY i Chicago. I trasy w Rosji. W latach 90. było cienko, dopiero druga połowa była trochę bardziej tłusta. Zaczęła się dobra passa koncertowa.

Kiedy zaczęło się pani dobrze powodzić?

Kiedy mąż założył wydawnictwo płytowe Tra la la.. Wydał siedem płyt. Jedna z moich lepszych płyt ‘Złota Maryla’ z 1995 r. sprzedała się całkiem dobrze, ale radia nie chciały jej grać. Niestety – a było tam parę pięknych piosenek. Sukcesem była też ‘Marysia biesiadna’ inspirowana ludowymi utworami czy trzypłytowa ‘Antologia’.

Czy pani zdaniem w muzyce rozrywkowej można w ogóle mówić, że coś jest obciachem?

Obciachem jest np. śpiewanie z playbacku. Ale ‘obciach’ to pojęcie subiektywne. Artysta się podoba albo nie.

A zaśpiewałaby pani z Dodą albo z Wiśniewskim?

Wiśniewski moim zdaniem nie śpiewa, więc z nim nie. A z Dodą? Lubię ją.

A po co był pani ten ‘Gwiezdny cyrk’ w Polsacie?

W tym programie byłam jurorem. Wyszła moja płyta ‘Jest cudnie’ i muszę ją promować. Nie ma w Polsce programów muzycznych. Nikt nie robi koncertów w telewizji. Jestem popową artystką i lubię telewizję. Kasia Nosowska czy Kazik – oni nie muszą się promować, to są artyści z innej półki.

Ale pani tak jak Kazik odmówiła w tym roku przyjęcia Fryderyka za całokształt pracy twórczej.

Bo uważam, że ta cała kapituła robi nam krzywdę, dzieli środowisko. Wymyślili, że będą nagradzać tylko pewną grupę. Śpiewam trochę dłużej, niż istnieją te nagrody. Często wydaję płyty, co dwa, trzy lata. Jakoś nie brali mnie pod uwagę przy ustalaniu nominacji. Nie istniałam dla nich. I teraz mam od nich wziąć nagrodę za całokształt – złotego Fryderyka? Co to ja jestem jakąś legendą, która już schodzi do grobu? Jeszcze żyję i tworzę. Nie odcinam kuponów z przeszłości, ale ryzykuję, nagrywając nowe płyty.

rozmawiał: Mikołaj Lizut
Czesław Czapliński/FOTONOVA
Stanisław Błaszczyk/EAST NEWS
Hanna Prus/SONY BMG
źródło: Gazeta Wyborcza/ Wysokie obcasy 24/2008

Powrót