Nie przegapcie cudownej Maryli

Kiedyś dzięki Rodowicz maj w całej Polsce pachniał Saską Kępą. Tegoroczny będzie rozbrzmiewał jej nową płytą. Powinna królować na listach przebojów cały rok.

Wszyscy kochają Marylę. Tak się przynajmniej Polakom zdaje. A ja myślę, że z miłością do jej piosenek jest tak jak ze słuchaniem papieskich homilii.

Ośmielam się twierdzić, że Polacy kochają Rodowicz tylko werbalnie. No, może lubią wspominać jej hity sprzed lat, gdy byli młodsi i śpiewali po raz pierwszy “Małgośkę”, “Remedium” czy “Niech żyje bal”. Żądając jednak starych przebojów, pozostają głusi na nowe albumy, które Maryla nagrywała, nie patrząc, że poświęcają im mniejszą uwagę. Teraz mają szansę naprawić błędy. Jeśli teraz przegapią “Jest cudnie”, będzie całkiem beznadziejnie.

Królowa polskiej piosenki nagrała bowiem płytę życia. Z małą pomocą Magdy Umer, Kayah, Kasi Nosowskiej, Seweryna Krajewskiego, Jacka Cygana, Macieja Dutkiewicza, Muńka Staszczyka i Andrzeja Poniedzielskiego. Uff, czy może być lepiej? Nie da się pominąć Smolika, który przed kilku laty uszlachetnił dansingowy wizerunek Krzysztofa Krawczyka, a teraz zaaranżował “Jest cudnie” w kameralnej, akustycznofolkowej aurze; zagrał na gitarach, flecie i akordeonie.

Album otwiera przepiękna fraza Umer: “A fiołki kwitły, ech/i zapierało dech, /zakwitły nawet stare bzy/one to potrafią!” z muzyką Krajewskiego podaną w aurze delikatnych soulowych trąbek. Podobnych poetyckich perełek oprawionych wokalami Rodowicz jest wiele. Z wrażenia spadają szyszki, wieje ciepły wiatr, rozwiewają się mgły – w rytm brzmiących lirycznie, niczym u Shadowsów, gitar w “Nie liczy się nic”. Zmysłowo grają flety, basuje ciepło klarnet. Itylko gitary w bluesie skarżą się na samotną noc i pułapkę wspomnień.

Prawie wszystkie piosenki są opowieścią o rozstaniu, tęsknocie i powrotach, od których można zwariować, ale przecież takie jest życie. Jego jasne i ciemne barwy Rodowicz zna jak nikt inny. Dlatego wybiera, mimo wszystko, miłość we dwoje – zamiast samotności współczesnych singli. I śpiewa o ulotności szczęścia w brzmiącej jak przedwojenny szlagier tytułowej kompozycji z refrenem: “A na razie fruwają motyle/Tyle tego, tamtego też tyle/ a na razie wierzymy w baśnie/ i jaśniej, jaśniej”. Z perspektywy “życia popołudnia” nuci stylizowaną na grecki folk balladę o tych, którzy “Na odległość/kochać uczą się/ na odległość/pragną się przez sen”.

Czy można im pomóc? – pyta Maryla. Chyba tylko pijąc za nich krople łez… we dwoje – odpowiada z goryczą – bo nawet w największej miłości trzeba czasem zatrzasnąć za sobą wszystkie drzwi. I udać się na “alkoholowy autostop”.

Z miłosnego śpiewnika wyłamuje się modlitewne “Za pierwszą chmurą”. Rodowicz modli się słowami Andrzeja Brzeskiego: “My tacy mali, A Ty Bóg/ Więc nam te skrzydła panie skróć/ A jeśli nam je porwie wiatr/ To chociaż miłością kruchą tak/ Jak ptasie piórko z nieba rzuć”.

Tonacja “Pani Ziemi” jest spokojna, choć to przecież hymn, hipisowska pochwała naszej planety, w której gospodyni albumu towarzyszy skromnie Sewerynowi Krajewskiemu. Są niezawodni. Znowu znaleźli remedium na nasze problemy.

“Gdy się dziwić przestanę” Kofty i Niemena Smolik zaaranżował jak “Eleonor Rigby” Beatlesów. Ale co tam nam Lennony i McCartneye. My mamy swoich idoli.

autor: Jacek Cieślak
zdjęcie: Sony BMG
źródło: Rzeczpospolita 108/2008

Powrót