Najwiekszy kotlet jest dla mężczyzny

Popularna, ceniona, kochana. Zdobyła wszystko, co chciała i zaczęła marzyć o czymś zupełnie nowym, innym. Chciałaby zostać operatorem filmowym. Jak się czegoś bardzo chce, można to mieć to jej dewiza życiowa. Z najmłodszym synem na molo w Juracie.

Według dowodu: Maria Antonina. Maryla to chyba. imię domowe?

Maria dlatego, że urodziłam się 8 grudnia i przyniosłam sobie to imię na świat. Antonina – to była moja babcia, matka ojca. Poza tym Maria Antonina – ścięta królowa francuska. Mam jeszcze trzecie imię z bierzmowania: Teresa. Miałam, przyjaciółkę w podstawówce o tym imieniu. Marylką byłam w domu od najmłodszych lat. Chociaż mój mąż mówi do mnie “Marysiu”. Z kolei Agnieszka Osiecka zwracała się do mnie “Mańka”. A więc! Maria niejedno ma imię.

Jednak dla publiczności jest Pani Marylą. Każdy, słysząc to imię, wie od razu, że to właśnie Pani. Czy spodziewała się Pani, że tak będzie?

Nie wiem, co sobie wyobrażałam. Kiedyś chciałam być aktorką. Tak jak Brigitte Bardot, która była piękną, wyzwoloną kobietą. Do dziś zresztą próbuję tak stylizować włosy. Idole z czasów młodości zostają w naszej pamięci. Przyzwyczajamy się do naszego wizerunku i chcemy wyglądać tak jak kiedyś. Lubię taki typ kobiety, jaką była Brigitte.

Ale Brigitte Bardot straciła swój dawny urok.

Szczupłe osoby mają gorzej, bo się marszczą. Trzeba mieć trochę ciała, wtedy skóra się rozciąga.

Aktorką jednak Pani nie została.

Cierpiałam i cierpię na nadmiar talentów. To jest prawdziwy problem. W wieku sześciu lat chodziłam na zajęcia baletowe. Z najmłodszej grupy przerzucili mnie do najstarszej. Od razu byłam najlepsza i tak mnie denerwowały dziewczynki, które nie mogły złapać rytmu, że musiałam je bić. Biłam je skakanką w toalecie. Drażniło mnie, że nie wszyscy tak szybko się uczą. Do tej pory została mi słabość do ludzi utalentowanych. Imponują mi ci, którzy wiedzą i potrafią więcej ode mnie. Lubię tych, co szybko myślą, chociaż tych, którzy myślą wolniej już nie biję. Jednocześnie w podstawówce zaczęłam uprawiać sport – lekkoatletykę. Po roku treningów byłam trzecia w Polsce w biegu na 80 metrów przez plotki. Miałam czternaście lat. Jednocześnie zaczęłam uczyć się gry na skrzypcach. Chodziłam do szkoły muzycznej, byłam najlepszą uczennicą w klasie i profesor bardzo ubolewał, że nie chcę iść do średniej szkoły muzycznej. Ale wtedy skrzypce już mnie interesowały mniej. Tak naprawdę to chciałam śpiewać. Marzyłam też o szkole teatralnej, ale miałam mnóstwo kompleksów, byłam nieśmiała i nie bardzo wierzyłam w siebie. Co jeszcze robiłam? Malowałam. Zdawałam nawet do Akademii Sztuk Pięknych. Podobało mi się chodzenie z tubą pod pachą. ASP kojarzyła mi się wtedy z kolorowymi dziewczynami, które biegały z długimi włosami po Krakowskim Przedmieściu. To były lata 60. Bardzo chciałam dostać się do tego środowiska. Ale nie udało się, w tym kierunku nie miałam zbyt wiele talentu. Chociaż ostatnio przeczytałam w jakimś wywiadzie, że “na ASP powinno się przyjmować ludzi mniej zdolnych, bo zdolni i tak będą wybitnymi artystami”.

Dobrze mieć marzenia?

Lepiej mieć marzonka, bardzo miło jest je realizować. Jak się czegoś bardzo chce, można to mieć – taka jest moja dewiza życiowa. Nie ma rzeczy niemożliwych. Od dawna interesuje mnie bardzo światło, fotografia, film. Jednym z moich ostatnich marzeń są studia zaoczne w szkole filmowej w Łodzi na wydziale operatorskim. Wiem, że to jest możliwe. Może w przyszłym roku…

Więcej spotkała Pani interesujących kobiet czy mężczyzn?

Chyba kobiet. Jest na pewno wielu interesujących mężczyzn, ale żeby ich poznać, trzeba z nimi być dosyć blisko. Mężczyźni nie są tak otwarci jak kobiety, trzeba im poświęcać więcej czasu.

Jakie uczucia wzbudzają w Pani mężczyźni?

Bardzo mnie śmieszą, ale wywołują też dużo ciepłych uczuć. Lubię mężczyzn inteligentnych, a przy tym misiowatych. Nie lubię chudych. Lubię, kiedy mężczyzna się peszy. Lubię ich kokietować spojrzeniami. Przypomina mi się znowu Agnieszka, która lubiła szczupłych, drobnych, w okularach, najlepiej zakatarzonych. Chciała się nimi opiekować. Mówiła: “Jakby mnie któryś poprosił, żebym skoczyła po papierosy, zrobiłabym to natychmiast”.

Jednym słowem – Pani ideał to prawdziwy mężczyzna.

Nie znam ich za wielu. Mój mężczyzna dobrze prowadzi samochód. Jest zaradny, opiekuńczy, ciepły. Ma więcej pieniędzy ode mnie i poczucie humoru. Mam też szczególną słabość do wojskowych, lekarzy i kierowców.

A prawdziwa kobieta?

Łagodna. Kojarzy mi się z domem. Przede wszystkim jest dobrą matką. Nie pracuje, chyba że w swoim zawodzie jest bardzo dobra i naprawdę się sprawdza. Zajmuje się wychowaniem dzieci, czeka z obiadem na męża. Przy tym wszystkim potrafi zachować atrakcyjność.

Lepiej w życiu mają mężczyźni czy kobiety?

Mężczyzna z teczką wyskakuje z domu i o nic się już nie martwi, ale mu nie zazdroszczę. Kobieta ma do rozwiązania więcej problemów, ale i też ogarnia więcej spraw. Oprócz tego, że realizuje się w swojej karierze, również prowadzi dom. A to skarpetki, a to pomidorowa, zakupy, pranie, sprzątanie. Mężczyzna by oszalał, gdyby miał to wszystko zrobić. Potrafi się koncentrować tylko na bardzo wąskich specjalnościach.

Spotyka Pani wokół siebie kobiety niezależne?

Spotykam, ale są to na ogół kobiety samotne. Mam takie znajome, które zrobiły wielkie kariery, są piękne, zamożne, mają kochanków i… są same. Nie mają dzieci. Mówią, że są szczęśliwe. Wyglądają rzeczywiście świetnie. Ale kto wie, jak to z nimi jest naprawdę? Zawsze jest coś za coś.

W jakiej roli najlepiej się Pani czuje: matki, żony czy kochanki?

Wszystko w jednym. Bardzo lubię być matką. Sprawia mi wiele radości, kiedy mój najmłodszy synek, który zobaczył plakat z Claudią Schiffer, przytula się do mnie i mówi: “Podoba mi się Claudia”, ale po chwili namysłu dodaje: “Ty mi się bardziej podobasz”. Taka miłość za miłość. Lubię się czuć kobietą, kiedy mężczyzna podaje mi rękę, żebym mogła zejść na przykład ze stopnia helikoptera. Lubię, kiedy mężczyzna jest szarmancki, kiedy widzę, że mu się podobam. W roli żony też dobrze się czuję. Zawsze bałam się tego momentu, kiedy wyjdę za mąż. Myślałam, że w pewnym sensie mnie to ograniczy. Nie będę mogła się spakować i po prostu wyjść. Z drugiej strony chciałam być tylko z jednym mężczyzną do końca życia. Lubię słyszeć “moja żona”. Chcę być przynależna. Daje mi to poczucie bezpieczeństwa.

A miłość?

Jest podstawą życia. Często jest tak, że ktoś musi być sam. Wtedy zostaje miłość do dzieci, do zwierząt, do świata, do ludzi. I do siebie – bo można kochać siebie z wzajemnością. Mamy wtedy więcej życzliwości dla innych, dla świata. Sensowne życie polega na tym, żeby być pogodnym, zachować stabilność w myśleniu, w egzystencji. Należy zrozumieć i zaakceptować życiowe konieczności.

Co zabija uczucie miłości?

Codzienność. Zaczynamy traktować drugą osobę jak dobrze znanego lokatora domu. Przestajemy wzajemnie się kokietować i o siebie zabiegać. Przez pierwsze lata często idealizujemy partnera, jesteśmy jeszcze pod wpływem chemii. Po trzech latach okazuje się, że to zupełnie inny człowiek. Pytamy: “Jak to, to moja miłość?” Trzeba się przede wszystkim lubić. “Króliczka” można dopaść, ale najważniejsze, żeby go ciągle podziwiać. Trzeba mu powtarzać, że jest genialny, inteligentny, że świetnie prowadzi samochód. Jak kobieta przestaje chwalić swojego męża, a zaczyna to, robić druga, to wiadomo, którą się zainteresuje. Nie można go krytykować. O wadach mężczyzny najlepiej rozmawiać tylko z kobietami. Moja mama zawsze powtarzała, że największy kotlet jest dla mężczyzny. Ale ja też oczekuję od mojego mężczyzny miłości i podziwu. Kiedy mam złe dni, a za wycieraczką samochodu znajduję kartkę “Kocham Panią” albo po koncercie otrzymuję wiele dowodów sympatii od fanów, często jest mi smutno. Potrzebuję wtedy więcej miłości od najbliższego mężczyzny.

Kiedy przeżywa Pani chwile szczęścia?

To nie musi się wiązać z ważnymi wydarzeniami. Szczęściem są dla mnie sukcesy moich dzieci, ich dobry nastrój. To, że syn zdał na Uniwersytet Warszawski, że córka przeszła do następnej klasy, że najmłodszy syn porównuje mnie do Claudii Schiffer, że mąż mnie kocha, że za dwie godziny mam koncert. Jest tyle powodów do tego, żeby być szczęśliwym.

Udaje się Pani wstawać w dobrym humorze?

Rannego wstawania nienawidzę. Szczególnie, jeśli miałam za mało snu. Jestem wtedy gotowa odwoływać samoloty, spotkania, choćby najważniejsze. Potrzebuję minimum dziewięciu godzin snu. Sen daje mi gładką cerę, dobre oko. Lubię, kiedy rano pada deszcz i jest taka ołowiana pogoda. Bardzo romantyczna. Od razu sobie wyobrażam, jak pięknie jest nad jeziorem, jak ryby biorą. Zdarzało mi się łowić ryby całymi godzinami w deszczu.

Co wywołuje największy smutek?

Koniec miłości.

A strach?

Pająk. Nie wolno podobno ich zabijać. Mój mąż bierze je do ręki i wyrzuca przez okno. Nie wiem, jak on to może robić, przecież pająk wróci! Zwłaszcza jesienią, gdy w domu jest cieplej.

Najważniejszy moment w życiu?

Narodziny dzieci. To jest wielki cud. Teraz najstarszy “mój cud” włóczy się po Europie i dzwoni tylko raz na tydzień. Niełatwo mi się z tym pogodzić.

Wierzy Pani w przeznaczenie?

Myślę, że możemy kierować własnym losem. Musimy to sobie tylko uświadomić i naprawdę chcieć.

Jednym słowem: wierzy Pani…

…w swoje możliwości i życzliwość ludzką. Nie jestem malkontentką i nie mam czarnych myśli, jak mój mąż. On jest szamanem. Jechaliśmy ze znajomymi na Malediwy, gdzie jest zawsze piękna pogoda, a on mówi: “Zobaczycie, będą chmury i będzie lał deszcz”. Przyjeżdżamy, a tam ciemno, chmury, cyklon, palmy wyginały się do ziemi.

Lubi Pani podróżować?

Nie cierpię. Najbardziej lubię podróżować palcem po mapie. Uwielbiam oglądać szczegółowo rzeki, góry, miasteczka, ale tylko z kartograficznego punktu widzenia. Najpiękniejszy wyjazd od razu kojarzy mi się z bezosobowym pokojem hotelowym, jakąś szafą, rozwieszaniem, pakowaniem, obcą łazienką.

Po czym poznaje Pani Polaka w świecie?

Po brudnych butach i reklamówce w ręku. W tłumie na Manhattanie zobaczyłam faceta z reklamówką. Z daleka wiedziałam, że to Polak. Podszedł bliżej i okazało się, że był to Kapusta – znany rysownik. A w reklamówce miał swoją słynną piramidę. Spędziliśmy kilka godzin w barze. Bardzo miły facet.

Dzisiejsza młodzież?

Młodzi ludzie są zawsze ufni, narwani, pełni fantazji. Wydaje im się, że mogą przenosić góry. Są spontaniczni i czyści duchowo. Zmieniają się na niekorzyść dopiero, kiedy dorastają.

Sposób na chandrę?

Praca i wysiłek fizyczny. Ostatnio opuściłam trochę zajęć w siłowni i bardzo mi tego brakuje.

Lubi Pani gotować?

Tak. Ale jeszcze bardziej jeść. Jestem smakoszem. Lubię włoską kuchnię, makarony, pieczone warzywa z grilla, bakłażany, brokuły. A najbardziej kartofelki pod różnymi postaciami. Zapiekane ze śmietaną, pieczone z twarożkiem, puree w sosie, smażone na złoto w plastry. Lubię też gołąbki w sosie pomidorowym. Moja babcia takie robiła. Były fantastyczne.

Słyszałam o słynnym daniu podawanym w hotelu w Juracie – “gniazdo Maryli”. Co to jest?

Od paru lat wyjeżdżam latem do Juraty na wakacje z dziećmi. Pan Józef, kucharz hotelu “Bryza”, przygotowywał mi dietetyczne posiłki, ale pewnego dnia zaczął mnie kusić. Wymyślił nowe danie -“gniazdo Maryli”. Są to kawałki kurczaka w specjalnym sosie, podawane w “gniazdku” z pieczonych ziemniaków. Oczywiście dałam się skusić. Pyszne.

Zwierzęta?

Kocham koty, do niedawna miałam trzy. Syjamka zginęła na Mazurach. Ostatnio zniknął mój ukochany “Czarny”, który czekał na mnie jak pies pod drzwiami łazienki. Został “Szary”, na co dzień “Szarik”. Wszystkie trzy – dziewczynki.

Używki?

Papierosów nie palę, narkotyków nie używam, chętnie się napiję. Może być wódka albo dobre wino. Latem białe, schłodzone. Zimą czerwone.

Sama Pani wymyśla estradowe kostiumy?

Tak. Obserwuję modę. Jeżeli chodzi o scenę, to przede wszystkim ważny jest efekt, ale także moje samopoczucie. Buty muszą być stabilne, żebym mogła biegać. Żadne szpileczki. Muszę stać mocno na nogach, żeby przywrzeć do podłoża. Ważne są włosy, buty, kolor gitary. W tym roku w Sopocie wystąpiłam w szafirowym kolorze. Na koncercie Rolling Stonesów spodobały mi się hostessy, które biegały w szafirowych perukach i z makijażem w tym kolorze. Stąd pomysł na szafir. W ostatniej chwili koleżanka zrobiła mi kostium z zasłony łazienkowej pomalowanej na niebiesko. Do tego włosy, makijaż, koraliki… Lubię komponować, wymyślać kostiumy.

Jaka będzie Pani najnowsza płyta?

Przez kilka lat kompletowałam materiał. Walczyłam jak lwica o dobre teksty. Oprócz autorów, takich jak Bogdan Olewicz, Andrzej Mogielnicki, znalazłam poetów mniej znanych. Między innymi Andrzej Poniedzielski i Marek Biszczanik. Płyta będzie rytmiczna, gitarowa, dedykowana słuchaczowi myślącemu i wrażliwemu.

“Wiecznie silna, młoda, pełna ruchu, po prostu Fauścica” – tak określiła Panią Agnieszka Osiecka. Czy Pani się z tym zgadza?

Nie mam wyjścia, taki zawód. Podobno bogowie są zawsze młodzi.

rozmawiała i fotografowała
MARYLĘ RODOWICZ w Juracie: HANNA PRUS /1998

 

Powrót