Na koncertach musi być sex

Maryla Rodowicz opowiada czytelnikom “Miesięcznika Warszawskiego” o brydżu w górach, łowieniu ryb na Mazurach, ciepłych morzach na Karaibach i oczywiście muzyce oraz nowej płycie, która ukaże się jeszcze w tym roku.

Ma Pani w swoim repertuarze taką piosenkę, której zwyczajnie, po ludzku, mimo zmiany aranżacji ma Pani już dość i nie chce jej śpiewać?

Nie. Gdybym miała dość jakiejś piosenki po prostu bym jej nie grała na koncertach. Muszę znajdować w sobie przyjemność z grania i tę przyjemność znajduję. Publiczność to czuje. Repertuar jest tak duży, że na każdym koncercie mogę grać inne piosenki. Proszę pamiętać o tym, że w moim repertuarze jest około 2 tys. utworów. Jest zatem w czym wybierać.

Czy nie jest jednak trochę tak jak w kultowym powiedzeniu “lubimy te piosenki, które już słyszeliśmy”?

To jest jasne, że publiczność musi usłyszeć kultowe hity.

Jakie piosenki są Pani żelaznymi hitami, przy których bawi się aktualnie każda publiczność?

Słucham publiczności i gram to czego ludzie, którzy przyszli na koncert oczekują. Publiczność zazwyczaj krzyczy: “Niech żyje bal”, “Łatwopalni”, “Wsiąść do pociągu”, “Jarmarki”, “Małgośka”…

A jak publiczność reaguje na Pani najnowsze utwory?

Bardzo dobrze i z wielką życzliwością. Piosenki z singli ostatniej płyty grają ogólnopolskie stacje radiowe i lokalni nadawcy. Ludzie słuchają i widocznie znają i lubią, bo reagują fantastycznie.

Myślała Pani o emeryturze?

Dla artysty nie ma takiego pojęcia jak emerytura, chyba, że zejdzie na scenie.

To chyba byłoby najpiękniejsze dla artysty…

To byłoby obrzydliwe. Wyjście na scenę jest nasycone tak mocnymi emocjami, że artysta nigdy nie myśli o tym, aby przestać tworzyć i zerwać kontakt z publicznością. No chyba, że nie będzie dla kogo śpiewać.

Jeśli już znajduje Pani czas na odpoczynek to zapewne jedzie Pani na swoje ulubione Mazury…

Na Mazurach mogłabym wypoczywać bez końca. Niestety w tym roku nie miałam wakacji. Udało mi się tylko na kilka dni wyjechać do znajomych, do Francji. Tak krótki wypoczynek był spowodowany tym, że przygotowuję nową płytę i to właśnie jej były poświęcone moje tegoroczne wakacje.

Po nagraniu płyty wybiera się Pani na dłuższy urlop?

W tym roku nie mogę sobie pozwolić na wakacje. Mam nadzieję, że pracę nad płytą skończę pod koniec października, w listopadzie pojawi się ona w sklepach, a później znów ruszam w trasę.

Jaka to będzie płyta?

To będzie płyta swingowa z polskimi piosenkami lat 50. Zaprosiłam do jej tworzenia super muzyków jazzowych i świetnego aranżera – Krzysztofa Herdzina. To na pewno dla moich fanów będzie dużym zaskoczeniem, ponieważ takiej płyty jeszcze nie było w moim dorobku. To jest powrót do muzyki mojego dzieciństwa, do muzyki z którą właśnie jako dziecko zetknęłam się po raz pierwszy.

Pani koncerty są niezwykle energetyczne, a stroje powalają publiczność. W każdej warstwie Pani występy są prawdziwym show na wysokim poziomie artystycznym.

Gramy w różnych warunkach. W upale, innym razem w zimnicy, w deszczu, tak bywa na koncertach plenerowych. Mimo to na scenie powinien być ogień, energia niezależnie od warunków. Ja i chórzystki zwykle jesteśmy dość rozebrane. Musi być sex!

Czyli sex i kasa?

Kasa na końcu. Wielokrotnie zdarzyło się tak, że tysiące ludzi stały w deszczu i błocie czekając na mój koncert. Wtedy wychodzę do nich. Mam długi wybieg, moknę razem z nimi. Z drugiej strony podziwiam tych ludzi, że chce im się tak marznąć i moknąć.

Nawet dla Maryli Rodowicz?

Na pewno nie (śmiech).

A dla kogo by się Pani poświęciła?

Nie poszłam na koncert Madonny w Warszawie, parking był dość daleko od miejsca samego koncertu i nie chciało mi się człapać kilometr pod scenę, ale z synem pojechałam 2 lata temu do Belgradu na koncert AC DC.

Wróćmy jednak do odpoczynku. Kiedy Pani odpoczywa?

Ja się szybko regeneruję (śmiech). Poza tym nudzę się na wakacjach.

W takim razie abstrahując od tego i przyjmując, że ma Pani czas na wypoczynek to jak Pani wypoczywa: czynne, biernie?

Zależy od miejsca, w którym jestem. Jeżeli jestem w górach to w ciągu dnia ze znajomymi jeździmy na nartach, a nocą gramy w brydża. Chętnie też pływam w ciepłych morzach np. na Karaibach. Kiedy jeździłam przez całe lata na Mazury, łowiłam ryby – to mój ulubiony sposób na zrelaksowanie się – i całymi godzinami czytałam.

Może się Pani pochwalić jakimiś wędkarskimi trofeami?

Nie jestem wędkarzem nastawionym na połów jak największych okazów. Nie lubię głębokości. Nie wypływam łódką na jezioro. Wędkuję z pomostu. Żeby złowić np. dużego szczupaka trzeba umieć nęcić, czyli wrzucać różne smakołyki o tej samej porze i ryba przychodzi. To już wyższa szkoła jazdy.

Czyli takie tradycyjne moczenie wędki i patrzenie w spokojne lustro wody?

Chodzi o moczenie wędki, ale również o emocje. Kiedy ryba bierze, nawet jeśli to są tylko małe okonki, czy płotki. Chodzi o samo polowanie, a nie złowienie jak największej ryby.

Jeśli wspomnieliśmy już o rybach i o trasie koncertowej, która Panią czeka, to trudno nie połączyć tego z jedzeniem podczas trasy. Macie takie ulubione miejsca w Polsce z dobrym jedzeniem?

To bardzo ważne, gdzie można zjeść na trasie i móc bez “niespodzianek” zagrać. Jeździmy po całym kraju. Rocznie dajemy około 80 koncertów. Często jedziemy 300-400 km, znamy dobre adresy, swoje ulubione restauracje. Są w naszym kraju fantastyczne, przydrożne knajpy np. restauracja pod Katowicami na wysokości Będzina. Jest tam stary, kaflowy piec, chodzi kot, są długie drewniane ławy i to co najważniejsze świetne kucharki. . Ważne jak to jest przygotowane i podane. Tam są np. świetne kluski śląskie, ale nie jakieś gumowe, tylko rozpływające się w ustach, pyszna pieczeń cielęca, ogromne kotlety schabowe. Zawsze są tam tłumy ludzi. To jest Chata Zalipie.

rozmawiał: Robert Stępowski
zdjęcia: Aldona Kaczmarczyk
źródło: Miesięcznik Warszawski 9/2010

Powrót