Muszę nadrabiać miną

O fenomenie Maryli Rodowicz mówią tytuły jej piosenek: “Małgośka”, “Do łezki łezka”, “Sing, sing”, “Damą być”, “Remedium”, “Niech żyje bał”, “Polska Madonna”, “To już było”. Zawsze dbała o piękne teksty. To dla niej pisała o szalonej miłości na Saskiej Kępie Agnieszka Osiecka, komponował Seweryn Krajewski. Między innymi jego premierowe piosenki znajdziemy na nowej płycie Rodowicz “Życie ładna rzecz”, która ukazuje się 8 listopada. Ale nie tylko pięknymi, przebojowymi tekstami przez ponad 30 lat podbijała serca słuchaczy, wygrywała konkursy w Opolu i Sopocie. Jak mało kto przykłada wagę do plastycznej oprawy koncertów. Uwielbia wielki rozmach i inscenizację.

Nie wstydziła się pani śpiewać z Tomaszem Kamelem?

Przecież to był żart. Tomasz Kamel, bardzo miły człowiek, wcale nie udawał, że jest piosenkarzem. Prezenter też człowiek, a śpiewać każdy może. Jeden lepiej, drugi gorzej. Śpiewałam już z piłkarzami, dlaczego miałam nie zaśpiewać z prezenterem?

Po co rozmieniać się na drobne w cyklicznym programie telewizyjnym z pani talentem, dorobkiem, nazwiskiem?

Telewizja jest moim ulubionym medium. Światłami, dekoracją, efektami można zrobić prawdziwe czary, a ja mogę być przez moment królewną. Radziłam się różnych osób, a ponieważ nie mam za wielu przyjaciół, zapytałam tylko dwie osoby o ich zdanie. Miałam kilka miesięcy przerwy, bo nowa płyta nie mogła ukazać się w minionym roku. Kiedy siedzę w domu zbyt długo, potrzebuję mocnych doznań. Wyszukuję sobie ekscytujące zajęcia. Nęciła mnie duża produkcja, w telewizji można poszaleć. Zrobiłam tam ponad 800 programów. Mój nowy pomysł wygrał konkurs, droga była otwarta.

Potrafi pani wszystko przekuć w sukces.

Boja wiem? Dla mnie to była porażka. Po pierwsze z powodu krytyki prasowej, po drugie z powodu zatrzymania produkcji programu przez telewizję, mimo dużej oglądalności i wyróżnienia na festiwalu w Montreux. To czasochłonne przedsięwzięcie kosztowało mnie dużo energii, stresów, nieprzespanych nocy. Wyobrażałam sobie naiwnie, że coś może ode mnie zależeć. Działam w show-biznesie tyle lat, a wciąż mam złudzenia. No i okazało się, że w takich dużych przedsięwzięciach na wiele rzeczy nie miałam wpływu. Mogłam gryźć mur w bezsilnej wściekłości. Na ekranie czasami musiałam nadrabiać miną.

Trudno wyobrazić sobie recital Maryli Rodowicz dla stu słuchaczy w kameralnej sali – nie czuje się pani niewolnikiem masowej popularności?

To prawda. Przeważają plenery i hale, bo takie mam dziś “branie”. Ale bardzo lubię kameralne koncerty, czasami je gram, choć bardzo rzadko. Dają mi wtedy niepowtarzalną przyjemność.

Jednak nie gwarantują tak wielkiej oglądalności jak telewizja. Tymczasem nawet Stonesi zmęczeni koncertami na stadionach, zdecydowali się ostatnio występować także w małych klubach.

Powiem panu, jaka jest różnica między kaprysem Stonesów a naszą ekonomią. Granie w małym klubie jest fantastyczne, ale nie trzyma się kupy. Koszt aparatury, muzyków, benzyny, transportu, hotelu – mogę mieszkać nawet w średniej klasy – jest taki sam jak w przypadku dużych koncertów. Potrzebny jest sponsor, a żaden nie widzi interesu, żeby promować się przed tak małym audytorium. Polska jest wciąż biednym krajem. Mamy piękną przyrodę i galopujące bezrobocie.

Nie chce pani o tym śpiewać?

Muzycznie bym sobie poradziła, ale brzmiałoby to fałszywie. Żyję przecież na pewnym poziomie. Hiphopowiec jest bardziej wiarygodny, bo śpiewa o swoim podwórku, o własnym życiu. Ja wolę śpiewać o innych sprawach.

Często zdarza się pani przypominać stare przeboje w nowych wersjach. Nie można nagrać całkowicie nowej płyty?

“Małgośkę” nagrałam w nowej wersji na płytę “Przed zakrętem”, bo wygrała plebiscyt zorganizowany na 35-lecie festiwalu opolskiego. “Nie ma jak pompa” przypomniałam na nowej płycie z poczucia winy, jakie mam wobec Agnieszki Osieckiej. Tuż przed jej śmiercią, Magda Umer przygotowała cykl rozmów z nią. Jedno ze spotkań rejestrowano na dachu wieżowca z moim udziałem. Agnieszka, a nie czuła się już najlepiej, wspięła się z trudem i poprosiła, żebym zaśpiewała “Nie ma jak pompa”, jej ulubioną piosenkę. Śpiewając do kamery, momentami nie mogłam przypomnieć sobie tekstu. Miałam wyrzuty sumienia, że sprawiam jej tym przykrość. Postanowiłam wykonać “Pompę” jeszcze raz na nowej płycie ze specjalną dedykacją. Poza tym brakowało mi tekstu Agnieszki na albumie.

Ale promuje go “Marusia”. Ma pani sentyment do Związku Radzieckiego?

Pan żartuje. Tekst Jacka Cygana jest o tym, że Zachód może zniszczyć nam słowiańską duszę. Wersję roboczą piosenki dostałam od kompozytora Marcina Nieróbca z refrenem śpiewanym “na rybkę” po rosyjsku z tytułową Marusią w roli głównej. Jacek Cygan tak się zasugerował, że cały tekst napisał pod ten refren. “Czterej pancerni” przewijali się przez całe moje życie, moją młodość, dzieciństwo moich dzieci. Są serialem wszech czasów, to, że mówili o przyjaźni z Armią Czerwoną, przestało się liczyć. Niedawno miałam okazję rozmawiać z ambasadorem Rosji. Powiedział, że Rosjanie znaleźli już swoją Amerykę, mają na co dzień amerykańskie filmy, muzykę, zachłysnęli się nimi, a teraz chcą znowu polskiej książki i filmu, bo jesteśmy sobie duchowo bliżsi.

Mam nadzieję, że to nie tylko dyplomacja.

Ambasador mówił to jako zwykły człowiek. Wierzę, że Rosjanie mogą czuć z nami większe porozumienie duchowe niż z Zachodem. Lubią się wzruszać, przeżywać, są wrażliwi. Jak kochają, to płaczą, rzucają się na szyję, potrafią udusić z miłości. To świetna widownia.

Co pani sądzi o fenomenie Ich Troje?

Michał Wiśniewski umie siebie kreować i robi to skutecznie. Zresztą u niego jest to naturalne. Pewnie wyrzuca z siebie dziecięcą traumę.

Umiałaby pani tak mówić o swojej prywatności?

To jest rzecz nowa w Polsce, na Zachodzie – norma. Im więcej szczegółów z życia prywatnego i skandalu, tym lepiej. Jak urodzi się dziecko, gazety przebijają stawki w licytacji, byle tylko mieć okładkę z noworodkiem. Mile widziana byłaby też transmisja z porodu, najlepiej w Internecie. Kiedyś plotkowano, szeptano, domniemywano. Teraz wszystko pisze się wprost, trzeba stanąć na głowie, żeby się sprzedać. Okropne. Pary, które pokazują się na okładkach, za tydzień nie są już parami. Mnóstwo gwiazd i moich znajomych dało się w ten sposób sfotografować. Do mnie też zwracały się różne magazyny, chciały opłacić na przykład wycieczkę do Afryki i zrobić tam reportaż o mnie i mojej rodzinie. A wtedy upał – nie upał, trzeba mieć dyżurny makijaż. No, nigdy w życiu! Lubię swoją prywatność. Poza tym w moim życiu nie dzieje się nic ciekawego dla mediów. Jestem od lat z tym samym mężem, dzieci są przyzwoite, żadnego skandalu. Nuda! Jest tak kiepsko, że może powinnam umrzeć? To byłaby świetna promocja dla płyty. Niestety jednorazowa. A mówiąc serio, zastanawiam się, jak lansować album, żeby nie ograniczać promocji tylko do wywiadów z tymi samymi pytaniami i odpowiedziami, w sytuacji kiedy komercyjne radia nie chcą grać nowej piosenki, kapryszą. Mówią, że moje teksty są zbyt intelektualne. Że powinny być prostsze! Pocieszam się, że odrzucają też utwory Santany, U2, Rnopflera.

No i co pani wymyśliła tym razem?

Pomyślałam o koncercie telewizyjnym i teraz się zastanawiamy, co zrobić, żeby, oczywiście znowu miałam kłopot, przebić show w cyrku, na Torwarze, trasę Niebieskiej Maryli. Show, tak jak poprzednie, wyreżyseruje Krzysztof Jasiński. Mam do niego zaufanie. Niejeden koncert i niejedno dziecko razem zrobiliśmy.

Jak się pani czuje na muzycznej scenie, spotykając kolegów, którzy dawno stracili popularność?

Ostatnio spotkałam kolegów na jubileuszowym 40. festiwalu studenckim w Krakowie. Bardzo miło nam się rozmawiało. Szkoda, że piją tylko ziółka i opowiadają o proszkach nasennych.

Zadenuncjujmy abstynentów!

Jan Wołek, Andrzej Poniedzielski, Janusz Grzywacz… Parę lat temu na festiwalu opolskim przyszłam do hotelowej restauracji, i jak to kiedyś bywało, pomyślałam, że po koncercie posiedzimy, pobiesiadujemy. Usiadła przy mnie Budka Suflera. Pytam: “Co pijemy?” A oni mówią, że bardzo proszę, piątą herbatkę. Przed nimi stały już cztery puste filiżanki. A przecież tak miło jest się osłabić, rozluźnić. Na szczęście przetrwało porozumienie intelektualne i wspólna wrażliwość. Moglibyśmy zamieszkać w jednym wspólnym domu i gadać godzinami. To z piosenki Janka Wołka wzięłam tytuł nowej płyty “Życie, ładna rzecz”.

rozmawiał: Jacek Cieślak
zdjęcie: Universal Music Polska
źródło: tele rzeczpospolita 45/2002

Powrót