Może dlatego jestem silna

Naprawdę nazywa się… Maria Antonina. W rozmowie z SHOW MARYLA RODOWICZ po raz pierwszy opowiada o tym, jak gnieździła się z rodziną w jednym pokoju i uczyła się szacunku dla pieniędzy.

“Czuję, że mam naturę człowieka z kresów: szczerego, bezkompromisowego, twardego”, mówi SHOW Maryla Rodowicz. “Moja mama biegała do szkoły często przy czterdziestostopniowym mrozie. Opowiadała mi, że jeździła na łyżwach w jednym sweterku. Może dlatego ja dziś nie marznę, nie przeziębiam się, jestem silna i zahartowana? Moje dzieci są już z innego pokolenia: łapią katary i infekcje”. Królowa polskiej piosenki urodziła się tuż po wojnie w Zielonej Górze. Pamięta pojedyncze obrazy, takie jak radziecki czołg na jakimś placu. Z opowiadań jej babci i matki układa się obraz trudnego powojennego życia. W piwnicach chowali się jeszcze Niemcy, bo nie chcieli opuścić swoich domów. Brakowało wszystkiego: jedzenia, ubrań, pieniędzy. W 1948 roku aresztowano ojca Maryli. Był więźniem politycznym, wyszedł dopiero podczas amnestii w 1956 roku. Czy brakowało jej kontaktu z tatą? “Nie bardzo. Tak naprawdę nie znałam go. Babcia i mama stworzyły dom pełen ciepła”, wspomina po latach. Jej rodzice byli wileńskimi repatriantami, przywiezionymi na poniemieckie ziemie. Pobrali się w Wilnie. Matka Maryli miała wtedy 17 lat. Czy to była wielka miłość? “Nie sądzę”, odpowiada Maryla. Mama musiała być pod wrażeniem starszego od niej o 17 lat mężczyzny, który był pracownikiem naukowym na Uniwersytecie im. Stefana Batorego w Wilnie. Mama, jak sądzę, wyszła za mąż z rozsądku. Chciała uniknąć wywózki na roboty do Niemiec, a mężatek Niemcy nie brali”.

Włocławek, trudny czas

Wtedy ojciec Maryi został aresztowany, skonfiskowano i opieczętowano poniemiecką willę, w której mieszkali. Matka z dwójką malutkich dzieci i jedną walizką została eksmitowana. “Posiadała tylko maturę okupacyjną. Najpierw dostała propozycję pracy w księgarni, a później, ponieważ dobrze malowała i miała zmysł artystyczny, pracowała jako dekorator wystaw sklepowych”, wspomina piosenkarka. Rodzina Maryli przeniosła się wtedy na Kujawy, przez pierwszy rok nie mieli gdzie mieszkać. “Zatrzymaliśmy się pod Włocławkiem w domku letniskowym bez ogrzewania. Nie mam stamtąd wspomnień, ale to musiał być niezły horror”, mówi piosenkarka. “Potem zamieszkaliśmy w mieście. Kilkakrotnie zmienialiśmy lokum, na ogół gnieździliśmy się w jednym pokoju: ja, brat, mama i babcia. Po wojnie było mało mieszkań i władze dokwaterowywały mieszkańców do rodzin, które miały tzw. nadmetraż. Wraz z innymi lokatorami mieliśmy wspólną kuchnię i łazienkę. I wspólne karaluchy”, opowiada. Dobre wspomnienia Maryli Rodowicz z tamtych czasów wiążą się z zabawami. “Na podwórku znajdowała się pracownia cukiernicza, a ponieważ nie było lodówek, zimą przywożono z Wisły bryły lodu i wkładano je w głęboki dół, przysypany trocinami. Powstawała z tego olbrzymia góra, miejsce naszych dziecięcych zabaw i dzikich gonitw. Ale wtedy nikt z nas nie miał telewizora”, wspomina.

Ukochana babcia Ziuta

“Tak naprawdę to ona mnie wychowała”, twierdzi artystka. “Babcia świetnie gotowała zupy i kołduny wileńskie. Grała ze mną i z moim bratem w karty, plotła mi warkocze i czytała >>dorosłe<< książki: Flauberta, Sagan, Sienkiewicza, Kraszewskiego. Ważnym sprzętem w ich domu była maszyna do szycia, którą babcia Ziuta przywiozła z Wilna. “Szyła mi piękne sukienki i kostiumy sportowe z takimi paskami, jak ma teraz Adidas. A wszystko z sukienek, które dostawaliśmy w paczkach od wujka z Chicago. Była szara komunistyczna rzeczywistość, a ja zawsze byłam świetnie ubrana i nigdy nie chodziłam głodna”, opowiada. Wujek czasem przysyłał im w listach jednego albo dwa dolary i to ratowało sytuację. Mama Maryli pracowała na dwóch etatach. Rano dekorowała wystawy, potem biegła na zajęcia chóru do Powszechnej Spółdzielni Spożywców, w nocy zaś malowała ręcznie pocztówki świąteczne. “Właściwie cały czas paliła się lampka przy jej biurku”, wspomina. Kiedy ojciec odzyskał wolność, ich sytuacja niewiele się poprawiła. Miał dwa fakultety, z prawa oraz botaniki, ale proponowano mu tylko pracę nocnego stróża. Chodził więc po lasach i zbierał owady. Był entomologiem, robił z nich potem pomoce naukowe dla szkół. “Do dziś mam w domu kilka jego gablot z motylami”, mówi Maryla. Małżeństwo jej rodziców rozpadło się. “Kiedy byłam w gimnazjum, mama ponownie wyszła za mąż. Ojczym na początku dostał ode mnie duży plus za to, że posiadał kolarkę. Czasem pozwalał mi się na niej przejechać,” mówi. Kupili mieszkanie spółdzielcze z łazienką i dwoma pokojami. To był duży awans.

Dziecko stu talentów

Była niepokornym duchem, energicznym dzieckiem. “Teraz to by się pewnie nazywało ADHD?”, śmieje się. Jej babcia i mama zapisały ją do różnych kółek zainteresowań. Był teatrzyk dziecięcy, kółko recytatorskie, balet, łyżwy, taniec, malowanie, szkoła muzyczna i klub sportowy. “Liczba tych zajęć spacyfikowała mnie. Ale to nauczyło mnie dobrej organizacji”, mówi. Maryla odnosiła sukcesy w sporcie: jako czternastolatka zajęła trzecie miejsce w Polsce w biegu na 80 metrów przez płotki. “Trenowałam codziennie, a potem pędem do szkoły muzycznej. Profesor od skrzypiec był przyzwyczajony, że kiedy brałam smyczek do ręki, drżały mi ręce od wysiłku fizycznego”. Namawiał Marylę, żeby zdawała do średniej szkoły muzycznej, ale ją bardziej interesowała gitara i życie towarzyskie. Początek lat 60. to był czas big-bitu i rock’n’rolla. W liceum chodziła na wagary nad Wisłę, w kawiarni popalała chester-fieldy, piła pierwsze wino i słuchała płyt Beatlesów. Mała mnóstwo zainteresowań i talentów, ale nie dostała się na weterynarię, oblała chemię. Podczas egzaminów do Akademii Sztuk Pięknych też zabrakło szczęścia. “Mój ojczym uparł się wtedy, że muszę iść do pracy, że to mnie nauczy szacunku dla pieniędzy. Robiłam więc inwentaryzacje w sklepach we Włocławku. Liczyliśmy guziki w pasmanterii i worki z mąką w piekarni. Do dziś została mi zdolność błyskawicznego dodawania słupków. Pamiętam, że po wypłacie wydawałam całe 700 złotych na ciuchy i biżuterię w cepelii”. Po dwóch latach liczenia guzików dostała się na Akademię Wychowania Fizycznego w Warszawie. Jej życie toczyło się odtąd na dwóch biegunach: z jednej strony sportowe obozy żeglarskie i narciarskie, z drugiej – muzyka, czyli Hybrydy, Stodoła, Karuzela. Wtedy w klubach studenckich dużo się działo, były teatry offowe, dyskusyjne kluby filmowe. “Od razu zaczęłam śpiewać w studenckim zespole Szejtany na AWF-ie w klubie Relax”. Z Szejtanami zbierała pierwsze nagrody na studenckich przeglądach. Od 1969 roku zaczęła być zapraszana do Opola i Sopotu, wylansowała pierwsze hity: “Jadą wozy kolorowe”, Mówiły mu”… Na początku lat 70. Kochała ją już cała Polska. Od tamtego czasu zaśpiewała dwa tysiące piosenek, kilkadziesiąt z nich stało się przebojami. Była kultową wokalistką w całym obozie socjalistycznym. Agnieszka Osiecka mawiała o Rodowicz, że jest nieśmiertelna. I miała rację.

autor: Iwona Zgliczyńska
zdjęcia: materiały prasowe
źródło: Show 6/2009

Powrót