Mówią mi Małgośka

Z czerwonego Porsche 911, ubrana w czerwoną, wełnianą pelerynę z frędzlami wysiada blondynka o czerwonych ustach. Maryla Rodowicz.

Co jest takiego w koniach, że panią tak fascynują?

Konia się trochę boję. Jest wielki, więc budzi respekt. Mimo to jeżdżę konno. Myślę, że to zwierzę ma niebywały kontakt z człowiekiem. Poza tym można się z nim zaprzyjaźnić. Chociaż z krową podobno też. A najbardziej ze świnią (śmiech). Można zaprzyjaźnić się ze świnią jak z psem! Poważnie! Tak, słyszałam, że świnia to niezły kolega (śmiech).

A konie mechaniczne, a ukochane Porsche?

Porsche i moja miłość do takich mocnych samochodów… Myślę, że to się bierze z chęci dorównania mężczyznom, z chęci zwrócenia na siebie uwagi. Wszyscy mężczyźni mi zazdroszczą (śmiech). Adrenalina! To się czuje w brzuchu! Emocje związane z szybkością. Mam satysfakcję, kiedy dysponuję taką mocą, że wystarczy “depnąć”, a wszyscy zostają z tyłu…

Profesjonalizm jest podstawą

Ma świadomość siebie. Jednak stara się raczej nie zastanawiać nad tym, jak długo śpiewa i ile odniosła sukcesów. Żyje projektami na przyszłość. Bardzo rzadko ogląda się do tyłu. Sama nie wie, czy powodem do dumy może być fakt, że śpiewa od trzydziestu lat. Raczej wolałaby być doceniana za repertuar, za sposób bycia na scenie, za to, że na jej koncerty wciąż przychodzą różne pokolenia. Zdaje sobie sprawę z tego, że ta sama widownia oklaskuje także innych artystów. Wie zatem, że musi stale walczyć o utrzymanie pozycji; że ciągle musi być atrakcyjna. Taka walka zawsze ją fascynowała.

Można nawet pokusić się o stwierdzenie, że Maryla Rodowicz wygrała tę walkę, stając się “królową polskiej piosenki”, fachowcem od masowej rozrywki. Na sukces ten składa się nie tylko repertuar sceniczny, ale przede wszystkim fakt, że Maryla Rodowicz jest kobietą i artystką z krwi i kości. Ma w sobie jakąś niesłychaną charyzmę. Porywa publiczność, bo jest naturalna i spontaniczna. Sama przyznaje, jak ważna jest dla niej umiejętność obdzielania ludzi uczuciami. Mój synek, być może po mnie, jest bardzo wrażliwy. Lubi zwierzątka, lubi tulić swoje kotki, lubi się do mnie przytulać. I zapytał mnie ostatnio: “Mamo, co robisz, jak nie głaszczesz kota?”. Ja mu na to: “No, to głaszczę ciebie”. A on na to: “A jak nie ma mnie, jak jesteś poza domem?”. Mówię wtedy: “No, to wtedy głaszczę publiczność”.

Na szczęście artystka ma wiele takich momentów, że może ów nadmiar uczuć przelać na publiczność. Ludzie to czują i oddają jej to w dwójnasób. Na jej koncertach jest przecież dużo entuzjazmu. Jest temperatura! Rodowicz przyznaje, że jakaś serdeczność, czy wręcz miłość ze strony publiczności nie pozwala jej “sprzedawać im kitu”, letniego produktu. Wie, że publiczności nie da się oszukać. Robi dla niej coś wyjątkowego! Zna przy tym prawa, które rządzą estradą. Wychodzi na nią i za każdym razem tworzy małą formę sceniczną, jakby musicalową. Każdy utwór jest zamkniętą całością. Maryla Rodowicz stwarza podczas koncertu swoistego rodzaju mikroklimat muzyczny, wokalny, interpretacyjny, inscenizacyjny i kostiumowy. To jest droga jej profesjonalizmu.

W sztuce, a piosenkarstwo nią jest, jeśli traktuje się je poważnie, profesjonalizm jest podstawą. Poczucie rytmu, muzykalność to są cechy wrodzone, które się tylko rozwija. Na profesjonalizm trzeba ciężko zapracować. Dopiero wtedy, kiedy się go osiągnie, można uprawiać sztukę – komentuje piosenkarka.

Mówi się o scenicznym fenomenie Maryli Rodowicz, która, szokując na scenie, wzbudza skrajne emocje. Prowokuje, ale i nierzadko irytuje. Niektórzy posądzają ją o to, że balansuje na granicy kiczu. Inni zaś, że właśnie owa charyzma, osobowość estradowa potrafi “ponieść” publikę. Wszystko to ma prawdopodobnie jedno źródło. Po prostu muzyka determinuje Rodowicz do tego stopnia, że bez niej trudno byłoby jej się odnaleźć i funkcjonować. Dlatego, żeby być atrakcyjną, stale musi się zmieniać. Występując, musi mieć wielką wrażliwość, żeby oprócz muzyki dać jeszcze ludziom coś więcej. Musi mieć wiele odwagi, żeby zrobić coś po raz pierwszy.

Kolorowanie szarej rzeczywistości.

W roku 1967 na okładkach pism ilustrowanych pojawiła się nowa twarz. Blondie revolution. Gazety pisały: “Młoda dziewczyna o słowiańskiej urodzie zdradziła sport dla piosenki”. Nikt wówczas nie przypuszczał, że ta dziewczyna z gitarą na dłużej zadomowi się na polskiej estradzie, a tym bardziej że zostanie okrzyknięta “Madonną RWPG”.

Rodowicz zwróciła na siebie uwagę w okresie kształtowania się coraz szerszej anonimowej publiczności telewizyjnej. W tym nowym typie kultury masowej nie mieściły się już zjawiska takie, jak chociażby Karin Stanek, Helena Majdaniec, Ada Rusowicz, Wojciech Korda czy Wojciech Gąsowski. Beat pozostawał wprawdzie ważną formą egzystencji młodego pokolenia, ale tracił charakter obyczajowego buntu, walki pokoleń. Pierwsza fascynacja “Czerwonymi Gitarami” już minęła. Przyszedł czas na nowych.

Droga do muzycznej kariery wiodła wówczas przez Szczecin, gdzie w 1962 roku zespół “Czerwono-Czarnych” zorganizował po raz pierwszy festiwal pod znakiem “Szukamy młodych talentów”. Rodowicz doszła do finału tej imprezy, ale zrezygnowała z dalszych występów na korzyść startu w lekkoatletycznych mistrzostwach Polski juniorów w skoku w dal, biegu przez płotki i w sztafecie. Finałowy występ w 1967 roku na Konkursie Piosenki Studenckiej w Krakowie, gdzie Rodowicz znalazła się przypadkiem, okazał się pełnym sukcesem. Założyła zespół “Maryla i jej gitarzyści” z dwoma kolegami z warszawskiego AWF. Najpierw śpiewała mało trafione piosenki, tłumaczone z listy przebojów Top 20. Program “Opowieści amerykańskie” z repertuaru studenckiego Kabaretu Gag, kierowanego przez Adama Kreczmara i Andrzeja Marka, określił na pewien czas dyllanowski styl Maryli. Rodowicz śpiewała ballady nazywane przez niektórych “protest songami”, co było dość oryginalne jak na czasy walki ze zgniłym imperializmem Zachodu.

Rodowicz jako pierwsza w Polsce biegała boso po estradzie; zaczęła “kolorować” szarą rzeczywistość. Stroje hipisowskie, przepaski na głowie, później ramoneska. To była prawie rewolucja na miarę długich włosów Beatlesów.

Jak sama wspomina, czasy młodości zawsze kojarzą jej się z korzeniami rockowymi.

Dla mnie rock n’roll rodził się z początkiem lat sześćdziesiątych. Wszyscy oszaleli, bo działo się wreszcie coś nowego! Cała muzyka, którą chłonęłam, jako młody człowiek, to była muzyka rockowa. W związku z tym i ja byłam nią przesiąknięta. Najpierw słuchała muzyki Boba Dylana, czy akustycznej kapeli Peter Paul and Marry, bez elektrycznych gitar.

To nie było granie w stylu Led Zeppelin czy The Doors, komentuje artystka. Jednocześnie inspirowała ją Janis Joplin, Aretha Franklin czy Ray Charles, czarny rhythm n’blues. Zrodziła się potrzeba ostrzejszego grania, ostrzejszego rwania. Wreszcie posypały się pierwsze propozycje tekściarskie i kompozytorskie z Radiowego Studia Piosenki, które prowadzili Agnieszka Osiecka i Wojciech Młynarski. Połączenie repertuaru beatowego, poetyckiego, ludowego i pop-rozrywkowego dało ujście nieprzeciętnym możliwościom wokalnym Rodowicz.

W roku 1969 na Festiwalu Polskiej Piosenki w Opolu utworem “Mówiły mu” wyśpiewała pierwsze miejsce. “Jadą wozy kolorowe” wygrały rok później. W zasadzie na przełomie lat 60. i 70. Maryla Rodowicz w Sopocie i w Opolu nie miała żadnych krajowych konkurentek. Być może dlatego, że ciągle poszukiwała nowego repertuaru, własnego, nowego stylu. Przesiadała się z kolorowego wozu cygańskiego do pociągu byle jakiego. Przez cały czas zaskakiwała swoją kreatywnością, siłą i nowoczesnością. Niepokój twórczy, odkrywając coraz to bogatsze możliwości wokalne i interpretacyjne artystki, stale pchał ją w kierunku coraz dojrzalszych poszukiwań.

Lata 70. zatem – to czas dla Maryli szczególny. Popularność w Polsce, ale i w Czechosłowacji, w NRD, na Węgrzech, w ZSRR czy w Bułgarii spowodowała, że nazwisko Rodowicz było znane we wszystkich “Demoludach”. Wtedy to było coś! O wyjeździe za granicę marzył każdy, a co dopiero posiadanie Porsche 911, którym Rodowicz nonszalancko “rozbijała się” w towarzystwie Daniela Olbrychskiego. Wieść gminna niosła, jak to zakochani razem pomykali przez pola, lasy i bezdroża, zahaczając o przydrożne knajpy i kuźnię w drodze z Drohiczyna do Warszawy. O swoim związku ze znanym polskim aktorem pisze Rodowicz w autobiografii “Niech żyje bal”.

Nie da się zaprzeczyć, że Olbrychski był ważną osobą w jej życiu. Poznali się, kiedy Maryla jeszcze nie miała mieszkania, a wielki plastikowy worek służył jej za szafę. Wynajęte mieszkanie na Żoliborzu zaczęło być namiastką domu. Tylko namiastką, bo przecież ciągłe wyjazdy na koncerty zagraniczne czy w trasę po Polsce absorbowały tak bardzo, że trudno było o życie prywatne. Olbrychski na dodatek był rozchwytywany – “Potop”, “Ziemia obiecana”. Jednak to on dzisiaj zarzuca Rodowicz, że jego życie było pod-porządkowane jej karierze. Ponoć nawet zaczął pić z tego powodu…

Aktor wspomina dzisiaj o tym nie bez emocji, co dowodzi, że obraz związku z Rodowicz jest nadal żywy, a w każdym razie – nie jest mu obojętny. Rodowicz rozpad związku tłumaczy ciągłymi atakami zazdrości partnera. Daniel podszedł do siedzącego za stołem Andrzeja (Jaroszewicza – przyp. K.C.) i po prostu dał mu w pysk. Ten, oszołomiony, nie zareagował. Wróciliśmy do domu. To był koniec.

Po tym incydencie Rodowicz musiała zagrać koncert ze spuchniętymi po-wiekami. Wyszła na scenę i łamiącym się głosem odśpiewała historię głupiej Małgośki z Saskiej Kępy.

Romans z Andrzejem Jaroszewiczem, natomiast, jak szybko się zaczął, tak się skończył. Rodowicz wspomina, że bardzo wtedy cierpiała, gdyż była o wiele bardziej zaangażowana od Andrzeja.

Wyjazd na festiwal młodzieży na Kubę przysporzył Rodowicz nowej widowni. Zdjęcie Słowianki w objęciach Fidela Castro obiegło całą Polskę. W spontanicznym recitalu dla kubańskiego rewolucjonisty piosenkarka zaśpiewała “Balladę wagonową”. Żeby nie było draki, amerykańskie miasta Cheetaway i Syracuse zamieniła na kubańskie Camaguey i Santa Cruz…

Niezwykły trójkąt

Dla Maryli Rodowicz pisali wyśmienici kompozytorzy i tekściarze tacy jak: Seweryn Krajewski, Jacek Mikuła, Magdalena Czapińska, Wojciech Młynarski, Jerzy Kleyny. Kultową “Małgośkę”, “Diabeł i raj”, “Gonią wilki za owcami” stworzyła równie kultowa para wiernych autorów – Agnieszka Osiecka i Katarzyna Gartner.

Szczególna więź łączyła te trzy kobiety… Były zaprzyjaźnione.

Z Marylą łączy mnie coś fantastycznego! Połączenie dusz. Wibracja energetyczna. Maryla jest żywiołem Ziemi, tak jak ja – mówi Gartner. Trzeba wiedzieć, co gra w sercu wokalisty, żeby dla niego pisać i komponować. Trzeba znać jego pragnienia, lubić człowieka, otaczać go miłością. Wtedy artysta może wyrazić siebie, swój “power” w pełni. Fenomen Maryli to talent i profesjonalizm. Temperament i doza “ziemskiego” szczęścia. Maryla po pro-stu “czuje bluesa”. A co to jest? Myślę, że między innymi ona czuje to, czego chce publiczność, zanim publiczność wie, czego chce, komentuje Gartner.

Pod koniec lat 70. Maryla Rodowicz nie miała jeszcze żadnych obowiązków, żadnych dzieci, żadnego domu. Przyjeżdżała do Gartner na Kaszuby z gitarą. Najpierw było śpiewanie, potem obiad, później było trochę grania i znowu gadanie – z nostalgią wspomina Rodowicz.

To były świetne czasy. Jeździłyśmy w góry albo spotykałyśmy się na wsi. Tworzyłyśmy, plotkowałyśmy o facetach i o pieniądzach. Agnieszka (Osiecka -przyp. K.C.) była dla mnie i dla Maryli pewnym guru. Agnieszka była najważniejsza, najstarsza, najmądrzejsza – mówi Gartner.

Rodowicz wspomina:
Agnieszka potrafiła napisać o mnie tak jak nikt! Dobrze wiedziała, jaka jestem. Znałyśmy się przecież wiele lat. Właściwie prawie codziennie spotykałyśmy się. Razem jeździłyśmy na Mazury, do Bułgarii. Agnieszka przyjeżdżała, jak to się mówi “just for fun”. Wiedziała, że jadę na przykład na koncerty do Stanów. Wylatywała wtedy wcześniej i czekała na mnie na lotnisku albo przed hotelem w Nowym Jorku. Były też wyjazdy do Londynu, Pragi…

Agnieszka Osiecka znała ponadto stosunek Maryli do mężczyzn, do życia, jej niepowodzenia, rozstania, jakieś dramaty miłosne. Teksty Osieckiej z tego okresu były więc osobiste i przez to bardzo bliskie publiczności, zwłaszcza kobietom, które się z nimi utożsamiały.

“Małgośka” stała się symbolem wyzwolonej i niezależnej młodej kobiety. Nie kto inny, a Rodowicz tworzyła styl ubierania; pierwsza wystąpiła w swojej niezapomnianej bananowce z nadrukiem. Prawie cała część żeńskiej populacji w Polsce chodziła w takich spódnicach. Później tiule, falbanki, koronki.

W drugiej połowie lat 70. Była moda chodzenia w pieluchach. Nie w pieluchach dosłownie, ale (śmiech) z tego materiału, z którego szyło się pieluchy – wyjaśnia Rodowicz. Znałam plastyczkę, która szyła mi stroje: habity mnisie, naturalne, zgrzebne wory. Farbowała je, gniotła, dodawała koronki, różne koraliki…

Emploi sceniczne, dobór repertuaru zmieniał się dość szybko. Zależało to od jej fascynacji, wyobraźni i od potrzeb artystki oraz ludzi, którzy z nią współpracowali.

Był także okres indiański, etniczny. Zaskakiwały spódnice z frędzlami, kwiatami i naszywanymi skórami. I znowu artystka nadała zupełnie inny trend w modzie. Kobiety, czym się dało, próbowały imitować ozdoby indiańskie z kości, oryginalne koraliki i talizmany, które Rodowicz przywiozła sobie ze Stanów, gdzie pierwszy raz była w 1978 roku.

Względy “pozaartystyczne”

Tak więc lata 70. – to czas szczytowej popularności artystki. Niektórzy “życzliwi” zarzucają jej jednak, że tak błyskotliwej karierze pomogły jakieś układy w kręgach ówczesnej władzy. Rodowicz znała wprawdzie takie osoby, jak Mieczysław Wilczek, czy Mieczysław Moczar, ale wtedy w PRL, żeby artysta mógł jakkolwiek zaistnieć, skazany był na tego typu kontakty. Chociażby w Ministerstwie Kultury o doborze repertuaru i artystów na festiwale często “decydowały względy pozaartystyczne”. Maryla Rodowicz dosadnie komentuje ówczesną rzeczywistość.

W Polsce sztukę często mieszało się z polityką. Przeważnie bywały jakieś układy, a artyści byli od nich zależni (…) .

Występowałam za stawki wymyślone przez urzędników: kategoria A, kategoria S… – głupota! Sama tego doświadczyłam, a nie miałam przecież nigdy repertuaru politycznego. To, że moje piosenki podobały się różnym władzom, nie ode mnie zależało. Rzeczywiście, największe sukcesy odnosiłam w latach 70. Czy mam się teraz tego wstydzić? Wiem jedno – przez całe życie pracowałam!

Na koniec lat 70. przypada początek burzliwego związku z Krzysztofem Jasińskim (ówczesnym reżyserem w Teatrze Stu w Krakowie – przyp. K.C.). Rodowicz komentuje w swojej książce: “Lazłam do niego, jak każda inna, nie wiedząc jeszcze, że wkrótce ćmą bez skrzydeł opadnę wprost w płomień kuchenki”. Na pewno nie było jej łatwo, zwłaszcza że zajęty reżyser bywał rzadko w domu. “Nigdy nie było go, kiedy był potrzebny”. Włącznie z tym, że premiery akurat wypadały na czas porodu ich dwójki dzieci: Jasia i Kasi. Ale mężczyźni Rodowicz nigdy nie rozumieli, ani tego dlaczego ich związki się rozpadały. Uważali, że to Rodowicz ich zaskakuje. A przecież nic nie działo się bez powodu. Jasiński był apodyktyczny, często nieelegancki wobec kobiet, pożeracz serc…

Życie z nim było męczące i irytujące – komentuje artystka. – Przyszedł moment, kiedy coś pękło, kiedy mówiłam, że nie chcę być tak traktowana, nie zasługuję – dodaje z żalem.

Trudne lata

Publiczność “odpłynęła” od Maryli w latach 80. Trwał bojkot telewizji. Korzystały na nim zespoły rockowe, które mogły po raz pierwszy wyjść z podziemia. Maryli doskwierał brak kontaktu z telewidzami. Danuta Rinn nawet jej kiedyś wypomniała, że dla niej, jako aktorki, bojkot telewizji skończył się dopiero w chwili powstania rządu Mazowieckiego.

Dla Maryli byłby to czas zbyt długiej przerwy w karierze piosenkarskiej. Stąd wziął się pomysł, żeby stworzyć zespół Różowe Czuby, w ostrej punk-rockowej konwencji. “Dentysta Sadysta”, “Gimnastyka” i inne piosenki balansowały na pograniczu muzycznego pastiszu. Nie zrozumiano ironicznego przesłania Rodowicz.

Generał zawiadujący telewizją po wprowadzeniu stanu wojennego wydał rozkaz: “Zdjąć Różowe Czuby z anteny!”. Przypadek sprawił, że ów generał nazywał się Czuba…

W latach 80. rozpadł się również tandem Osiecka – Rodowicz. Agnieszka Osiecka zaczęła mieć problemy ze zdrowiem… Maryla szukała innych autorów, trochę innego języka. Wyczuła, że publiczność i ona sama przede wszystkim domaga się zmiany. Pomysł z zespołem nie zadziałał. Stąd wzięła się współpraca z Andrzejem Sikorowskim z “Pod Budy”, czy z Janem Wołkiem. Pozycja Maryli poważnie zachwiała się na przełomie lat 80. i 90. Piosenkarka jeździła za Ocean “za chlebem”. Nocami śpiewała w polonijnych klubach Chicago i Nowego Jorku. Co prawda “Szparka sekretarka”, “Baba blues”, czy “Kasa-sex” rozkołysały na jakiś czas widownię, ale już nie z taką siłą i entuzjazmem, jak wcześniejsze hity. Publiczność czekała na “evergreeny”, które na lata całe zapiszą się w historii polskiej rozrywki. I słowo ciałem się stało. “Niech żyje bal” wszyscy znają na pamięć!

Wreszcie życie prywatne artystki ustabilizowało się, gdy poznała Andrzeja Dużyńskiego. Od tego czasu minęło piętnaście lat, a Maryla Rodowicz stale powtarza, że Andrzej sprawdził się w wielu sytuacjach jako ojciec i jako mąż. Pytana o typ ukochanego mężczyzny, twierdzi, że lubi “dużych facetów”. Według niej są bardziej opiekuńczy. Mają szerokie ramiona.

Widocznie mam potrzebę schronienia się właśnie w takich ramionach. Może czuję się niepewnie, może potrzebuję więcej opieki – zastanawia się Rodowicz.

Wszystko, co robi, jest przecież szalenie stresujące. Intensywność granych koncertów, promocje płyt, wywiady zagłuszają zwyczajne lęki, jakie ma przeciętny człowiek.

Problemy z zasypianiem – to na pewno jest cena, jaką płaci się za bycie w tym zawodzie – z nutką żalu stwierdza piosenkarka.

Jednak w jej życiu jest zachowana pewna równowaga. Mogę pójść do domu odpocząć, odreagować, ale też nie mogę w domu “rżnąć” gwiazdy. Muszę być normalną matką, żoną. Mąż pyta: “A gdzie obiad?” (śmiech). Nie ma lekko! W związku z tym w domu zdejmuję te śmieszne sweterki z frędzlami, które dzisiaj mam na sobie, i wkładam stary T-shirt. Mogę być taką normalną kurą domową, co jest bardzo miłe. Wtedy spełniam się jako kobieta. Kobieta domowa.

Odnowa

Na początku lat 90. Maryla wróciła na scenę z nowymi pomysłami. Płyty: “Absolutnie nic”, “Antologia I, II, III” i “Złota Maryla” uzyskały miano Złotej Płyty. “Marysia biesiadna” doczekała się platyny w 1995 roku. Na album “Tribute to Agnieszka Osiecka” złożyły się archiwalne nagrania radiowe i przepiękny utwór autorstwa Jacka Cygana i Roberta Jansona “Łatwopalni” – hołd dla zmarłej poetki i wieloletniej przyjaciółki.

W roku 1998 artystka zaproponowała zupełnie nową stylistykę i bardziej wysublimowane brzmienie. Jak mówi: Tytuł albumu “Przed zakrętem” nic nie znaczy… Mniej tu hitów, więcej wyszukanych, nastrojowych kompozycji. Można by jedynie spytać, dlaczego ten album został zagłuszony przez dwa następne? Odpowiedź jest prosta. Takich pięknych, a nie wylansowanych utworów jest w repertuarze Maryli bardzo dużo. Pozostaje im brzmieć na płytach w cieniu wielkich, komercyjnych przebojów.

Zaczął się ostatni rok wieku. Kolejny pomysł – “Karnawał 2000” – został utrzymany w latynoamerykańskim rytmie. Muzycy kubańscy, tancerze, kapelusze, kolory i kostiumy nie porwały zbytnio polskiej publiczności. Przeróbki światowych latyno-hitów szybko zostały zagłuszone przez wydaną w tym samym roku koncertową płytę “Niebieskie lato z Marylą”. Są na niej stare przeboje w nowej aranżacji.

Nie jest tak, że ktoś teraz wymyślił nową aranżację. Ja tak gram prawie 15 lat! – mówi Rodowicz. Młodzi, pomagający mi muzycy grają często utwory, które mają po 25 lat! Oni mają potrzebę grania z czadem, a ja często włączam im dopalacz i mówię: “Panowie, ostrzej!”. I zgadzamy się. Oni lubią tak grać, a ja lubię, jak oni tak grają! Poza tym odważyłam się, dojrzałam do takiego brzmienia – komentuje swoje najnowsze dokonania artystka.

Maryla Rodowicz bardzo starannie dobiera piosenki na swoje płyty, bo -jak mówi – dobór materiału jest najważniejszą częścią jej pracy. Do jednej z piosenek autorzy napisali aż 18 wersji tekstu! Poza tym ogromnie pomaga jej intuicja, która często podpowiada, jak sprzedać daną piosenkę.

Ostatnio Maryla obrała sobie nowy image – stroje ze skóry lub plastiku. Czarny płaszczyk i czarne spodnie imitujące skórę działają jak kompres. Jak dwie godziny poskaczę w tym na scenie, cały strój jest mokry na wylot. Ja jestem mokra na wylot, pot ścieka mi do butów! Ale jaki efekt! (śmiech).

Maryla Rodowicz przyznaje, że rozumie, iż potrzebny jest dobry plakat, czy estetyczna okładka. Zawsze inwestowała w swój zawód, w swoją karierę. Obecna sytuacja Maryli Rodowicz na rynku muzycznym jest wyśmienita, gdyż Maryla posiada umiejętność sprzedawania się, ale w szlachetnym tego słowa znaczeniu – ocenia Jeremi Przybora. Później poznała Aleksandrę Laskę, która robiła rzeczy z jedwabiu: “Potrafiła w ciągu doby zrobić kreację! To było nieprawdopodobne! Ponieważ nie było żadnych super materiałów, kupowałyśmy płaszcze od deszczu, Ola robiła szablon i go ręcznie malowała sprayem fosforyzującym i robiła na tym wściekle różowo-zieloną kratę. Kiedy indziej A. Laska uszyła kurteczkę z zasłony łazienkowej. Plastik pomalowała na szafirowo i podoczepiała mnóstwo agrafek. Był tylko jeden problem. Włosy bez przerwy się o to zaczepiały (śmiech).

Przed promocją płyty pt.: “Złota Maryla” Maryla dostała Grand Prix za całokształt. “Chodziło tylko o to, żeby wyjść na scenę i odebrać nagrodę z należnym szykiem… Chciałam zrobić z tego żart. Żeby nie było – wchodzi gwiazda, odbiera nagrodę. Chciałam zaśmiać się z samej siebie. Zrobiłyśmy taką kreację, że nie mogłam wyjść zza kulis na scenę, bo krynolina się nie mieściła!, ze śmiechem wspomina artystka. Ale już wtedy po cichu komentowano: “W co znowu ta Rodowicz się ubrała?”

autor: Karolina Cygonek
zdjęcia: Universal Music Polska,
Janusz Uklejewski, PAP/CAF – Arch.
źródło: Gentleman/ luty 2001

Powrót