Młodzi chłopcy mi mówią, że jestem sexy laska

Nie boi się Pani, że publika nie kupi Maryli Rodowicz w nowym, smętnym wydaniu?

Pierwszy singiel puszczają w większości stacji radiowych, w ich badaniach wyszło, że utwór chwycił. Producenci założyli, że mam śpiewać spokojnie, intymnie, ciepło, bez popisów i moich manier. To zresztą dla mnie nic nowego; oprócz utworów, gdzie można nieźle ryknąć, mam przecież w swoim repertuarze sporo ballad, które śpiewam ludzkim głosem.

Czy do tego nowego stylu nie wypadałoby zmienić sposobu ubierania, założyć kostium a la Irena Santor?
Lata lecą, a Pani wciąż w ciuchach jak jakaś nastolatka…

Lubię taki styl i nawet nie mam takich ubrań, o jakich pan mówi. Gdy idę na wręczenie jakiejś nagrody, to mam problem, bo w mojej szafie są głównie dżinsy i zupełnie odjechane kostiumy. Często pytam damy, które “bywają”, o to, jak mnie odbierają, a one do mnie: “Marylka, ty sobie wystąp w czym chcesz. My akceptujemy twój margines szaleństwa”.

Słyszałem, że zakłada Pani na scenę ekstrawaganckie stroje, by odwrócić uwagę publiki od mankamentów swojej urody…

Nie chowam się za kostiumy, ale mają duże znaczenie, dodają mi odwagi. Ja się wciąż odchudzam, katuję dietami. Dziś np. jadłam rano i już do wieczora nic nie zjem. Tylko kawa. Niestety, należę do ludzi skazanych na pilnowanie wagi.

To chyba szczególnie przykre w czasach wielkiego nacisku na bycie szczupłym?

Dla mnie zawsze były takie czasy. W show- -biznesie od zawsze była presja młodego wyglądu. Teraz jest moda na goły brzuch i odsłonięcie jak największych partii ciała. Kombinuję jak mogę, ale oczywiście tak, by nie wystraszyć publiczności (śmiech).

Kiedy Maryla Rodowicz się wreszcie odchudzi, to pokaże się na scenie z gołym brzuchem z kolczykiem w pępku?

Rozmiary 32-34 mi nie grożą, za bardzo lubię jeść. Mój cel jest skromniejszy. Chcę być po prostu człekokształtna. Muszę trochę zrzucić, żeby spokojnie się oderwać od ziemi. Bo na scenie lubię podskoczyć.

Słynęła Pani z licznych romansów…

To nie były romanse, tylko kilkuletnie związki! Wpadałam z jednego w drugi. Czyli była to, jak mówią socjologowie, monogamia seryjna.

Nie jest teraz Pani nudno – od 20 lat z tym samym?

Nie, bo jak każda kobieta, zawsze marzyłam, żeby być w takim związku do końca życia. I każdy mój związek z cyklu monogamii seryjnej miał być takim na stałe. Ale się nie sprawdzał, więc pakowałam walizki i wchodziłam w następny. Najsłynniejszy był z Danielem Olbrychskim.

Czy teraz, kiedy posunął się w latkach, podoba się Pani jako mężczyzna?

(głośny śmiech) Daniel miał wtedy dużo uroku. To była naprawdę gorąca miłość. Bardzo lubiłam, kiedy recytował mi wiersze, podobał mi się jego temperament, ta jego dzikość. Ale potem… No, nie wyszło.

Był dobrym kochankiem?

Pewno, że tak.

Czy obecny Pani mąż, Andrzej Dużyński, nie załamuje się nerwowo, żyjąc z “szaloną Marylą”, która ciągle jest w trasie?

Jakoś to znosi, choć pyta często: “Gdzie ty znowu jedziesz!? Posiedź w domu, ugotuj coś!”. Ale przyzwyczaił się. Na początku na pewno się bał, ale czego innego. Rodzina go ostrzegała, że wiąże się z kobietą z dwójką dzieci. Był starym kawalerem – miał 32 lata i wiele przyzwyczajeń: bankieciki, panienki, potem spanie w niedzielę do drugiej. Przyzwyczaił się do domu bez bachorów. Kiedyś opowiadał mi oburzony, jak przyjaciel odwiedził go z dziećmi: “I ty wiesz, co one zrobiły?! Wgniotły mi ciasteczko w dywanik!”. Gdy pierwszy raz wiózł mojego syna swoim wychuchanym samochodem, syn zwymiotował – miał chorobę lokomocyjną. Ale ostatecznie okazało się, że można się przyzwyczaić do ciasteczek w dywaniku i innych rzeczy.

Ostatnio krążyły plotki o romansie Pani syna, Jędrka, z aktorką Agatą Holc…

Nie ma żadnego romansu. Wręczałam Wiktora, a ponieważ męża nie było, powiedziałam: “Synek, weź jakąś koleżankę i przyjdź do teatru”. No to on zaprosił Agatę, koleżankę z klasy. Następnego dnia media zaczęły trąbić o romansie, cytując jakieś wypowiedzi wyssane z palca. A Jędrek dzwoni do mnie i pyta zdenerwowany: “Czy to prawda, że powiedziałaś to, co oni napisali w tej gazecie?!”.

Cytat świadczy, że wprost marzy Pani o ślubie 18-letniego Jędrka z Agatą…

O Boże, przecież nikt mnie nawet o to nie pytał! Powiedziałam Jędrkowi: “Synek, musisz się przyzwyczaić do takich hec, jak bywasz na różnych imprezach. Taki jest los osoby rozpoznawanej”. Wiadomo, że piszą co chcą. Syn był też ze mną na festiwalu w Sopocie i spotkał inną koleżankę ze szkoły, córkę Wejcherta, właściciela TVN. Sfotografowali ich, więc teraz pewnie napiszą, że są w związku!

A 25-letni Jasiek? Kiedy się ożeni?

Jasiek jest bardzo poważny, twierdzi, że najpierw musi uporządkować swoje życie. I właśnie po raz czwarty zmienia kierunek studiów – zaczyna studiować filozofię na UJ w Krakowie. Przeszedł już przez zarządzanie, informatykę i matematykę na UW.

Z kolei córka Kasia już jakiś czas temu wyniosła się nagle z domu. Dlaczego?

Ona się zbuntowała, bo zabrałam jej kabel do Internetu. Siedziała nocami przy tym Internecie, więc postanowiłam coś z tym zrobić. Po tym zdarzeniu Kasia wyprowadziła się do Krakowa, tam zdała maturę i zaczęła studiować. Na pewno poświęcałam jej za mało czasu, uwagi. Dziecko w momencie dorastania potrzebuje więcej czułości, więcej zainteresowania. Ja ten moment musiałam przegapić. Matka powinna być mądrzejsza, niż ja wtedy byłam. Bywało, że wychodziła ze szkoły i szła do klubu motocyklowego. Szukała jakiejś akceptacji poza szkołą i poza domem, a ja tego w porę nie dostrzegłam.

Z Jędrkiem nauczona doświadczeniem Maryla Rodowicz postępuje uważniej?

On jest w innej sytuacji – ma ojca na miejscu. I kiedy mnie nie ma, ojciec poświęca mu bardzo dużo czasu.

Ludzie kojarzą Panią z dawnym systemem, pamiętają zdjęcia z Fidelem…

Ależ ja karierę zaczęłam na początku lat 70.! Wtedy nie było innego systemu. A z Fidelem było tak: pojechałam na festiwal młodzieży i studentów na Kubę razem z Niemenem, 2 plus 1, i wieloma innymi. Po polskim koncercie było przyjęcie w ambasadzie na 500 osób. Zjawił się tam nagle Castro. Stanął obok mnie i dziewczyn ze studenckiego zespołu Słowianki. Ktoś pstryknął fotkę – ot i całe spotkanie. Przecież ja się w ogóle nie zajmowałam polityką, nie byłam działaczem, ani nawet żoną działacza. Miałam czekać, aż się zawali komunizm?! Było przecież wtedy wielu, którzy robili filmy, śpiewali, pisali książki. Myśli pan, że nasz naród ma do nich pretensje?

Jakby nie było, zalicza się Panią do lewicy, a będzie rządzić prawica. Nie obawia się Pani np. dyskryminacji w TVP?

Prawica miała przecież już telewizję publiczną przed wyborami. Gdyby chciała mnie dyskryminować, to byłoby to po prostu śmieszne.

Ależ za rządów AWS ekipa Walendziaka postawiła Pani w TVP szlaban!

Jestem w stanie ich zrozumieć. Gdy oni objęli władzę w telewizji, to chcieli pokazać, że przyszło nowe, chcieli przeciąć grubą kreskę. Myśleli, że wykreują nowe gwiazdy. Było to bez sensu, o czym sami się przekonali. Bo życie pokazało, że ci, którzy zaczęli przed 1989 rokiem, wcale nie są jacyś trędowaci. Na moje koncerty waliły tłumy. I nadal walą. Takich tłumów jak obecnie nigdy nie miałam; przychodzi od 20 do 50 tys. ludzi. To chyba najlepsza weryfikacja poglądu, że trzeba pogrzebać artystów, którzy zaczynali kariery za PRL.

Czy Pani znajoma Jolanta Kwaśniewska nie namawiała Pani do śpiewania w kampanii Cimoszewicza?

Z panią Kwaśniewską czasami się spotykałyśmy na koncertach wigilijnych w Pałacu Prezydenckim, czasem pani Jolanta do mnie dzwoni. Jestem członkiem rady jej fundacji. Udziału w kampanii mi nie proponowała, zwracało się jednak do mnie o to kilka partii. Ale nie SLD.

A na kogo głosowała Pani w wyborach?

Na Platformę.

Rokita jest przystojny?

Rokita powala inteligencją, a wiadomo, że inteligencja mężczyzny to dla kobiet cecha najbardziej sexy.

Którego z polskich wykonawców najchętniej Pani słucha?

Lubię Brodkę, Kayah, Anię Dąbrowską, Kiliańskiego, Agnieszkę Chylińską.

A kogo Pani woli – Dodę czy Mandarynę?

Dody nie słucham, bo nie mam okazji. W radiach jej nie puszczają, na koncercie nie byłam. Z Mandaryną grałam wspólny koncert w Szczecinie. Po swoim “wykonie” Mandaryna stała pod sceną, obserwując mój koncert i bawiąc się znakomicie. Potem rzuciła mi się na szyję, wołała, że jest pod wielkim wrażeniem. Płakała, skakała, bardzo przeżyła ten koncert.

Ale czy to dobra wokalistka?

Skoro to się sprzedaje, skoro tłum dzieciaków krzyczy na koncercie “Man-da-ry-na!”, to dajmy dziewczynie pożyć, niech sobie grasuje na scenie. Jennifer Lopez też ma dobrze wyglądać i seksownie się ruszać, a głos się preparuje do tego w studiu. Madonna czy Britney Spears również nie są wielkimi wokalistkami. One muszą się podpierać playbackiem, bo nie byłyby w stanie jednocześnie śpiewać i tańczyć.

Pani działa głosem, a one ciałem?

Ja też działam ciałem! (śmiech) Co tu kryć – każda piosenkarka musi trochę machnąć włosami, poczarować publikę, podziałać seksem.

Uważa się Pani za osobę sexy?

To nie jest tak, że stoję sobie przed lustrem i mówię: “Ale ze mnie laska”. Bo mówią mi to młodzi chłopcy po koncertach!

Sam przyznaję, że na żywo o wiele silniej emanuje Pani erotyzmem niż na ekranie.

(Rodowicz wypina pierś, zalotnie mruży oczy) Lubię być kobieca. Nigdy nie obcięłabym włosów. Długie jasne włosy w światłach są dobrze widoczne i odpowiednio działają. Dbam o makijaż i kostiumy.

Kiedy czuła Pani większy komfort psychiczny – za komuny czy teraz?

Wtedy było łatwiej. Było jedno radio, które grało głównie polską muzykę. Kultura była tania, dotowana, telewizja produkowała masę programów rozrywkowych, bo w sytuacji braków na rynku rząd chciał dać ludziom igrzyska. Grało się po 30 koncertów miesięcznie, co teraz jest normą na rok. Artysta miał bardzo dużo pracy. Tylko że za tę pracę można było najwyżej wynająć mieszkanie czy kupić używany samochód. Teraz zmieniła się rzeczywistość. Wprawdzie gram blisko 100 koncertów rocznie, ale to nie ma przełożenia na sprzedaż płyt. Najważniejsze to spotkać właściwych ludzi. Mnie się udało; moja najnowsza płyta “Kochać” powstała dzięki paru osobom z BMG, producentom i autorom. Ale co mają powiedzieć młodzi ludzie, którzy dopiero chcą się przebić?! Najczęściej wydają jedną płytę i to koniec.

Ma Pani na koncie kilkanaście milionów płyt, piękny dom, luksusowe porsche. Dlaczego wciąż wychodzi Pani na scenę?

Po pierwsze – to mój zawód. Po drugie – jest zapotrzebowanie, kontrakty, prośby o koncerty. Kiedyś był taki system, że to nie wykonawca dostawał pieniądze, tylko autorzy. 10 milionów płyt wydanych w Rosji nie przyniosło mi więc ani kopiejki. A i teraz nie jesteśmy Ameryką, gdzie artysta nagra jeden hit i może już nic nie robić do końca życia. U nas nie sprzedaje się tylu płyt; ja zarabiam wyłącznie koncertami. Ale rzeczywiście nie jest to jedynym powodem mojego – powiem po piłkarsku – ciągu na bramkę. Wciąż jest we mnie ciekawość artystyczna. Chęć walki, podejmowania wyzwań. I pragnienie aplauzu publiczności. Ta akceptacja tłumów jest jak narkotyk.

rozmawiał: Marcin Szymaniak
zdjęcie: Dariusz Józefowicz
źródło: Życie Warszawy/06.10.2005

Powrót