Mieszkam z duchami

Z panią Marylą spotykam się tuż po koncercie w koneckiej hali. Lubię takich rozmówców. Otwartych, patrzących prosto prosto w oczy. Opowiada nie tylko o swojej pracy, ale również kondycji polskiej kultury, rodzinie i domu, w którym mieszka z duchami.

Plener, hala, teatr. Która z tych trzech okoliczności koncertowych jest najłatwiejsza do grania?

Najłatwiejszy plener. Choć jest i łatwy i trudny. Ludzi często przychodzi kilkadziesiąt bywa, że i trzydzieści, czterdzieści tysięcy. Ogarnąć ten tłum jest trudniej. Pracuje się po prostu innymi środkami. Trzeba krzyknąć: Ludzie, czy mnie widzicie? Jest jednak bardziej swobodnie. Publiczność jest wyluzowana. Jest wesoło. Dzieci krzyczą, młodzież pod sceną. Muszę więcej energii włożyć, żeby ich opanować. Najtrudniejszy jest jednak teatr, mała sala. Grałam w poniedziałek w Teatrze Narodowym koncert dla Gabrysi Kownackiej. Graliśmy tylko na dwie gitary akustyczne i chór. Cisza. W teatrze wszystko słychać, każdą chrypę, każde wahnięcie głosu. Muszę się bardzo zmobilizować i strasznie skoncentrować. Zresztą ja zawsze staram się skoncentrować, żeby później wyemitować swoją energię.

Dziś wyemitowanie energii na pewno się udało. Widziałem, jak ludzie entuzjastycznie powitali pani wejście.

Zawsze przyjeżdżam parę godzin wcześniej przed koncertem. Siedzę, nikt nie ma do mnie wstępu, gram na gitarze. Piszę zawsze przed każdym koncertem kolejność utworów. Za każdym razem jest ona inna.

Pamiętam jak po jubileuszu Marii Fołtyn, który uświetniła Pani swoim występem powtórzyła pani za Kayah, że Polska to kraj tektury i krepiny. Potwierdzając tym samym, że w Polsce nie szanuje się osób, które na to zasługują.

Byłam zszokowana, jak potraktowali tę wielką osobę. Maria Fołtyn, tak zasłużona dla polskiej kultury, dla polskiej opery. Żeby jej wręczać nagrodę na korytarzu? Byłam pewna, że to się odbędzie na dużej scenie. To powinna być wielka feta. No jak można tak traktować taką osobę.

Czyli Polska to kraj, gdzie mamy gwiazdy zupełnie byle jakie z tektury?

Właśnie o tym wczoraj rozmawiałam z moją rodziną. Dzwoniłam do dzieci. Teraz po prostu wystarczy pojawić się w telewizji. Być taką Jolą Rutowicz. Nic za nią nie stoi, ona nie jest przecież artystką, a jest gwiazdą. Wylansowaną przez media.

W czasach Pani debiutu wystarczyło pokazać się na festiwalu w Opolu.

Dawniej było się łatwiej wypromować. Była jedna telewizja i co najważniejsze – radio grało polskie piosenki. Teraz duże stacje komercyjne kapryszą, a to zagrają, a tego nie zagrają, a prawda jest taka, że grają dużo chłamu.

I polskie piosenki od północy do piątej rano.

Właśnie. To jest niesprawiedliwe, jak traktują polską kulturę. To jest zaniżanie poziomu.

A kariera Oli Szwed, która zaliczyła już chyba wszystkie programy z gwiazdami w tytule? Gra z nią pani od lat w serialu “Rodzina zastępcza”.

Ola jest młodziutką, utalentowaną dziewczyną. Jest pewna siebie. Nie pęka przed jakimś nowym wyzwaniem. Może zatańczyć na lodzie, może zaśpiewać. Próbuje swoich sił. Myślę, że dobrze. Na pewno ma talent i czas pokaże, co z tego wyniknie.

Elżbieta Zapendowska mówiła mi, że jest pani jedną z niewielu osób, które wyjątkowo dbają o dobór swojego repertuaru.

Zwracam uwagę na to, żeby piosenki pisali dla mnie ludzie, którzy potrafią pisać. Dlatego proszę Andrzeja Poniedzielskiego, Magdę Umer. Poetów po prostu. Proszę też ludzi, których lubię. Napisali dla mnie Kayah i Muniek Staszczyk. To wszystko ma ręce i nogi. To nie są tylko słowa, które się podkładają pod muzykę. Jest jakaś myśl, logika, słowo. Zniknął tekst literacki w piosenkach.

Jest u pani. U Nosowskiej.

Dlatego uważam, że jestem artystką niszową . Nikt się ze mną w domu nie zgadza. Mówią, że jestem raczej artystką masowego rażenia, że zapełniam hale, stadiony.. Owszem mam dużo wylansowanych piosenek kiedyś, takie mega hity i to jest moja siła.

Rozmawiałem z Kayah na temat powstania tekstu “Piękny dzień”, który znalazł się na pani płycie “Jest cudnie”. Opowiadała mi o robiącym wrażenie przydomowym ogrodzie, w którym widzi panią jako jego królową.

To właściwie jest las, cały Konstancin wybudowany był na początku ubiegłego stulecia w lesie. Jestem zakochana w swoim domu, chociaż mieszkamy w nim dopiero trzy lata. Rozmawialiśmy z mężem, że moglibyśmy nie wyjeżdżać nawet na wakacje, tylko siedzieć na tarasie, z kotami. Mieszkamy krótko, ale czujemy tam taką energię silną, jakbyśmy mieszkali w tym domu całe życie. Mamy też duchy, ale to w końcu stary dom stuletni…

Macie duchy?

Naprawdę. Moje duchy są sympatyczne i moje koty je widzą. Siedzę i słyszę, że ktoś chodzi w drugim końcu pokoju. Widzę jak, koty śledzą to coś wzrokiem. Nie są tacy natrętni. Kręcą się tam, gdzie kieliszki, gdzie alkohol (śmiech). Czasami tak hałasują, że to jakaś masakra.. Zdarza się, że słyszę, że ktoś idzie i coś spada. Myślałam, że to koty, ale nie. Kotów wcześniej nie było. Budzę się, zaglądałam do każdej szafy.

Sprawdzała Pani, kto kiedyś tam mieszkał?

Tak, wiele rodzin. Sporo pijaków.

Dziś na koncercie była Katarzyna Gaertner, kompozytorka pani największych przebojów. Jak współpracowało się z nią na początku kariery, a jak z Andrzejem Smolikiem przy ostatniej płycie.

Z Kasią Gaertner to był idealny układ. Ja nie miałam dzieci, ona nie miała dzieci. Przychodziłam do niej z gitarą i siedziałyśmy cały dzień, dziesięć godzin, dwanaście. Najpierw było gadu gadu, potem ona jakieś konfitury smażyła. Potem coś jadłyśmy, plotkowały no i żeśmy grały. Taka była twórcza przyjaźń. Natomiast Andrzeja Smolika nie znam tak dobrze. Oczywiście spotykaliśmy się u niego w domu, graliśmy. On brał gitarę, ja brałam gitarę, ale ja bym mogła tę płytę robić razem nawet rok, szlifować ją.

Nie krzyczeli na Panią jak producenci płyty “Kochać”: Maryla, nie śpiewaj macicą!

Oni wtedy bardzo chcieli, żebym zaśpiewała bardzo spokojnie. Delikatnie, w niskich tonacjach. Tak żeby nie było charakterystycznego ryku mojego, wysokich dźwięków i tego oczywiście bardzo pilnowali, żeby nie było żadnej mojej charakterystycznej maniery. Dla mnie jest to trochę chore, jeżeli ktoś śpiewa tyle lat w charakterystyczny sposób, no taka Tina Turner i nagle wziąć ją do studia i powiedzieć: Masz śpiewać, jak taka Dido np. prostym głosem, żeby było inaczej.

Wybiera się Pani na koncert Tiny do Pragi?

Tak, jadę. Też muszę kupić bilety na koncert Madonny. Akurat tak się złożyło, że ten jeden 15 sierpnia dzień mamy wolny.

Skoro już mówimy o tych artystkach. Jakich wykonawców uważa Pani za najlepszych w ostatnich miesiącach?

Od razu powiem, że nie podoba mi się Coldplay. . Takie brytyjskie granie grzecznych chłopaków, ale na przykład bardzo lubię AC/DC. No ci to łoją .. Bardzo lubię ich ostatnią płytę.

Jest taki utwór, którego Pani zazdrości innym wykonawcom? Taki, który chciałaby mieć pani w swoim repertuarze?

Bardzo bym chciała, żeby napisał ktoś dla mnie coś w stylu starego Perfectu jak np. “Autobiografia” czy “Nie płacz Ewka”. Takie melodyjne, hymnowe. Na przykład “Przeżyj to sam”. Lubię takie songi, takie w średnim tempie, gdzie można sobie zaśpiewać.

Odnoszę wrażenie, że ważną częścią Pani pracy jest kontakt z fanami. Za pośrednictwem “Świetlicy” na www.marylarodowicz.pl rozmawia pani z nimi, dzieli się wieloma spostrzeżeniami.

Fani jeżdżą za mną na koncerty. Zresztą dzisiaj też są. To jest miłe, że oni ze mną są, że mogę się podzielić jakąś nowiną. Często pytam ich o zdanie, rzucam temat. To jest ciekawe. Internet bardzo zbliżył ludzi. Ja bym ich nigdy nie poznała. To są uczniowie, ale też ludzie dwudziestoparoletni, trzydziestoparoletni.

Ostatni taki potężny zjazd był w Toruniu.

Przyjechało ponad dwadzieścia osób. Z Wrocławia, Poznania, ze Śląska.

Nagrywa dla nich pani specjalne płyty.

Tak. Raz w roku nagrywam płyty w ilości 50, 80 sztuk. Na ogół oni sami wybierają sobie utwory z całego mojego repertuaru, głównie z pięknymi, mądrymi tekstami. Spotykamy się w okolicach Bożego Narodzenia, taki zjazd fański.

To również dla nich na scenie jest Pani artystką totalną. Gdzie regeneruje Pani energię po koncertach?

Siły szukam w domu i w przyrodzie. Lubię bardzo posiedzieć sama godzinami, na rybach. A w domu, to się raczej nie odzywam. Moja rodzina mówi, że ja się wyłączam w połowie zdania i jestem nieobecna. Mogę np. siedzieć w tłumie i powtarzać sobie teksty i nie słyszeć ulicy, lotniska.

Lubi Pani podróżować?

Nie cierpię.

A ostania wyprawa na Kubę?

No tak. Kuba jest fajna, jest taka inna, radosna. I naprawdę radzę wszystkim tam pojechać, póki jeszcze żyje Fidel i jest komunizm, żeby to prostu zobaczyć. Zrobiłam tam bardzo dużo zdjęć. Śmiesznie, bo zobaczyłam teraz chyba w “Elle” te same sfotografowane miejsca. Kuba jest piękna, ma piękną przyrodę. Havana ma obłędną architekturę. Ludzie są tacy jak salsa, pełni życia, uśmiechu. Może dlatego, że tam tyle słońca. Może nie mają takich depresji jak u nas, jesiennych. Mimo, że jest bieda, to jej nie widać. Oni sobie jakoś dorabiają. Tu zapozują do zdjęcia z cygarem, coś sprzedadzą, jest wesoło.

rozmawiał: Wojtek Purtak
źródło: Tygodnik Konecki/ lipiec 2009

Powrót