Mąż mnie sprzedał

Nie poddaje się modom, wciąż na topie, stale zaskakuje. Ma świadomość, że jest towarem, ale stara się, by byt on najwyższej jakości. Wszystko wskazuje na to, że przecena mu nie grozi. Gwiazda, niekwestionowana królowa polskiej estrady. Wbrew pozorom skromna i romantyczna. Jej wielkie pięć minut trwa ponad 30 lat.

Pani sceniczny wizerunek utożsamiany jest z odwagą i ekstrawagancją. Czy to maska, pod którą ukrywa się ciepła, sentymentalno-romantyczna Maryla Rodowicz?

W tym stwierdzeniu jest trochę prawdy. Przede wszystkim jednak nie lubię rzeczy banalnych. Chcę być oryginalna. Nie czułabym się dobrze w czymś bardzo klasycznym. Estrada to miejsce, gdzie można być “odjechanym”, więc czasem “odjeżdżam”. Chociaż kiedy przed wyjściem na scenę patrzę w lustro, nie odnoszę wrażenia, że to, co mam na sobie, jest szokujące. Lubię rzeczy pomysłowe.

One coś tuszują?

Rzeczywiście, niekonwencjonalnymi strojami i całą oprawą koncertów próbuję odwrócić uwagę od siebie.

Lubi Pani szokować?

Jak szaleć, to szaleć… Do Sopotu zwiozłam pół cyrku: połykacza ognia, klownów, kuglarzy. Właśnie wtedy narodził się pomysł na zorganizowanie cyrkowej trasy promującej mój nowy album. Ale wykonując utwór “Kolorowe jarmarki”, zaszalałam za bardzo: wypadł mi kręg szyjny. Okazało się, że bęben, który miałam zawieszony na plecach, był za ciężki. Wylądowałam w szpitalu.

Co stanowi inspirację do projektowania czasem tak zwariowanych strojów?

Interesuję się modą i śledzę ją, by wiedzieć, co będzie lansowane w danym sezonie. Od lat czytam “Vogue” i inne pisma o modzie. Pomysły czerpię także z ulicy. Obserwuję ludzi, głównie młodych, i również dzięki temu wiem, co się nosi.

A rady stylistów?

Bywa, że z nimi współpracuję. Rzucam pomysł, a oni robią projekty, które później ze mną konsultują. Niestety, nie wszystkie są trafione. Mam w szafie kilka takich kostiumów, których nigdy nie włożyłam. Kiedy już były gotowe, okazywało się, że nie są dla mnie.

Pani uczesania bywają także bardzo oryginalne…

Często, idąc ulicą, spotykam dziewczyny z ciekawymi fryzurami. Na zeszłorocznym koncercie Rolling Stonesów w Chorzowie hostessy zauroczyły mnie niebieskimi włosami. Poczułam wtedy, że muszę mieć takie same. Przed koncertem w Sopocie fryzjerka 12 godzin skręcała i sprasowywała kosmyk po kosmyku. Choć ostatecznie nie przefarbowałam się na niebiesko, miałam fantastyczne dredy przetykane błękitnymi koralikami.

Słowa jednej z piosenek na ostatniej płycie brzmią; “…gdybym ja miała machinę czasu, dałabym całą wstecz…”. Rzeczywiście tak jest?

Na pewno cywilizacja trochę mi przeszkadza: telefony, telewizor, tempo życia… Często budzę się w nocy z głową pełną terminów, dat, numerów telefonów. Przeszkadza mi również to, że żyjemy powierzchownie. Internet, komputer, przestaliśmy czytać książki czy spotykać się ze znajomy-mi. Robienie tak zwanych karier przesłoniło nam wiele ważnych spraw.

Myśl o cofnięciu czasu wiąże się z pragnieniem innego pokierowania swoim życiem?

Absolutnie nie. Niczego nie żałuję.

Ktoś, kto nie lubi telewizji, śpiewa: “Ta historia jest prawdziwa, jest z TV”?

Przede wszystkim przeszkadza mi telewizor włączony na okrągło, nawet wtedy gdy nikt go nie ogląda. Zaraziliśmy się chorobą przerzucania z kanału na kanał. Nie ominęła ona mojego domu, tak jak i wielu innych. Ta piosenka jest o kobiecie, znajdującej lekarstwo na samotność w oglądaniu oper mydlanych.

A jak Pani leczy swoją duszę? Jak pomaga sobie w trudnych chwilach?

Zdecydowanie pracą. Nigdy nie byłam typem kobiety, która się gdzieś zamyka, płacze, rozmyśla. W najgorszych momentach rzucałam się w wir zajęć. Nigdy mi ich nie brakowało, więc łatwo mogłam uciec od problemów. Kiedy nie miałam jeszcze rodziny, odwiedzałam znajomych. Nie lubię być sama, źle się wtedy czuję. Myślę, że życie samotnych ludzi jest bardzo smutne, szczególnie w czasie świąt…

To o nich Pani myśli, wykonując utwór “Weselne dzieci”?

Zawsze wzruszał mnie ten tekst Agnieszki Osieckiej. Zazdrościłam Urszuli Sipińskiej, że ma w swoim repertuarze tak piękną piosenkę. Agnieszka zawarła tam tyle prawdy o samotnych kobietach, o samotnych ludziach… Nikt inny nie umiałby zrobić tego lepiej.

Maryli Rodowicz jest dziś łatwiej czy trudniej funkcjonować na rynku rozrywki?

Trudniej. Kiedyś wszystko, co się nagrało, lansowano w radiu. Nie istniała taka jak teraz konkurencja, rzadko kiedy można było usłyszeć zagraniczny przebój. Za Gierka miało być wesoło, więc nagrywaliśmy bardzo dużo piosenek i programów rozrywkowych. Początek lat 90. okazał się dla mnie bardzo trudny. Nie miałam kontraktu z żadną dużą wytwórnią płytową i moje utwory nieczęsto pojawiały się w prywatnych rozgłośniach. Bardzo pomógł mi w tym czasie mąż, który zaczął produkować moje płyty, odnosząc sukces. W końcu niedawno sprzedał mnie dużej firmie fonograficznej.

Plotka głosiła, że rozstaliście się także prywatnie…

Też o tym słyszałam, Wracając z koncertu, przeczytałam tę informację w pociągu w jakimś brukowcu. Mąż tak jak zwykle czekał na mnie… Dzieci także wiedziały, że to nieprawda. Mimo wszystko zapytałam go, gdzie jest to mieszkanko, o którym tyle pisała prasa (śmiech).

Kiedyś plotkowano na Pani temat w środowisku artystycznym. Głośno byto o romansie z Danielem Olbrychskim. Teraz plotkuje nie tylko środowisko, ale także kolorowe tygodniki. Nie wywołuje to chęci wytoczenia procesu?

Jeśli chodzi o Daniela Olbrychskiego, nie było romansu, a trzyletni związek. Romanse kojarzą mi się z dwutygodniowym zauroczeniem. Natomiast plotki zawsze były, są i będą. Żywią się nimi gazety brukowe, ale tak dzieje się na całym świecie. Nic nie można poradzić. Jestem osobą pu-bliczną, a poza tym gadułą. Kiedyś nie miałam oporów przed opowiadaniem o swoim życiu prywatnym. Teraz trochę się zmieniło. Stałam się ostrożniejsza. Nie bywam na wszystkich balach i koktajlach, na które jestem zapraszana. W związku z tym rzadziej niż inni narażam się na ploty albo zupełnie absurdalne podpisy pod moimi zdjęciami. Wystarczy z kimś chwilę porozmawiać, by prasa brukowa dorobiła do tego romantyczną czy skandaliczną historię albo nawet wieloletni, skrywany związek.

Krzysztof Jasiński reżyseruje Pani koncerty. Łatwo pracować z byłym mężem?

Trzeba było dojrzeć do tego, poczekać parę lat. Wiadomo przecież, że jeżeli ludzie się rozstają, to z jakiegoś powodu. Dopiero po 10 latach mogliśmy normalnie rozmawiać. Poza tym mamy wspólne dzieci. Ciągle mogę je postraszyć: zadzwonię do ojca!

Jak wciąż zajęta artystka radzi sobie z wychowaniem dzieci?

Czasem telefonicznie, ale nie jest to łatwe, Jak każda matka myślę o swoich pociechach: czy są ciepło ubrane, czy nie zapomniały kanapek do szkoły, czy aby się nie rozchorują. Ostatnio najmłodszy syn wrócił ze szkoły zupełnie przemoczony, bo kazali mu odśnieżać jakąś skarpę. Następnego dnia zrobiłam awanturę w szkole.

Lwica broniąca młodych?

Jeżeli dzieje się dziecku krzywda, mogę nawet zabić… Dyrektor szkoły chyba jeszcze o tym nie wie.

Dzieci korzystają z tego, że mają sławną mamę?

Różnie bywa. Jeśli nauczycielka mnie lubi, daje im fory. Ale bywa też odwrotnie.

A kontakty z innymi artystami?

Rzadko się zdarza, bym mogła dłużej z nimi pobyć. Nigdy nie miałam przyjaciółek w tej branży, w ogóle nie mam przyjaciółek. Za to przyjaźnię się ze swoimi muzykami z zespołu.

Z kim więc rozmawia Pani o swoich problemach?

Przede wszystkim z mężem. A jeśli on jest tym problemem, to tak naprawdę nie mam z kim.

Była Pani muzą i zarazem przyjaciółką Agnieszki Osieckiej. Po Jej śmierci nie chciała Pani o Niej rozmawiać. Czy nadszedł już czas, kiedy spokojnie może Pani myśleć i mówić o Osieckiej?

Chyba tak. Choć tak naprawdę nigdy nie byłam najbliższą przyjaciółką Agnieszki. Miała zawsze obok siebie wspaniałe grono znajomych. Bardzo byłam o nich zazdrosna.

Czy często spotykały się Panie na plotki, zwierzenia?

O tak, prawie codziennie. Jeśli nie osobiście, to rozmawiałyśmy godzinami przez telefon. Kiedy jej zabrakło, było mi ogromnie ciężko.

Obraca się Pani w środowisku elit finansowych. Czy ono da się lubić?

Tak, nawet bardzo. Jeśli ktoś zrobił duże pieniądze, zwykle ma głowę na karku, jest mądrym człowiekiem. Znam to środowisko od wielu lat. Na przykład Zbyszka Niemczyckiego poznałam, kiedy jeszcze zalecał się do swojej obecnej żony. Cały czas nawiązuję nowe kontakty. Lubię słuchać i rozmawiać o gospodarce, handlu i ekonomii. Sama przecież jestem towarem, który trzeba dobrze opakować i sprzedać. W tej dziedzinie lekcji udziela mi także mój mąż. Dzięki niemu poznałam rynek i prawa, jakie nim rządzą.

Łatwiej ustępować kobiecie czy artystce?

Kobiecie, Ze mną jako artystką nie jest łatwo… Jestem uparta, wiem czego chcę, jak powinna brzmieć płyta, jak teksty.

Kto zarabia więcej: Pani czy mąż?

Oczywiście, mąż. To nie ulega żadnej wątpliwości.

Podobno Pani ulubionym miejscem wypoczynku są Mazury, mąż woli eleganckie nadmorskie hotele. Musieliście w związku z tym zawrzeć kompromis?

On rzeczywiście na Mazurach się nudzi. Nie lubi, w odróżnieniu ode mnie, pływać łódką i łowić ryb. Bardziej go to męczy, niż relaksuje, Chociaż w tym roku na pewno wybierzemy się w te rejony. Osiągnęliśmy kompromis. Od kilku lat jeździmy też do hotelu “Bryza” w Juracie. Na szczęście tam również potrafię wypoczywać. Nad morzem się regeneruję. Gram w tenisa, chodzę na masaże, jem zdrowe, niskokaloryczne potrawy. Przeszkadza mi tylko fakt, że jestem tam przez cały czas obserwowana. Nie to, co na Mazurach, gdzie mogę się zaszyć, założyć trampki i byle jaki ciuch. Tylko raz na jakiś czas ktoś podpływa do mnie i straszy mi ryby.

W jednym z programów TV powiedziała Pani, że kiedy przestaje jej odpowiadać mężczyzna, z którym aktualnie jest, wystawia mu walizki za drzwi. W jakim stopniu w takich sytuacjach myśli Pani o sobie, a w jakim o dzieciach?

To nigdy nie dzieje się tak drastycznie, z dnia na dzień. Partnerzy nie rozchodzą się z powodu jednej kłótni. Konflikty narastają miesiącami, a nawet latami. Dwoje ludzi nie może żyć ze sobą z obowiązku. Moje dzieci to rozumieją. Nie wierzę, że byłyby szczęśliwsze, gdyby moje małżeństwo nie miało sensu, a ciągle trwało i one musiałyby codziennie uczestniczyć w konfliktach. Nie miałyby wtedy żadnych dobrych wzorów i nie mogłyby się od nas uczyć miłości.

Podobno na dobry wygląd wpływa uprawianie seksu i dużo snu. Co jeszcze pomaga Maryli Rodowicz?

Staram się chodzić trzy razy w tygodniu do siłowni: ułatwia utrzymanie kondycji i poprawienie sylwetki. Nie odwiedzam kosmetyczek. Tak się złożyło, że mam niezłą cerę, ale to chyba dziedziczne. Również zmarszczki nie są moim problemem. Lubię dobre kosmetyki, dobre kremy nawilżające. Nie palę papierosów.

Głośno było o tym, że ktoś podpisywał się Pani nazwiskiem, wysyłając listy do różnych urzędów. Jak Pani reagowała na taką sytuację?

Na początku było to zabawne. Dostawałam listy z przeprosinami i tłumaczeniami. Z Gdańska: przeprosiny za stan tamtejszego ZOO; z Łomży: obietnica, że szalety miejskie będą czystsze. Przychodziły też informacje z banków i innych poważnych urzędów. Okazało się, że ktoś postanowił być przez jakiś czas Marylą Rodowicz. W końcu wykryto oszusta.

Kogo Pani najbardziej ceni na polskim rynku muzycznym?

Cenię Kayah i Agnieszkę Chylińską. Podoba mi się też głos Edyty Górniak, Edyty Bartosiewicz, Kasi Kowalskiej i Natalki Kukulskiej. Od lat jestem fanką Beaty Kozidrak. Jej ostatnią płytę kupiłam w pierwszym okresie sprzedaży. Aranżowali ją częściowo ci sami muzycy, którzy pracowali przy moim albumie. Ona ma świetny wokal, potrafi porwać publiczność i jest bardzo szczera w tym, co robi.

Czy zdarza się, że młodzi ludzie przychodzą i pytają, jak zrobić karierę?

Ostatnio po koncercie wzięła mnie na bok dziewczyna i zapytała, z kim trzeba się przespać, aby zrobić karierę. Twierdziła, że może zrobić wszystko, by zacząć zawodowo śpiewać. Pytała, czy ja też musiałam…

Jaką dostała radę?

Powiedziałam, że jeżeli lubi przez łóżko załatwiać swoje sprawy, to proszę bardzo, ale i tak najważniejszy jest talent…

rozmawiali: Magda Łukaszewicz i Paweł Trześniowski zdjęcia: Marcin Tyszka
źródło: Votre Beaute 1999

Powrót