Maryla tym razem refleksyjna

Polskich artystów można podzielić na tych, którzy już pracowali z Andrzejem Smolikiem, oraz tych, którzy dopiero będą z nim nagrywać. Tym razem z tej drugiej do pierwszej kategorii przeskoczyła Maryla Rodowicz. Z niezłym skutkiem

Założenie było takie, żeby spotkać się w pół drogi między Ameryką i Rosją, czyli w Polsce – mówi w wywiadach Smolik, producent i kompozytor sporej części piosenek z nowej płyty Rodowicz. I zaraz dodaje, że smutek amerykańskiego bluesa kojarzy mu się ze słowiańską nostalgią ukrytą w brzmieniach rosyjskich bałałajek.

W tym ludowo-folkowym skrzywieniu wtóruje mu odwołująca się do naiwnej, nieco ludowej estetyki świadomie kiczowata okładka “Jest cudnie”. Ale bez obaw. Nie dajmy się zwieść tej odpustowo-makatkowej estetyce.

To nie jest kolejna wersja przaśnej, aż za bardzo swojskiej Maryli biesiadnej. Jeśli już Rodowicz na swojej nowej płycie wylądowała w połowie drogi, to raczej – jak śpiewała kiedyś w swoim starym przeboju “Ballada wagonowa” – między Cheetaway a Syracuse. Gdzieś na małej stacyjce zagubionej na amerykańskiej prowincji, gdzie wciąż żywe są blues, folk, country i cajun. I była na tę wysiadkę w takim miejscu dobrze przygotowana.

Rodowicz przy okazji “Jest cudnie” przypomina, że pomysł na nagranie takiej osadzonej w folku akustycznej płyty chodził jej po głowie od dawna. Zaczynała przecież karierę od śpiewania songów Dylana z towarzyszeniem gitary akustycznej, a i później folkowe ciągotki też nieraz dawały o sobie znać w jej repertuarze. Tak więc “Jest cudnie” to w pewnym sensie jej powrót do korzeni. Ale że nic dwa razy się nie zdarza, to powrót obciążony dotychczasowymi doświadczeniami wokalistki, a przy okazji – dzięki pomysłom Smolika – ubarwiony bardzo współcześnie brzmiącą, choć nienarzucającą się produkcją.

To już drugie podejście Rodowicz do takiego nagrania. Jej poprzednia płyta “Kochać”, wydana trzy lata temu, powstała pod okiem innego polskiego specjalisty od produkcji – Bogdana Kondrackiego. Wtedy w studiu kompozytorsko wspomogli ją między innymi Paweł Krawczyk z Heya, Mikis Ciupas z Wilków i sam Kondracki, za teksty odpowiedzialna była Kasia Nosowska. Teraz Rodowicz – słynąca od lat z tego, że nie boi się zmian i korzystania zarówno z nowych trendów, jak i pomysłów młodszych od siebie artystów – postanowiła wymieszać świeżą krew z doświadczeniami weteranów. Za teksty odpowiadają Magda Umer i Jacek Cygan, a także Nosowska czy Muniek Staszczyk, pod kilkoma kompozycjami podpisał się Smolik, ale pod paroma innymi – Seweryn Krajewski. Co zaskakujące, mimo tego powstał album zdecydowanie dużo bardziej spójny i jednorodny niż “Kochać”. Spora w tym zasługa samego Smolika, który ubrał te piosenki w jednolite, akustyczne aranżacje.

Na “Jest cudnie” pobrzmiewają gitara dobro, banjo, akordeon, akustyczny bas kojarzące się z jednej strony ze współczesnymi płytami artystów neofolkowych czy związanych ze sceną alternatywnego country, ale też przywołujące na myśl nagrania zarówno Norah Jones, jak i ostatnie produkcje takich weteranów jak Bob Dylan, Neil Young, Mark Knopfler czy pogrywający sobie wspólnie Eric Clapton i J.J. Cale. Z tej konwencji wyłamują się tylko podniosły “Zielona Pani Ziemio” zaśpiewana w duecie z dawno niesłyszanym Sewerynem Krajewskim (i jak przystało na taki powrót Rodowicz na dobrą sprawę ustępuje mu tu niemal całkowicie miejsca), trochę romansowo-cygańskie, ale też kojarzące się zabawnie z słynną “Emmanuelle” “Pół oddechu” oraz napisane przez Czesława Niemiena “Kiedy się dziwić przestanę”.

Ten trzeci numer to trochę symbol całej “Jest cudnie”. Po raz pierwszy Rodowicz nagrała go prawie 35 lat temu. W tamtej okraszonej typową jak na ówczesne czasy nieco bombastyczną orkiestrową aranżacją wersji wokalistka pozwoliła sobie na ekspresyjną, nieomal niemenowską interpretację. Teraz ozdobiona brzmieniem smyczków piosenka nabrała lekko beatlesowskiego charakteru, a Rodowicz śpiewa go zdecydowanie spokojniej. Zresztą tak jak zdecydowaną większość utworów na “Jest cudnie”.

To bardzo stonowana i nostalgiczna płyta. Nie tylko za sprawą interpretacji wokalistki, lecz także skłaniających do takich odczytań tekstów – na płycie Rodowicz chętnie śpiewa o przemijającej miłości i upływającym czasie (i przy okazji zachęca do cieszenia się tym, co tu i teraz), dwukrotnie (w “Panie nasz, Panie ich” oraz “Za pierwszą chmurą”) w nieco przewrotny sposób wadzi się z Bogiem. Ten refleksyjny klimat przełamuje tak naprawdę tylko mocniejszy, przebojowy “Hej chłopcze”. Opowiadający o romansie z perspektywy dojrzałej, świadomej siebie siły kobiety (“Mogę zrobić z tobą wszystko/ wytarmosić i powiedzieć cześć”) numer wyraźnie dodaje “Jest cudnie” życia. Tej płyty słucha się bardzo dobrze – to idealny materiał do jakiejś nocnej audycji radiowej. Ale trochę mało na nim Maryli, która i wokalnie, i tekstowo potrafi pokazać pazur. Zadziornej, przekornej, ekspresyjnej. Po artystce, która ledwie parę tygodni temu w bezkompromisowy sposób odrzuciła Złotego Fryderyka, takiej zadziorności wciąż wypada spodziewać się więcej.

autor: Robert Sankowski
zdjęcie: Hanna Prus
źródło: Gazeta Wyborcza/09 maja 2008

Powrót