Maryla Rodowicz od A do Z

A – “Autobusy zapłakane deszczem” (Czy Maryla jest podatna na nastroje)

Nie przejmuje się swoim zdrowiem. Nie łykam żadnych proszków.. Nie jestem też osobą, która na tyle ulega nastrojowi, żeby z powodu zmartwienia wyłączać się z życia. W gruncie rzeczy uważam się za pozbieraną wewnętrznie. Jestem też obowiązkowa, czego nauczyły mnie dzieci. Od ich urodzenia z podziwem obserwowałam, jak wzrastało u mnie poczucie obowiązku i odpowiedzialności, z czym wcześniej bywało różnie. Oczywiście są sytuacje, które mnie szalenie smucą. To rozstania z ludźmi, z miejscami. Nawet wyjazd z wakacji, pożegnanie jeziora jest dla mnie przykre. Do łez wzrusza mnie płacz dziecka lub jego śpiew. Wzruszam się gdy słyszę hymn Polski. A pogrzeby to dla mnie uroczystości ponad moje siły. Na pogrzebie lekarza moich dzieci tak płakałam, że musiałam wcześniej wyjść. Szlochałam bardziej niż żona zmarłego.

“A ja sobie leżę pod gruszą” (wypoczynek)

Każdy dzień w moim notesie jest gęsto zapisany. Sama nakręcam spiralę moich działań. Nie potrafię siedzieć bezczynnie, mimo że w tej chwili w moim zawodzie panuje zastój, rozprzestrzenia się piractwo, nie unormowane są prawa autorskie, brak zorganizowanej branży i panuje ogólny kryzys ekonomiczny. Nagrywam od dwóch lat płyty. Drugą kończę właśnie teraz. Odbywam spotkania z autorami, inspiruję muzyków, ciągle rozmawiam przez telefon, przekazuję kasety. Strasznie dużo tego.

B – “Być z miastem sam na sam” (mieszkanie)

Najpierw był akademie. Pokój dwuosobowy. Tapczan przykryty kocem, słomiana mata, umywalka, szafa, wspólna łazienka na korytarzu, pożyczane żelazko. Potem zaczęłam śpiewać, wystarczyło na wynajęcie mieszkania. Zmieniałam je często – Potocka na Żoliborzu, Dumczar Aleja Wojska Polskiego, to ostatnie wynajmowaliśmy do spółki z Danielem Olbrychskim, ponieważ ani on, ani ja nie mieliśmy tyle pieniędzy, żeby samemu płacić za takie duże mieszkanie w dobrym punkcie. Potem przez rok mieszkałam u swojego pracownika technicznego w kuchni, na rozkładanym łóżku. Przedtem jeszcze trzy lata przemieszkałam w Pradze czeskiej. Miałam tam narzeczonego. Mieszkanie na Ursynowie – pierwsze własne – dostałam po siedmiu latach oczekiwania. To było m3 z pracownią, dwupoziomowe, szalenie niewygodne i niefunkcjonalne. Teraz mam dom. Dzięki mężowi. To pierwszy mój mężczyzna, który ma więcej pieniędzy ode mnie. Do tego stopnia więcej, że mógł zbudować dom. A ja mam przyjemność go urządzać. Jeszcze nie jest gotowy, ale już tam mieszkamy i to duży komfort. Mam białe podłogi i kłopot z ich utrzymaniem, ale lubię po przebudzeniu patrzeć na tę podłogę.

C – “Co wyliczę, to wyliczę, ale zawsze wtedy powiem, że najbardziej mi żal…”

Czego żałuję? Było parę okazji zrobienia jakiejś tam kariery. Zaprzepaściłam je z własnej woli. Mój czeski narzeczony na przykład wybłagał, żebym nie jechała do Anglii, gdzie rozpętano dużą kampanię w związku z wydaniem mojej płyty. Poważna firma, poważny menedżer, uparty narzeczony i ja – taka jeszcze nieodpowiedzialna. Czego jeszcze mi żal? Z reguły niczego nie żałuję.

“Chcę mieć syna pięknego” (dzieci)

Mam. Chciałam i mam. Aż trójkę. Jaś – lat 11, Kasia – 9 i Jędruś – 4. Są wspaniali. Każde inne. Jaś już ma bardzo męski charakter. Kasia sprawia dużo kłopotów. Uparta indywidualistka, zmienna w nastrojach. W szkole uczy się chętnie tylko tych przedmiotów, które jej się podobają. Najbardziej balet, jazda konna i plastyka. Opiekunka, która zna dobrze Kasię i mnie, powiada, że nie mam się czym martwić. Kasia to przecież mój portret. I chyba rzeczywiście tak jest. Jędruś też ma zdecydowane cechy. Nie uda się go namówić do czegoś, co mu nie odpowiada. Powiedział, że za nic nie pójdzie do przedszkola. Nie ma więc co próbować.

D – “Dnia pewnego przyszłam na ten świat” (dzieciństwo)

Mieszkaliśmy skromnie. Rodzina wraz z grupą repatriantów przyjechała z Wilna. Trafiliśmy do Zielonej Góry, gdzie ojciec został dyrektorem gimnazjum. Potem wsadzili go do więzienia. Matka z dwójką dzieci została bez środków do życia. Pojechaliśmy do Włocławka, gdzie zamieszkaliśmy w jednym pokoju, Z wczesnego dzieciństwa pamiętam, jak bawiłam się pięknymi guzikami ubrań, które przysyłał w paczkach wujek z Ameryki. Te guziki to byli Indianie, wojsko. Staczałam całe batalie, godzinami siedząc w kąciku za biurkiem. Pamiętam też zajęcia z baletu, na który mama mnie zapisała. Myślę, że byłam dosyć rozbrykaną dziewczynką. Wraz z bratem wyładowywaliśmy energię w nieustannych bójkach. Podobnie jak moje dzieci – Jaś i Kasia.

E – “Ech, głupia ty” (błędy)

Byłam kiedyś bardzo lekkomyślna. Żyłam chwilą i dosyć beztrosko. Nie przejmowałam się np. pieniędzmi. Kiedy miał urodzić się Jaś byłam bez grosza i nagle zrobił się problem. Musiałam sprzedać ukochanego porsche, żeby kupić jakieś przedmioty do domu, łóżeczko dla dziecka, wózek. Moi bliscy mi wytykają, że nie wykorzystałam sytuacji hołubionej artystki. Dostawałam tylko medale i żadnych innych profitów. – Trzeba było poprosić chociaż o jakąś działkę w mieście – mówią. Może to więc był mój błąd i wykazanie się głupotą? Ale ja zawsze byłam ponad to. Za to teraz nie mam sobie nic do wyrzucenia.

F – “Fruwa twoja marynara” (witalność)

Tak. Fruwa dalej. Energii mam sporo. Nie narzekam.

G – “Gdzie są te łąki, cośmy brodzili” (pierwsza miłość)

Wydarzyła mi się bardzo wcześnie. Miałam chyba 6 lat, chodziłam do przedszkola i kochałam się w piegowatym Jaśku, który zupełnie nie zwracał na mnie uwagi. Wychodziłam na balkon i zmuszałam się do płaczu przy księżycu, bo babcia mi przeczytała, że trzeba płakać z miłości.

I – “I czy warto po świecie się tłuc” (podróże)

Nie lubię podróżować, ale lubię włóczyć się po obcych miastach. Najbardziej po Nowym Jorku. Zwiedzać galerie, miasteczka studenckie, Manhattan.

J – “Jadą wozy kolorowe” (największe szaleństwo)

Och trochę tego było. Ucieczka z Moskwy przed koncertem w RWPG. Musiałam ukraść własny paszport z hotelu. Nakłamałam, że muszę jechać do Czechosłowacji, gdzie mam koncert z okazji Rewolucji Październikowej. Zagroziłam, że jeżeli recepcjonistka nie wyda mi natychmiast paszportu, to koniec z jej karierą. Koncert odbył się beze mnie. Była straszna afera i zakaz wyjazdów za granicę przez jakiś czas. Zawsze dużo pracowałam. Nie było kiedy szaleć. Ale na pewno szaleństwem można nazwać zerwanie z pobudek miłosnych kontraktu angielskiego. Szaleństwem też było tysiące rozmów telefonicznych z narzeczonymi z zagranicy. Całe honoraria szły na te rozmowy. Szaleństwem było śpiewanie na koncertach w ósmym miesiącu ciąży. Ale to dla chleba.

K – “Kiedy będę mieć forsy jak lodu”

Wybuduję sobie ogromny dom, na dużej przestrzeni. To byłaby cała posiadłość. W połowie lat 70, poznałam Wilczka. Mieszkał wtedy w Stanisławowie pod Warszawą. Miał 30 hektarów. Powiedział – galopujemy już ponad godzinę, a to jeszcze moje. Strasznie mi to zaimponowało. Chciałabym mieć dużo ziemi. Niedawno kupiliśmy z mężem 2 ha na Mazurach. Tam jest takie wzgórze nad jeziorem, łąki, pola. Pomyślałam sobie – żeby tak je mieć aż do widnokręgu, wsiąść na konia i jechać, jechać. Dom powinien być z przeszkloną werandą, cały w zieleni. Basen, gdzie bym pływała godzinami. Dużo zwierząt – kotów i psów. Dzieci wychowywałyby się wśród przyrody i byłoby wspaniale. Miałabym też dużo samochodów. Ciężarówkę amerykańską ze srebrnym kominem. Terenowy wóz, landrover. Chciałabym też mieć starego jaguara i taki długi różowy kabriolet ze skórzanymi siedzeniami. To tylko marzenia. Nigdy nie będę mieć tyle pieniędzy. Artyści w Polsce są biedni.

L – “Ludzie, kocham was” (przyjaciele i wrogowie)

Mam bardzo niewielu przyjaciół i żadnej przyjaciółki od serca. W tej branży wszystko się kręci wokół własnego nosa i mało jest ludzi sprzyjających drugim. Mogę powiedzieć, że przyjaźnię się z Agnieszką Osiecką, ale bardzo rzadko spotykamy się na gruncie towarzyskim. Ona ma takie rozległe znajomości i jest bardzo zajęta swoimi sprawami. Wolę się przyjaźnić z mężczyznami. Są prawi. Kobiety łatwo się obrażają. Wrogów na pewno mam. Wiem, że pani Pisarek mnie nienawidzi. Urszula Sipińska też kiedyś była zazdrosna. Teraz, kiedy już nie śpiewa, zatelefonowała do mnie mówiąc – możemy się wreszcie zaprzyjaźnić.

Ł – “Ładnie czy nieładnie” (zasady, jakimi Maryla się kieruje. Czego najbardziej nie lubi u ludzi)

Nie znoszę obłudy, chamstwa, koniunkturalizmu i głupoty. Cenię uczciwość, odpowiedzialność, inteligencję i poczucie humoru. W mężczyźnie na całe życie szukałam cech, których sama nie posiadam. Lubię mieć wokół siebie harmonię, bez gniewu i wzajemnych pretensji. Nie jestem mściwa i gniew przechodzi mi bardzo szybko. Wiem, że krąży o mnie opinia, iż potrafię dążyć po trupach do celu. To nieprawda. W imię racjonalnych przesłanek umiem zrezygnować.

M – “Mówiły mu, że drań, mówiły mu, że łotr”

Jaroszewicz junior – sztandarowy łotr. W każdym razie tak o nim mówiono. To prawda, co napisał Urban w swoim “Alfabecie”, że byłam bardziej w ten związek zaangażowana. Ja się zresztą zawsze bardzo angażuję. Ale czy rzeczywiście młody Jaroszewicz należał go gatunku drani? Chyba jednak nie. Podobał mi się, bo jeździł takim pięknym samochodem, sportową lancią – i dał mi się nawet raz nim przejechać. Imponowało mi, że był takim znakomitym kierowcą. Ogólnie mi się podobał. Miał taki wdzięk chłopca. Nasz związek trwał zaledwie dwa tygodnie. Nie było czasu na sprawdzenie, czy prawdą jest to, co o Andrzeju Jaroszewiczu krążyło pocztą pantoflową.

N – “Niech żyje bal” (jak Maryla lubi się bawić)

Bardzo lubię tańczyć. Uwielbiam tańczyć w Ameryce Południowej. Ta muzyka mnie podnieca. Wtedy mogę tańczyć godzinami, ale nie mam z kim. Mój mąż nie tańczy i ja mam zakaz tańczenia z kimkolwiek. Niestety więc ta przyjemność mnie już omija. Żałuję, ale trudno, coś za coś.

O – “Ola, oli ole, nich żyją młode żądze” (Jasiński)

Obydwoje już nie byliśmy tacy młodzi, mieliśmy po trzydziestce. Poznaliśmy się znacznie wcześniej. Jasiński miał reżyserować jakieś widowisko muzyczne, do czego nie doszło. Wtedy zobaczyłam go pierwszy raz. Bardzo mi się podobał, ja jemu mniej, co wyznał mi po latach. Przybierał pozę mężczyzny tajemniczego, co zawsze kobiety zaciekawia. Był przystojny, co zostało mu do tej pory. Byłam z nim siedem lat. I to ja odeszłam. Sztuka była tu zbyt dużą konkurencją dla kobiety. Taki mężczyzna potrzebuje partnerki w niego wpatrzonej, podporządkowującej się całkowicie. Widujemy się dość rzadko. Musimy ze względu na dzieci. Nieprawdą jest, jak powiedział w jednym z wywiadów, że każdą wolną chwilą poświęca dzieciom. Widocznie wcale nie ma wolnych chwil.

P – “Polskie Madonny” (samotna matka)

Było ciężko naprawdę. Najgorsze czasy wybrałam na rodzenie dzieci – pierwsza połowa lat 80. W dodatku ojciec moich dzieci miał teatralną pensję wiadomo, niską. Mieszkał w Krakowie, ja w Warszawie. Nie mógł mi służyć nawet fizyczną pomocą, np. przy wbijaniu gwoździ. Wkrótce po urodzeniu Jaśka mój menedżer zaproponował mi wyjazd do Rosji na koncerty, co pozwoliło mi potem na pół roku bycia z dzieckiem. To były nieustanne wyjazdy, żeby zarobić. Początek roku w Rosji, koniec w Stanach. Śpiewałam w klubach. Pracowałam bardzo ciężko, a ponadto byłam w ciąży z drugim dzieckiem – Kasią. Miałam kłopoty ze zdrowiem, koncerty odbywały się w nocy w zadymionej Sali. Musiałam jednak, żeby mieć potem na pół roku spokój i środki na utrzymanie siebie i dzieci. Przetrzymałam wszystko. Polskie Madonny są nie do zdarcia.

R – Rolls – Royce polskiej estrady (Rosiewicz)

Potwór po prostu. Uwielbiam go, jest fantastycznym artystą, ale absolutnym potworem, jeśli chodzi o współpracę. Hiena estradowa, która zeżre każdego, kto stoi obok niego na scenie. Nikt nie chce reżyserować jego występów. On robi dokładnie swoje, nie słucha niczyich uwag. Nie stosuje się do żadnych reguł poza własnymi. Potrafi komuś wejść w brawa, potrafi je uciąć. Robił mi takie numery w Australii – przerywał moją próbę wołając, że teraz on próbuje, bo mało czasu do koncertu. Jest jedyny, wielki i ukochany przez naród. Kiedyś w Krakowie obraził się na nas, bo wszedł do pokoju w hotelu “Forum”, gdzie oglądaliśmy telewizję. Wyszedł, bo jak śmieliśmy w jego obecności mieć włączony telewizor. Terroryzuje towarzystwo na bankietach grając na gitarze i grożąc, że jak ktoś się odezwie, to on wyjdzie. Wszystko mu wybaczam. To naprawdę wielki talent wspaniałego artysty estradowego. Człowiek stworzony do bycia na scenie. Ja też się dobrze czuję na estradzie, ale poza nią mam jeszcze swoje życie, czego o Andrzeju nie można powiedzieć.

T – “Ten trzeci to był na mój gust” (mąż)

Mąż jest bardzo wymagający i ja staram się mu ulegać. Dom powinien być zorganizowany, prowadzony na pewnym poziomie, posiłki lekkostrawne. Wpadł w taki rodzinny kocioł. Do czasu małżeństwa ze mną wiódł życie spokojnego światowca. A tu dzieci, pies, urządzanie domu. Moja praca. Jeździ ze mną na koncerty. Ma własną prywatną firmę. Jest typem biznesmena. Zarabia więcej niż ja. Przystojny, podoba się kobietom. Nie pozwala się fotografować, więc podam jego rysopis. Wysoki, barczysty, ciemny blondyn z brązowymi oczami, wydatnymi ustami. Używa dobrych kosmetyków, jeździ dobrymi samochodami. Jest człowiekiem sukcesu i jednocześnie fanatykiem pracy. Mówi dobrze po angielsku. Jest człowiekiem cierpliwym. Potrafi godzinami czekać na brudnych korytarzach, kiedy ja przygotowuję się do koncertu. Jest moją opoką.

U – “Urodzajny rok”

Trudno powiedzieć, że ten. Zdarzają mi się bardzo dobre koncerty, ale jest ich bardzo mało w porównaniu z latami 70., kiedy aż huczało od piosenki. Życie estradowe było bardzo bogate. Schody, pióra, kostiumy, Xymena Zaniewska. Rozbuchana rozrywka. Teraz w porównaniu z tym nic się nie robi. W telewizji albo programy z satelity, albo polityka – gadające głowy. Gdzie te czasy z tamtych lat?

W – Wio, koniku (samochody)

Mówiłam już, jakie bym chciała mieć. Samochody w moim życiu są bardzo ważne. Pierwszy miałam, gdy mieszkałam w Czechosłowacji. To był fiat 850 sport. Mały, w żółtym kolorze. Świetny, można było szybko nim jeździć. Nie mogłam go zabrać. Wyjechałam z dwiema walizkami. Resztę zaanektował narzeczony. Następny był fiat 128 sport zielony. Kupiłam go od Połomskiego i sprzedałam potem Markowi Grechucie. Marek go rozbił, zderzył się czołowo z walcem do ubijania asfaltu. Później byto porsche 914. Przez ten samochód poznałam Daniela Olbrychskiego. Pojechałam na koncert do Lublina, rano zrobiła się straszna ślizgawica. A ja nie umiem jeździć po lodzie. Musiałam samochód w Lublinie zostawić i wyruszyć na koncerty do innych miast. Trzeba było mojego porsche przyprowadzić do Warszawy. Kolega zapytał Olbrychskiego, czy nie chce się przejechać dobrym samochodem. Chciał oczywiście. Pojechał w nocy pociągiem, w tajemnicy przed żoną i przyprowadził mój samochód. W ten sposób zaczęła się nasza znajomość. Potem było porsche 911, które kupiłam od śp. Kisielewskiego. Kiedy miał się urodzić Jasiek, postanowiłam je sprzedać, bo wymagało remontu silnika. Kupiłam wtedy poloneza, jedyny polski samochód, jaki miałam. Moja matka powiedziała – nie możesz jeździć gratem, będziesz miała dziecko. Kup nowy, pewny polski samochód. Dostałam talon od Pyki. Ten pewny nowy polonez po dwóch latach miał dziury wielkości mojej nogi. Jeździłam nim już z dwójką dzieci na wakacje. Kasia miała 4 miesiące, Jasiek 2,5 roku i jechaliśmy na lato do Łagowa. Nasz samochód wyglądał jak wóz cygański. Na dachu wózek, wanienka, składane łóżeczko, nocniki. Kasia na tylnym siedzeniu w górze od wózka, okno zasłonięte przed słońcem pieluchami. Sprzedałam poloneza i znajomi namówili mnie (był stan wojenny, brak benzyny) na ropniaka. Kupiłam tanio mercedesa diesla z 1975 roku i jeździłam nim dobrych kilka lat. Przed kupnem błagałam los, żeby nie był niebieski. Oczywiście miał wściekły niebieski kolor, bardzo brzydki. Potem poznałam już mojego obecnego męża, który jeździł audi 100. Akurat w moim mercedesie zatarłam silnik i szukałam tłoka. Mój przyszły mąż mi ten tłok gdzieś wynalazł. Dostałam wielki bukiet czerwonych róż, a w środku tłok. Namówił mnie, żeby sprzedać ten samochód i kupić jakiegoś młodszego mercedesa, do którego się dołożył finansowo, gdyż ja nie i miałam takich zasobów. A potem to już on kupował samochody. Teraz jeżdżę mitsubishi. Mąż ma BMW i odgraża się, że kupi mi piękny sportowy wóz.

W – “Wezmę cię do łóżka” (erotyczny ideał Maryli)

Mój mąż. Zawsze jak jestem z mężczyzną, nie mam innych pragnień erotycznych. Natomiast są mężczyźni, którzy mi się podobają, ale nie marzę o nich jako o obiektach seksualnych. Podoba mi się Hanuszkiewicz i… papież. Śnił mi się niedawno – siedzieliśmy naprzeciwko siebie przy ogromnym stole. Patrzył na mnie bardzo przejmującym wzrokiem. Miałam kiedyś taki pomysł, żeby zaśpiewać z papieżem piosenkę – to znaczy żeby On refren zaśpiewał. Ale wszyscy mi odradzali, że to bez sensu. To była taka piosenka: “gołębie wszystkich placów, wzywam was”. Pieśń pokoju. Gdyby zaśpiewał ją papież, miałaby wydźwięk kosmopolityczny. Znajomi mówili, że jestem stuknięta i chodzi mi o rozgłos wokół mojej osoby. A mnie chodziło naprawdę o coś ważnego.

Z – “Zakopane, Zakopane”

Uwielbiam. Górale i góry mają bardzo silną osobowość. Mogłabym tam mieszkać. Bardzo lubię śpiewać z góralami. Ciągle mam nadzieję, że weźmiemy z Andrzejem taki prawdziwy góralski ślub kościelny w Zakopanem. Mąż też jest za, tylko czasu nam brak.

rozmawiały: Anna Poppek i Krystyna Pytlakowska
zdjęcie: Marek Januszewicz
źródło: Panorama 51-52/1991

Powrót