Madonna RWPG

Tak nazwała ją Agnieszka Osiecka, W swojej słynnej bananowej spódnicy wyglądała jak rajski ptak, który sfrunął, by w sopockim amfiteatrze zaśpiewać “Małgośkę” i odjechać w siną dal porsche 911, zostawiając rozmarzonych słuchaczy. Promyk słońca w szarzyźnie PRL-u. Dzisiaj, specjalnie dla ELLE, MARYLA RODOWICZ zdradza kulisy swojej miłości. Do lat 70, oczywiście, lat swojej młodości.

Lata 70. To moja dwudziestoletnia młodość. Szumiało mi w głowie. Byłam wolna jak ptak. Żadnych dzieci, żadnej rodziny. Tylko pies – śliczny bokserek, którego dostałam w prezencie od czeskiego narzeczonego. Pies dorastając, sprawiał trochę kłopotu: demolował hotele, w których mieszkałam, nie oszczędził nawet mebli w warszawskim Bristolu, gdzie przez dwa miesiące pisałam pracę magisterską. Wynajęcie mieszkania, które również zdewastował, skończyło się w sądzie.

Czar zagranicy

W moją pierwszą podróż wyruszyłam do Karłowych Warów. Wystąpiłam na tamtejszym festiwalu w kupionej na ciuchach pomarańczowej bluzce (patrz dzisiejszy Diesel) i bardzo krótkiej spódniczce. W konkursie przepadłam z kretesem, ale co zobaczyłam, to moje. Czechy stały się na pewien czas moim domem. Razem z czeskim narzeczonym Frantiskiem zamieszkałam w przepięknej Pradze. Przez chwilę zresztą w dzielnicowym domu kultury. Na korytarzu. (Potem wybudowaliśmy na przedmieściu piękny dom. Franio, jako mój menedżer, wylansował mnie w swoim kraju na wielką gwiazdę). Oprócz psa dostałam od Franka fiata 850 sport, w kolorze yellow bahama. Kręciłam się nim między Warszawą a Pragą na czeskich numerach. Zagranicznych… To był dopiero szpan. Wkrótce niestety rozstałam się z Franiem. Przy okazji zabrał mi samochód, jak zresztą wszystko inne. Podobno jak mężczyzna jest zdenerwowany, to tak czasami ma… Wyjechałam z dwiema walizkami. Zamieszkałam w Warszawie u technicznego z mojego zespołu, w kuchni na rozkładanym łóżku. Nie miałam szafy, tylko plastikowy wór, w którym trzymałam ubrania. Przemieszkałam tak parę miesięcy i ruszyłam na podbój NRD. Śpiewałam tam swoje piosenki z niemieckimi tekstami. Wylansowałam ich mnóstwo, co dało mi ogromną popularność. Z NRD jeździło się do Berlina Zachodniego. Wyglądało to następująco. Szło się najpierw do polskiego konsulatu, potem do Ministerstwa Spraw Wewnętrznych NRD, a później już tylko przemycało wschodnie marki, przeważnie w butach. Oczywiście po to, żeby natychmiast wymienić na zachodnie. A w Berlinie Zachodnim od razu kina, zakazane filmy, pizzerie, sklepy z ciuchami…

Porche moja miłość

W czasie jednego z takich pobytów w Berlinie Zachodnim, po pierwszym dobrze płatnym koncercie dla telewizji, kupiłam samochód. Co prawda jeszcze nie wymarzone porsche 911, na którym bardzo ważne międzynarodowe wyścigi wygrywał mój idol Sobiesław Zasada, ale volkswagena porsche 914. Już sama nazwa brzmiała cudownie… Auto było używane. Kupiłam je za honorarium i pożyczone pieniądze. Pożyczkę, 2000 marek, zaoferował mi bardzo miły Bułgar, znany juror w konkursach piosenkarskich. Niestety, skończył swoją karierę w więzieniu, bo okazało się, że był szpiegiem. Złapano go w Sopocie. Przewoził mikrofilmy w łukance, czyli pysznej, suchej, bułgarskiej kiełbasie z osła. Na czyją rzecz szpiegował, pojęcia nie mam. Dla uściślenia – pieniądze oddałam po latach żonie. Samochód podobał mi się ogromnie. Płaski, sportowy, a w dodatku kabriolet… Szczęściem było w nim siedzieć, nie mówiąc o jeździe. Gdy wyjechałam do NRD, wschodni Niemcy, bardzo się nam przyglądali. Po jakimś czasie okazało się jednak, że kupiłam auto z przeszłością. Po wypadku, “złamane” i nie do końca sprawne. Z Agnieszką Osiecką wyjechałyśmy w nim na Mazurach w drzewo. Ja miałam operację kolana, ona wstrząs mózgu. Samochód znowu się “złamał”. Jakiś czas potem wystąpiłam na festiwalu w Sopocie. Śpiewały tu wszystkie gwiazdy RWPG. Pierwszą nagrodą w konkursie w 1977 r. był maluch. Zaśpiewałam “Jarmarki” i… wygrałam. Samochód natychmiast sprzedałam. Zapożyczyłam się i kupiłam wyśnionego porsche 911. Czerwonego. Jego poprzednim właścicielem był pianista, Wacek Kisielewski. Serdecznie odradzał mi kupno, twierdząc, że to nie samochód tylko ruina. Nie ze mną takie numery… Spłacałam go jeszcze przez pół roku, ale byłam najszczęśliwszą osobą pod słońcem. W swoją pierwszą podróż ruszyłam do Krakowa na zaproszenie Marka Grechuty, który zaproponował mi występy w “Szalonej Lokomotywie”, pierwszym (wbrew temu, co twierdzi Janusz Józefowicz) polskim musicalu. Samochód za byle dotknięciem stawał dęba. Ze strachu jechałam tym rumakiem nocą i musiałam dwa razy tankować. Okazało się, że mój porsche był przed remontem silnika… Głównie więc stał, bo nigdy nie było mnie stać na kapitalny remont. Sama rura wydechowa kosztowała pół malucha.

Kapuśniak i karaluchy

Przez długie lata porsche był wszystkim, co miałam. Moje gwiazdorskie apanaże wystarczyły mniej więcej na używany samochód i wieczne wynajmowanie mieszkań… Nie spędzałam w nich jednak wiele czasu. Wpadałam tam głównie po to, żeby się przepakować. Byłam w trasie. Poznałam wówczas wszystkie hotele i restauracje w Polsce. Mogłabym wydać przewodnik pt. “Gdzie można spać, jeść i przeżyć”. Wrył mi się w pamięć zwłaszcza Hotel Dworcowy we Wrocławiu z karaluchami, ale też i świetna Karczma Zagłoba pod Świdnicą. Przez całą dobę podawano tam w glinianych kubeczkach krupnik na gorąco. Poza tym Hotel Bazar w Poznaniu, Spatif w Łodzi i restauracja Malinowa, Grand w Sopocie, Cracovia… Och, jaki tam był kapuśniak… Grywało się wtedy po trzy, pięć koncertów dziennie. Ja wytrzymywałam dwa. Zarabiało się wówczas tylko na koncertach. Krajowy monopolista płytowy Polskie Nagrania nie płacił tantiem, zachowując prawo do naszych nagrań do końca życia. W ZSRR wydano moją płytę w 10 milionach egzemplarzy. Jeszcze do niej dopłaciłam, 300 rubli za hotel… Było “goło, ale wesoło”. Pamiętam festiwale w Opolu, które zamieniały się w nieustający bankiet. Po koncertach wspólne biesiady, śpiewy przy hotelowym pianinie do rana. Dzisiaj każdy siedzi sam. Pieniądze dzielą ludzi…

Polityka i politycy

Śpiewałam piosenki zdecydowanie obojętne politycznie. Prawdziwe podziały zaczęły się chyba dopiero od Radomia. Wcześniej wszyscy jechali prosto z Opola do Kołobrzegu na festiwal piosenki żołnierskiej. Jeśli chodzi o mnie, nie trzeba mnie było nawet specjalnie namawiać, bo ja mam straszną słabość do wojska… Myślę, że mogłabym być szpiegiem na przykład. Jak widzę jakiegoś generała, to zaraz go wypytuję o armaty… Były natomiast problemy z moimi muzykami. Nosili długie włosy, które kazano im przed koncertem spinać wsuwkami. Mnie jakoś uchodziło i występowanie boso, i przebranie za hipiskę. Widać żołnierzom się podobało. A może nie bardzo? Nigdy nie dostałam żadnej nagrody… Wszyscy jednak bronili się rękami i nogami przed występami na festiwalu piosenki radzieckiej. Pewnego razu próbowałam uciec się do wybiegu. Oświadczyłam organizatorom, że owszem, wystąpię, ale zaśpiewam piosenki Wysockiego. A Wysocki, wiadomo, element antysocjalistyczny… Ku swemu zaskoczeniu usłyszałam jednak “tak” i musiałam zjeść tę żabę. Zaśpiewałam w końcu “Konie” z pięknym tekstem Agnieszki Osieckiej. Zazwyczaj w wypadku odmowy niepokornemu artyście grożono palcem: “Nie wystąpi pani? Wobec tego nici z kontraktu w USA”. Nie była to czcza groźba, ponieważ nasze paszporty leżały pod kluczem w Pagarcie. Po raz pierwszy miałam szlaban na paszport, kiedy zakochana w bardzo zazdrosnym czeskim narzeczonym, zrezygnowałam dla niego z wyjazdu do Anglii. Niestety, tamtejszy menedżer władował mnóstwo pieniędzy w promocję i zażądał od Pagartu strasznego odszkodowania… Potem zdarzyło mi się uciec z koncertów w Moskwie. Pagart postanowił przedłużyć nasze tournee w Związku Radzieckim. Całkowicie zlekceważył moje protesty, że ja mam przecież koncerty w Pradze! Musiałam więc wykraść paszport. Doszło nawet do tego, że wyważano drzwi od pokoju menedżera naszej grupy. W końcu uciekłam się do szantażu. Powiedziałam dyżurnej w recepcji, że w Pradze mam występ z okazji którejś tam rocznicy rewolucji październikowej i jeśli natychmiast nie wyda mi paszportu, to ani chybi trafi do więzienia. Wystraszyła się. Do Pragi szczęśliwie dotarłam na czas, a w Pagarcie – znowu blokada. Kontaktów z przywódcami narodu nie miałam zbyt wiele, chociaż… W latach 70. generał Jaruzelski organizował pokazowe manewry. Zaprosił około 300 osób ze świata kultury i nauki. Wojskowym samolotem typu Ukraina polecieliśmy na poligon. Na jeden znak generała zaczęły latać samoloty, bombardowały, co popadło, czołgi wjeżdżały pod wodę, stawiano mosty. Prawdziwa wojna. A potem żołnierska grochówka… Fantastyczne.

Stabilizacja

Moje życie zaczęło zmieniać się w końcu lat 70. Przede wszystkim pojawił się w nim krakowski reżyser Krzysztof Jasiński. Kiedy okazało się, że będziemy mieli dziecko (mojego pierwszego syna Jaśka), nie miałam mieszkania. Samochód, owszem, ale rozpadający się. Moja rozsądna matka zdecydowała, że teraz muszę kupić polski samochód. Nowy. Trudno. Sprzedałam porsche i kupiłam poloneza. Dostałam też długo wyczekiwane mieszkanie – M-3 z pracownią. Trwało to siedem lat, ponieważ prezes spółdzielni był znanym łapówkarzem i całymi latami beznadziejnie czekał na jakiś gest z mojej strony, a ja ciemnota nie wiedziałam, o co chodzi… Mieszkanie na Ursynowie natychmiast zaczęłam przerabiać. Wyburzyłam ściany, dodałam kominek. Posłużył zresztą do jednego tylko palenia, po którym wszystko wleciało do środka. Z planów ogrodu na dachu i basenu sama szczęśliwie zrezygnowałam. O takim drobiazgu jak telefon oczywiście nie było mowy. To było już zupełnie nierealne… Panicznie wówczas bałam się, co to będzie, jak urodzę dziecko. Koniec kariery i już tylko pieluchy… Okazało się jednak, że macierzyństwo jest piękne, trzeba się tylko dobrze zorganizować. Wiedziałam np., że dzieci trzeba wywozić gdzieś do lasu, więc samochód wyglądał latem jak wóz cygański. Na górze nocniki, miednice, wózki: spacerowy, głęboki… Raz mi je zresztą ukradli po powrocie z wakacji, bo zanim wtarabaniłam się na siódme piętro, to ktoś mi . je z dołu podprowadził. Cóż, lata 70. dla mojego pokolenia były latami beztroski. Do szczęścia jak widać wystarczało mieszkanie w bloku, kolorowy telewizor i wyjazd latem do Bułgarii. A jak do tego puścili ABBĘ w telewizji… Żyć nie umierać…

wysłuchała: Agnieszka Różycka
zdjęcia: Marek A. Karewicz, archiwum Maryli Rodowicz
źródło: ELLE 1996

Powrót