Ludzie mnie czasem wzruszają

Jedna z wielbicielek powiedziała, że kocha panią za szaleństwo i wariactwo. Na ile jest ono wrodzone, a na ile reżyserowane?

Każde moje szaleństwo wynika z wewnętrznej potrzeby. Z wrodzonej, buntowniczej postawy bycia inną, ale też z potrzeby przeciwstawienia się pewnym zjawiskom. Wiele naszych buntów – co nie jest niczym odkrywczym – ma swoje korzenie w dzieciństwie. Wtedy najsilniej się buntujemy przeciw zakłamaniu dorosłych i życiu, jakie prowadzą, przeciw przemocy, zbrodni, niesprawiedliwości. Dlatego ze zdumieniem i niechęcią patrzę na chłopców i dziewczynki, dziś dorosłych, którzy wybrali takie życie, któremu kiedyś stawiali opór. Boli mnie też, że świat nie reaguje na zbrodnie i wojny, które dzieją się tuż obok. Spokojnie jemy kolację, oglądając ulice zalane krwią i ludzkie trupy. I nikt nie kiwa palcem… Tak, tak ja wiem, – też jestem niekonsekwentna. Zamiast mówić, powinnam coś robić. Na przykład śpiewać protest-songi. A ja śpiewam piosenki.

Przecież w każdej chwili może pani krzyczeć z estrady, zwłaszcza że śpiewa pani bardzo różnorodny repertuar, od liryki poprzez country po pieśni niemal patriotyczne.

Nie mam chyba aż takiej odwagi, by stać się nagle walczącą wokalistką. Wolę jednak łagodną poezję, a ten, zdaniem pani, różnorodny repertuar, to wciąż jestem ja. Nie musiałam niczego przełamywać w sobie, by go wykonywać. Ostatnio słuchałam zespołu raperów z Kielc, którzy protestują swymi utworami przeciw świństwom i brudom tego świata. Oni są w tym buncie autentyczni.

Koncerty, płyty, nagrania, sesje zdjęciowe. Jest pani w ciągłym biegu, ucieka pani przed czymś czy dąży do czegoś?

Myślę, że jedno i drugie. Uciekam chyba przed biegnącym czasem, a przyszłość, nowe dźwięki, nowe kreacje są tym, ku czemu zmierzam. Czytałam niedawno wywiad z panem Ibiszem. Padło w nim podobne pytanie. W odpowiedzi zacytował on Schopenhauera, twierdzącego, że ucieczka w pracę jest sposobem zapominania o śmierci. Nie myślę o tym. Przynajmniej świadomie. Wrażenie pogoni, pośpiechu może brać się stąd, że jestem zachłanna na życie. Bacznie obserwuję, co się wokół mnie dzieje. Kumuluję w sobie różne sygnały, informacje, nastroje, emocje, by potem wyciągnąć je z podświadomości i przetworzyć na kolejny pomysł. Mam ich tyle, że mogłabym nimi obdzielić pół Polski. I to pomysłów różnego typu – na promocje, na happeningi, scenariusze, płyty, koncerty…

A nie znudziła się pani sobą w piosence, nie chciałaby jej rzucić, zająć się czymś innym?

Bywa, że jestem znudzona. Dlatego staram się nagrywać kolejne płyty, sprawdzać kolejny sceniczny wizerunek. Żyję wyłącznie przyszłością, nie słucham swoich starych nagrań, nie rozpamiętuję przeszłości. Interesuje mnie wyłącznie, to co będzie, dlatego realizuję nowe pomysły, bo wierzę wciąż, że będą lepsze niż poprzednie.

Jaka zatem będzie pani kolejna płyta?

Będzie zabawna, refleksyjna, melodyjna i hitowa.

W jakim miejscu swojej kariery jest pani?

Bo ja wiem… nie zastanawiałam się… No, po prostu jestem.

Co pani uważa za swój artystyczny triumf?

W swojej wieloletniej karierze miałam różne okresy, wzloty i upadki. Na pewno początek lat osiemdziesiątych nie był dla mnie zbyt udany. Część fan-clubów się ode mnie odwróciła, mniej młodych przychodziło na koncerty… Powody? Były różnorodne. Na przełomie lat 70. i 80. pojawiły się nowe gwiazdy – Maanam z Korą, Lombard z Małgosią Ostrowską i przede wszystkim Trojanowska. Mówię przede wszystkim – bo to właśnie do niej przeszły moje fan-cluby. W roku 1979 urodziłam syna Jaśka, a w stanie wojennym córkę Kasię. W dodatku stan wojenny przyniósł zawieszenie wszelkiej działalności artystycznej, bojkot mass mediów, więc faceci od propagandy zaczęli lansować spychany dotychczas na margines rock, by przyciągnąć do radia i TV młodzież. Ja wychowywałam dzieci i miotając się między pieluchami a garnkami, strasznie denerwowałam się co z karierą? Rozpaczliwie próbowałam różnego repertuaru i chociaż nagrywałam płyty – wydałam ich cztery – “Był sobie król” z piosenkami dla dzieci, “Święty spokój”, “Gejsze nocy”, gdzie znalazła się piosenka “Niech żyje bal” i cała masa przebojów, “Polska Madonna” – i te płyty rozchodziły się, to jednak wspominam tamte lata jako chude. Pod koniec lat osiemdziesiątych los się odwrócił. Odzyskałam swoje fan-cluby, sale zapełniły się również młodzieżą, która przychodzi na moje koncerty i dobrze reaguje na muzykę, którą proponuję. To jest mój sukces.

Ale obecne lata są równie trudne. Znów są nowe gwiazdy – Bartosiewicz, Lipnicka, Nosowska, Górniak, nowa muzyka dla młodych.

Teraz są jeszcze inne czasy. Tworzy się w Polsce profesjonalny rynek muzyczny. Kiedyś nie było konkurencji satelity, MTV. W sklepach nie było zachodnich płyt. A dziś? Michael Jackson wydaje płytę w Stanach, na drugi dzień ona jest u nas. Nasze krążki leżą obok światowych hitów. Przybyła silna konkurencja nie tylko polskich artystów. Ale ja lubię konkurencję, bo jest mobilizująca. Poza tym myślę, że każdy rodzaj muzyki znajdzie swego odbiorcę. Najważniejsza jest osobowość i charakterystyczny dla niej repertuar. Jest tylko jedno ale. Polskiej piosenki nie wspierają polskie mass media. Niemal 90 procent muzyki nadawanej w radiu to przeboje zachodnie, amerykańskie, angielskie. A przecież artysta nie może istnieć bez radia, telewizji. Taka sytuacja jest nienormalna, powiedziałabym nawet, niemoralna. Nie dzieje się tak w żadnym innym kraju.

Komu Maryla Rodowicz piosenkarka zawdzięcza najwięcej?

Muzykom, z którymi pracowałam i pracuję, autorom tekstów moich piosenek.

Czego pani żałuje?

Najłatwiej byłoby powiedzieć, że żałuję, iż umknęła mi kariera światowa, ale wcale nie jestem pewna czy żałuję? Oczywiście, pracowałabym w lepszych warunkach, w lepszych studiach nagrań, w lepszych garderobach i salach koncertowych, pod opieką większego sztabu ludzi. Na pewno wyciśnięto by ze mnie więcej potu, byłabym bardziej zależna od producenta, menedżera, agenta, ale czy byłabym szczęśliwsza? Dzięki temu, że nie zrobiłam kariery na Zachodzie, mogłam swobodnie decydować o sobie. Dawałam dużo koncertów, nie dlatego, że mnie do tego zmuszano, ale że chciałam…

Niektórzy mówili, że dla szmalu.

Koncertowałam, bo lubię. Koncerty są sensem działalności piosenkarza. Śpiewania na żywo, bezpośredniego kontaktu z widownią nie zastąpi nic. To jest fantastyczne przeżycie.

W swojej książce “Niech żyje bal” pisała pani: “Wiązałam się z kimś, kogo spotkałam w drodze między koncertami”. Prowadziła pani życie artysty-cygana, wolne związki, wozy kolorowe… Teraz zmieniła je pani na rzetelny, niemal mieszczański dom z dziećmi, z mężem. Zmęczył panią tamten tryb życia?

Zawsze marzyłam o domu, o rodzinie, ale zarazem bałam się stabilizacji. Prowadziłam życie w locie, tymczasowe, na walizkach, w wynajętych mieszkaniach, w hotelowych pokojach – z konieczności. Nie miałam takich sum, żeby wybudować dom czy choćby kupić mieszkanie. Pieniędzy wystarczało zaledwie na opłacanie wynajętych mieszkań (a i to nie zawsze) i używane samochody. Bałam się też, że rodzina, stabilizacja ograniczy mnie artystycznie, zabierze mi inwencję, złamie karierę. Uważałam, zresztą sądzę tak do dziś, że artysta wyraża się najpełniej, gdy jest sam. Mnie przez lata było dobrze z tą samotnością, niezależnością. Ale jestem też kobietą, chciałam mieć dzieci, spotkałam mężczyznę, za którego wyszłam za mąż…

Czy już pani wie, na czym polega odwieczna gra między kobietą a mężczyzną?

Zawsze wiedziałam, ale kiedyś byłam bardziej porywcza i bezkompromisowa. W moich poprzednich związkach wyznawałam zasadę – albo czarne, albo białe. W momencie kiedy się coś psuło – pakowałam walizki. Chociaż – podobnie jak dzisiaj – wiedziałam, że trzeba być tolerancyjnym, że nie ma ludzi bez wad… Jednak zawsze byłam przekonana, że należy szukać właściwego mężczyzny.

Jaki dla pani jest właściwy?

Taki, który mnie kocha.

Tak za nic?! Miłość trzeba chronić, podsycać, pielęgnować, szanować.

Ależ oczywiście. Gdy kocham, daje bardzo dużo uczucia, troski, czułości, ciepła i uważam, że za to wszystko powinnam być kochana. Jeżeli nie otrzymuję w zamian tego samego, buntuję się. Wiedziałam, że mogę znaleźć człowieka, który będzie mi imponował, otoczy troską, opieką, uczuciem, a ja będę codziennie powtarzała, że go kocham i pielęgnowała jak roślinkę.

I znalazła pani. Powiedzmy otwarcie – Andrzej Dużyński – mąż, ojciec państwa syna Jędrka, producent pani płyt – to ten mężczyzna?

Tak.

Co panią wzrusza?

Poezja, przyroda, muzyka i… i ludzie mnie czasami wzruszają.

rozmawiała: Grażyna Korzeniowska
zdjęcia: Marek Straszwski/ studio Tra-la-la
źródło: Sukces 10/1995

Powrót